Ktoś może powiedzieć, że rankingi są dla ścigających się koni, dla firm, dla statystyków, dla nowoczesnych, okrutnych szkół, ale nie dla literatury.
Faktycznie, to niegłupie pytanie: czy jakość literatury daje się w ogóle zmierzyć? Wszak jakość to nie ilość.
Na jakiej podstawie można stwierdzić, co na takiej liście najlepszych tytułów powinno być wyżej, a co niżej? Czy istnieją miary, którymi mierzymy książki?
Śmiem twierdzić, że jak najbardziej istnieją takie miary: to dwunożne i żywe miary, przynależące do gatunku ludzkiego; to osoby, które strawiły swoje zdrowie dla literatury, które poświęciły dla niej kręgosłupy i oczy, zwyrodniły swoje stopy – słowem, to krytycy literaccy, milczący herosi, którzy w nieruchomym skupieniu dzielnie wykonują swoją profesję.
Jako krytyk, który nie chce pozostać w tyle za swoimi koleżankami i kolegami po fachu, także wykonałem swój obowiązek: przysiadłem, przyjrzałem się wszystkiemu, co opublikowano w zeszłym roku, i wydałem swój osąd.
Oczywiście starałem się, aby nie był on krzywdzący. Jako człowiek obeznany ze środowiskiem literackim wiem, jak łatwo oberwać od urażonego prozaika. Ale nie jest też tak, że nie byłem obiektywny.
Być może ktoś mi wytknie, że któregoś wybitnego tytułu nie umieściłem, ale na swoje usprawiedliwienie dodam, iż byłem zmuszony ograniczyć się do dziesięciu pozycji – ponadto w tej dziesiątce musiałem pomieścić zarówno prozę, poezję, jak i esej czy reportaż.
Okazuje się, że rok 2018 był przede wszystkim rokiem literatury naukowej, książek, które wyszły spod piór wybitnych badaczek. Oprócz tego był to czas twórców grozy, Stephena Kinga i Lovecrafta, którzy znów nas zaskoczyli.
10. Alexandra Blumenberg, Wstęp do nowej filozofii nauki, tłum. J. Grochocka, Wydawnictwo WT, 2018.
Alexandra Blumenberg w swojej najnowszej książce dokonuje przede wszystkim niezwykle błyskotliwego spostrzeżenia: skoro od lat 30. XX w., odkąd genialny Kurt Gödel wykazał niemożliwość zaksjomatyzowania matematyki, czyli odkąd liczba stała się czymś właściwie irracjonalnym i przyjmowanym za prawdę – jeśli można tak powiedzieć – na „piękne oczy”, to powinniśmy wreszcie wyprowadzić stąd pewien oczywisty wniosek, który dotyczy każdego zachodniego naukowca (i każdego, kto posługuje się matematyką). Otóż, jeśli ktoś próbuje przewidzieć jakieś zjawisko (coś irracjonalnego) za pomocą matematyki (czegoś irracjonalnego), to właściwie… wieszczy.
Nie ma więc właściwie różnicy, zdaniem austriackiej uczonej, pomiędzy nowoczesną fizyką a wróżeniem z fusów, wróżeniem ze spalonej skorupy żółwia, z rzutu kośćmi czy monetą. I w jednym, i w drugim przypadku metoda pełni funkcje wróżbiarskiego instrumentu, którego zasad koniec końców nie rozumiemy, ale który daje nam komfort rozumienia.
Niezwykle pouczająca lektura, która celnie punktuje bufonadę człowieka Zachodu. Książka Blumenberg umożliwia wyjście poza naszą ograniczającą arogancję, wykluczającą twórczą integrację różnych prób w celu ostatecznego zburzenia muru dzielącego nas od przyszłości.
9. J. Ashhoole, Lepsze jutro, Wydawnictwo BLG, 2018.
Publikacja znanego ekonomisty z Cambridge, Johna Ashhoole’a jun., który – na wzór prywatyzacji wody – postuluje epokową konieczność wynalezienia sposobu na butelkowanie powietrza. Ashhoole twierdzi, że gdyby ludzkość to osiągnęła, znacznie wzbogacilibyśmy skarby światowych państw. Zyski ze sprzedaży powietrza w urzędach trafiałyby bezpośrednio do budżetu. Ponadto należałoby w tym celu powołać do życia instytucje (przykładowo – Krajowe Rady Sprzedaży i Konsumpcji Powietrza), które dałyby nowe miejsca pracy.
Inny scenariusz, jaki rozważa Ashhoole – bardziej prawdopodobny – polega na tym, że patent wykupiłaby jakaś ponadnarodowa korporacja, co w jeszcze większym stopniu przyczyniłoby się do zwiększenia dynamiki handlowego ruchu, a żaden poważny ekonom nie może zaprzeczyć oczywistym korzyściom takiego zjawiska.
Bo któż nie potrzebuje powietrza? Popyt byłby na taki towar ogromny.
Oczywiście istnieje hipotetyczna możliwość, że osób biednych nie byłoby stać na butelki z powietrzem; taka biedota prędko by wymarła. Ale takim ludziom, zdaniem Ashhoole’a, nie można by pomóc i tak zresztą, biorąc pod uwagę społeczną ślepotę, byśmy ich nie zauważyli.
Kto wie, być może książka Johna Ashhoole’a zainspiruje współczesnych naukowców do podobnej sensacji i pomoże raz na zawsze wzbogacić bogatych i wycisnąć ostatnie grosze z biednych.
8. Henry McKenna, Wizja McKenny, tłum. W. Tomaszewski, Wydawnictwo BLG, 2018.
Gdyby wiernie spisać dzieje powstania tej powieści, powstałaby historia, którą z powodzeniem można by opublikować jako osobny utwór. Na początku 1939 r. na przedmieściach Dublina niejaki Henry McKenna miał ją stworzyć, będąc pod silnym wpływem kokainy; narkotyk połączył z alkoholem; nie przeżył powrotu do zmysłów. Rękopis przeglądał znajomy McKenny, James Joyce, który, pod wielkim wrażeniem lektury, trzęsącą się ręką strącił na tekst butelkę taniego piwa. Ocalały raptem dwa rozdziały; Joyce w ramach zadośćuczynienia dopisał resztę, posługując się pamięcią. Ta afera, o której szeroko mówiono w literackich środowiskach Irlandii, zwróciła uwagę kolejnego wielkiego irlandzkiej literatury, Flanna O’Briena. Autor Trzeciego policjanta, przeczytawszy ocalałe dzieło, zapragnął dopisać do niego kolejny rozdział; pomysł rozwścieczył Joyce’a, który odnalazł w nim ukryte założenie, że on, James Joyce, z którego pamięcią faktycznie nie było już dobrze, zmyślił swoją część, a więc O’Brien może zmyślać dalej. Niebawem wybuchła wojna i o powieści McKenny zapomniano; dopiero w ostatnich latach odkryła ją grupa pisarek związanych z ruchem anarchofeministycznym o nazwie Group 23.
Więcej o kulisach powstania dzieła można przeczytać w przedmowie. Niektórzy spekulują, że jest to przemyślna mistyfikacja wspomnianej Group 23, która zapragnęła ośmieszyć niezdarność, głupotę i pijaństwo męskich bożyszczy literatury swojego kraju. Problematyczne jest jednak samo istnienie tej grupy – każdy bowiem może się przekonać, że Internet milczy na jej temat.
Co do samego tekstu McKenny, jest to opowieść o spotkaniu druidów podczas wyjątkowego, pogańskiego święta obchodzonego co 23 lata. Jeden z kapłanów uczestniczy w ceremonii spożycia grzybów halucynogennych i dyktuje swoją wizję kolegom po fachu. Druidzi zachwycają się tą serią obrazów, widząc w jej słownej ekspresji poemat, w błyskotliwy sposób oddający celtyckiego ducha. Ktoś jednak przez przypadek drze zapisany tekst; komuś udaje się zapamiętać zniszczone fragmenty. Nie mogę zdradzić więcej, ale jest to niezwykle wciągająca opowieść z dużą ilością fabularnych zapętleń, które dezorientują czytelnika.
Bez wątpienia będziemy jeszcze wiele rozmawiać o tej niezwykłej powieści, jak i spekulować o jej autorstwie. I muszę na koniec wspomnieć, że mamy tu do czynienia ze świetnym tłumaczeniem Tomaszewskiego, który, przynajmniej w moich oczach, swoim translatorskim kunsztem urasta do roli współczesnego Boya-Żeleńskiego.
7. De Selby, Złote godziny, tłum. W. Tomaszewski, Wydawnictwo Policyjne, 2018.
Wreszcie doczekaliśmy się polskiego przekładu słynnej rozprawy jednego z bardziej błyskotliwych umysłów XX w. To bez wątpienia najbardziej wywrotowa książka spośród tych wszystkich podejmujących jednocześnie problematykę fizyki i antropologii ogólnej. Przypomnijmy dla porządku, że to właśnie w Złotych godzinach De Selby podjął się ambitnego wyjaśnienia fenomenów nocy i snu.
Wystarczy wymienić dwie tezy, na których bazuje ta książka, by zdać sobie sprawę z jej wybitności. Po pierwsze, zdaniem De Selby’ego mrok, który nadchodzi po zachodzie Słońca, to „zrosty czarnego powietrza”: wulkaniczne erupcje oraz fabryki przemysłowe emitują wyziewy, nierejestrowane ludzkim okiem, zakłócające widoczność. Po drugie, sen, który przychodzi w ciemności, to nic innego jak ciąg omdleń będących konsekwencją półduszenia – czyli efekt wspomnianych wyziewów zanieczyszczających płuca.
Wnioski, jakie wyciąga De Selby ze swoich spostrzeżeń, są zawrotne. Twierdzi on przykładowo, że śmierć to zawsze zawał serca wykończonego wspomnianymi napadami omdleń. Gdyby nie mrok, prawdopodobnie bylibyśmy nieśmiertelni.
Intrygujący jest również rozdział o łatwopalności „czarnego powietrza”. Każdy wieczorny płomień czy nawet domowa żarówka – natychmiast spala te zanieczyszczenia.
Jest faktem godnym ubolewania, że swego czasu samotny geniusz De Selby’ego zwrócił na siebie uwagę jedynie irlandzkiego pisarza Flanna O’Briena, który mimo to, że nie był uczonym, odnalazł w Złotych godzinach element olśniewającej niesamowitości.
Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że dziś, już w XXI w., pierwsza polska edycja tego dzieła zostanie bardziej zauważona i doceniona.
6. Jadwiga Płochliwska, Pochwała konsekwencji, Wydawnictwo BLG, 2018.
Pochwała konsekwencji to niezwykła autobiografia niezwykłej kobiety. Opowieść, w której skromność życia łączy się z wielkością moralną.
Przez całe swoje życie Płochliwska uważała się za człowieka o słomianym zapale, który nie potrafi uczyć się dłużej niż przez dwie godziny; miało to przykre skutki dla jej życia: nie uzyskała matury, pomimo licznych talentów z braku wykształcenia uprawiała źle płatne zawody. Pewnego niefortunnego dnia uznała, że weźmie się za siebie: zaplanowała, że pójdzie do biblioteki i pochłonie kolejno dzieła Platona, Koran i niektóre teksty kanonu palijskiego.
Po dwóch godzinach intensywnej lektury trafiło ją wrażenie, że wychodząc z domu o czymś zapomniała. Wybiegła z biblioteki, w panice myśląc o włączonym żelazku czy wybuchającej mikrofalówce. Na miejscu okazało się jednak, że z domem wszystko w porządku. O czym więc zapomniała? O tym, że ma słomiany zapał i nie potrafi się uczyć dłużej niż przez dwie godziny.
Pochwała konsekwencji to wybitna książka, wiele mówiąca o sile wierności własnym przekonaniom – wybitne świadectwo wytrwałości i konsekwencji, jakże potrzebne w naszych trudnych czasach.
5. Kamil Iwo Krajewski, Dzieła rozebrane, Wydawnictwo BLG, 2018.
Oto stoi przed nami czarny koń krajowej liryki erotycznej. Stoi i rży: gęsta para bucha mu z nozdrzy. Debiutancki tom tego wściekłego poety składa się z 23 wierszy. Podmiot liryczny w każdym z utworów zwraca się w drugiej osobie do swej niegdysiejszej kochanki. Jak domyśla się czytelnik, było ich równo 23, ale niewykluczone, że gdzieniegdzie adresatka wiersza się powtórzyła, choć została odmalowana za pomocą zupełnie odmiennych metafor.
Każdy wers Dzieł rozebranych tchnie siłą gwałtownej wyobraźni. Nabuzowana rytmika utworów Krajewskiego przywodzi na myśl pociąg przejeżdżający nocą przez stację, na której się nie zatrzymuje, choć, zgodnie z rozpiską, powinien. Moc przekazanej rymem tęsknoty niekiedy zbija z nóg. Należy także przyznać, że pamięć do ulotnego szczegółu (jak w wierszu Pieśń o rozpłaszczonym stoliku nocnym, w którym podmiot liryczny obrywa patelnią w szczękę) wyciska niekiedy łzę z wrażliwych, recenzenckich oczu.
Wielu narzeka na krajową produkcję poetycką. Krajewski z impetem burzy jednak automatyzm podobnego myślenia. Jego poezja to pożar, a jest już jasne, że pożar ten strawił wszelkie dotychczasowe wyobrażenia o niektórych księgarskich półkach.
4. N. Clarke, Pogańskie źródła polskiej kolei, tłum. S. Grabiński, Wydawnictwo BLG, 2018.
Niesamowita publikacja znanej historyczki Noami Clarke, specjalistki w zakresie dziejów Europy nowożytnej. Okazuje się, że ta na pozór przerażająco nudna tematyka skrywa w sobie wręcz sensacyjne treści. Główna teza tej książki, uzasadniana bogatą dokumentacją, to uwikłanie krajowej kolei środka XIX w. w obrzędowość starożytnych misteriów. Czytelnik z pewną dozą osłupienia poznaje praktyki czołowych przedstawicieli tej instytucji: grupy ekscentryków, w której skład wchodzili nie tylko inżynierowie, lecz także filolodzy klasyczni, archeolodzy i, być może, zwyczajni szaleńcy. Sama idei sieci kolejowej miała zrodzić się z inspiracji greckim Hermesem, posłańcem bogów, symbolem komunikacji. Wagony pierwszych pociągów zdobiła symbolika tracko-frygijska; pierwsi kontrolerzy biletowi mieli chodzić w czapce frygijskiej. Przez ponad dekadę raz do roku członkowie zarządu zbierali się w Oławie, aby złożyć ofiarę z byka. Jeden z dyrektorów zasiadał wówczas w wykopanym dole, na który nakładano metalową kratę – zwierzę wprowadzano na nią, następnie zabijano je ciosem noża w kark, a krew ofiary spływała na dyrektora przeżywającego archaiczną ekstazę. Ciężko w to uwierzyć, ale nie sposób zaprzeczyć historycznym świadectwom przytaczanym przez Clarke.
Wiele powiedziano o początkach wolnomularstwa związanych z cechem budowniczym, wielu fascynuje się podobnymi, zagranicznymi zjawiskami, nic nie wiedząc o równie porywających początkach krajowych instytucji. Chciałoby się powiedzieć: cudze chwalicie, swego nie znacie. Bez wątpienia Pogańskie źródła polskiej kolei to najlepsza książka historyczna minionego roku.
3. Stephen King, Nieszczelne ogrzewanie, tłum. T. Stawiszyński, Wydawnictwo Blaga, 2017.
Już kilka dni po publikacji najnowsza powieść amerykańskiego arcymistrza horroru i suspensu stała się sensacją wśród mieszkańców Warszawy. Łatwo zrozumieć powody tej fascynacji – akcja Nieszczelnego ogrzewania rozgrywa się bowiem w samym sercu naszej stolicy.
Od początku książki Stephen King torpeduje czytelnika niesamowitością i zdumiewającym nieprawdopodobieństwem. Oto okolice ulicy Hożej, zasypanej śniegiem i skutej lodem. Oto zima stulecia. W jednej z kamienic były pacjent zakładu psychiatrycznego przykłada ucho do zardzewiałego grzejnika; słyszy, jak w rurach odbija się dźwięk torturowanego mężczyzny. Ten anonimowy bohater schodzi piętro niżej do sąsiada i, nic mu nie mówiąc, przykłada ucho do kolejnego grzejnika. Znów słyszy niepokojące wołanie i jęczenie. Powtarza proceder w kilku mieszkaniach rozlokowanych na różnych piętrach; dozorczyni zdaje się nabierać podejrzeń, że nieszczęśnikowi powraca schizofrenia, i wykręca numer pogotowia. Chwilę później, zamknięty w izolatce i rozżalony, wariat wyje wniebogłosy: jego własny krzyk coś mu przypomina – odnosi wrażenie, że to dokładnie to samo wołanie i jęczenie, które usłyszał w grzejniku.
Wychodzi z zakładu psychiatrycznego rok później – po roku pełnym majaczeń, złych myśli i koszmarów. Niespodziewanie, kiedy wraca do swego mieszkania, dowiaduje się, że miał rację: faktycznie rok temu dozorczyni przetrzymywała w skrytce na miotły byłego agenta bezpieki; ponadto odnajduje w skrzynce list od matki, z którego wynika, że ma brata bliźniaka…
Wystarczy, więcej nie zdradzę. Jednocześnie uspokajam przyszłych czytelników, że nie zdążyłem nawet naszkicować pierwszego z dwudziestu rozdziałów tej nieprawdopodobnej historii.
Pisząc o Nieszczelnym ogrzewaniu, warto podkreślić, że Stephen King potrafi nie tylko przestraszyć, ale również znakomicie sportretować Polskę w początkach XXI w. – Polskę tak silnie i problematycznie uwikłaną we własną przeszłość. Trzeba przyznać, że w tej powieści nieźle dostaje się naszej służbie zdrowia. Nieszczelne ogrzewanie to także w dużym stopniu ponura satyra na stosunki sąsiedzkie w stołecznych kamienicach.
2. H.P. Lovecraft, Opowiadania o miłości i przyjaźni, tłum. M. Płaza, Dom Wydawniczy B., 2018.
Zaskakująca publikacja autora niesprawiedliwie, jak się okazuje, kojarzonego wyłącznie z grozą i szaleństwem; jest to późne dzieło mistrza z Providence, napisane już po jego konwersji na posoborowy katolicyzm.
Geneza tej antologii jest urocza: pewnego dnia, jesienią 1963 r., posiwiały i zgorzkniały Lovecraft, z szyderczą intencją, chwycił za Kwiatki św. Franciszka; złośliwie zaśmiał się przy lekturze pierwszej strony; spoważniał po drugiej; przy trzeciej – płakał jak dziecko; czwartej już nie doczytał, tylko zerwał się z fotela i ruszył w pielgrzymkę pokutną do Bostonu. Bóg objawił się w połowie drogi, nalegając, by Amerykanin użył swojego talentu do popularyzacji Ewangelii (o tym wszystkim można przeczytać w przedmowie).
Opowiadania Lovecrafta oscylują wokół odwiecznych ludzkich trosk i zachowań; przepełnia je głęboka sympatia do człowieka i świata. W zbiorze znajdziemy m.in. historię chłopca przygotowującego się do pierwszej komunii świętej. Historię dziewczyny zakochanej w rok młodszym koledze, mającemu tylko baseball w głowie. Historię o przygotowaniach do złotych godów małżeńskiej pary, niezłamanej ani wiekiem, ani chorobą. I wreszcie, w dużym stopniu autobiograficzną, opowieść o niejakim Paulu jadącym rowerem do Pawtucket, któremu objawiło się oślepiające światło – opowieść wywołującą natychmiastowe skojarzenie z przypadkiem św. Pawła podróżującego do Damaszku.
Niektórzy miłośnicy Lovecrafta i wyznawcy mitologii Cthulhu będą robić wszystko, by zbojkotować sprzedaż tej książki. Faktem jest jednak, że przyzwoity historyk literatury nie może przeczyć ani jej istnieniu, ani jej humanistycznym walorom.
1. Olgierd Tokarczyk, Biegacze, Wydawnictwo Agalb, Nowa Huta 2018.
Jeszcze nie ostygliśmy po Bookerze wręczonym Oldze Tokarczuk za Biegunów, kiedy do księgarń trafiła książka Biegacze pióra niejakiego Olgierda Tokarczyka, opublikowana nakładem Wydawnictwa Agalb.
Na pierwszy rzut oka słabość tego żartu woła o pomstę do nieba i okrywa hańbą dom wydawniczy, który, jak się zdaje, do tej pory ani razu nie zawiódł polskich czytelników.
Od pierwszych stron zdumiewa to, że mamy tu do czynienia z osobliwym plagiatem. Oryginalny tekst pisarki został bowiem przerobiony tak, że niektóre słowa zastąpiono (w miarę możliwości) ich przeciwieństwami.
Niejednokrotnie dzięki zastosowaniu tej metody otrzymujemy piorunująco trafne efekty: przykładowo zdanie: „Mózgi ssaków podatne są na parcie ciemności” przemieniono na: „Mózgi owadów podatne są na parcie jasności”. Inny przykład – w oryginale: „Opisać Boga i jego intencje to tak, jakby ryba próbowała opisać wodę, w której pływa” zastąpiono: „Opisać diabła i jego intencje to tak, jakby ćma próbowała opisać ogień, w którym płonie”.
Zadajmy sobie jednak pytanie, jakie intencje przyświecały niejakiemu Olgierdowi Tokarczykowi lub osobie/osobom kryjącym się pod tym pseudonimem?
Gdyby liczono wyłącznie na sukces komercyjny, nie zadano by sobie trudu przerabiania całej powieści, tylko dokonano zwykłego plagiatu.
Prawdopodobnie pomysłodawca tego projektu chciał przypomnieć o filozoficznym rodowodzie polskiej pisarki, czyli o teoriach Carla Gustava Junga, w szczególności dotyczących Całkowitości zastosowanych do dzieła sztuki: dzieło, jeśli ma być doskonałe, musi składać się z dwóch przeciwstawnych form. Mężczyzna ma swój aspekt kobiecy i vice versa. Światło, by być światłem, potrzebuje ciemności. Bóg zaś potrzebuje Diabła.
Dlatego nie sposób wykluczyć, że pod pseudonimem Olgierda Tokarczyka tak naprawdę kryje się sama Olga Tokarczuk.
Niezwykle interesująca i dająca do myślenia publikacja, która zasłużyła na pierwszą pozycję na naszej liście najlepszych książek 2018 roku.