Na chaos w sercu (nie tylko na walentynki)
Zeruya Shalev, Życie miłosne, tłum. Agnieszka Jawor-Polak, WAB
Młodą Ja’arę podrywa kierowca taksówki. Początkowo, miło połechtana atencją mężczyzny kobieta, dosadnie podkreśla, że ma męża, i to od pięciu lat! Taksówkarz odpowiada, że pięć lat to całkiem sporo i że najwyższy czas na… kochanka!
Zakazana miłość to literacki topos, stary jak sam afekt, ale prawdziwie o ciemnych stronach zakochania i namiętności pisać potrafi mało kto. Izraelska pisarka Zeruya Shalev wydaje się rozumieć kobiety lepiej, niż one same siebie rozumieją. Nawet jeśli czytelniczka ma zupełnie inne od autorki poglądy na temat miłości i rodziny, wie, że to, co czują bohaterki powieści, jest autentyczne, zadziwiająco bliskie, a już na pewno bardzo prawdopodobne. Namiętność, która zniewala, pożądanie, które miesza się z niepokojem, udręką, a nawet upokorzeniem. I miłość, bez której nie da się żyć. Pod piórem Shalev wszystkie emocje są nie tylko prawdziwe, ale też nabierają nowego wymiaru.
Dużo starszy kochanek głównej bohaterki Życia miłosnego w jednym z łóżkowych wykładów – które snuje z poczuciem wyższości, na jakie pozwala mu metryka i doświadczanie – stwierdza: „Miłość nie kosztuje? Najwyższą cenę płaci się za miłość”.
Ja’ara coś o tym wie, bo dla kilku chwil z tym dużo starszym mężczyzną jest w stanie postawić swoje dotychczasowe życie do góry nogami. Mąż, rodzice, etat na uczelni – nic się nie liczy, tylko pragnienie, żeby zakosztować „ciemnej miłości dzikiego gatunku”.
Obsesje, bolesne uczucia i pożądanie, które mącą całe dotychczasowe życie, to oś konstrukcyjna Życia miłosnego – powieści, która nie bez przyczyny przyniosła Shalev światowy rozgłos. „Zawsze musi brakować czegoś, co brak czyni najistotniejszym” – pisze autorka. Może to być filiżanka do kawy, a może być i miłość.
Tę gorzką miłosną pigułkę polecamy nie tylko kobietom! Raczej wszystkim świeżo poślubionym, romantycznie zakochanym i poszukującym bratniej duszy. Dla równowagi, przestrogi albo chociaż dla poszerzania miłosnych horyzontów, literackich oczywiście!
Na udrękę życia (bez niej)
Julian Barnes, Wymiary życia, tłum. Dominika Lewandowska-Rodak, Świat Książki
Co sprawia, że chce nam się codziennie otworzyć oczy, wstać z łóżka i, nie zmierzając wprost do kolejnego dnia, uczepić się czegoś nowego, może i szalonego? Gdzie rodzi się ekscytacja i nowe pomysły, które chcemy zrealizować? Julian Barnes zabiera czytelnika w przedziwną podróż. Wiatr sprzyja, więc lecimy z Nadarem balonem, z Anglii, siadamy zmarznięci przy kominku z francuskimi wieśniakami, bardzo zdziwionymi, że balon wylądował akurat na ich polu. Zachwycamy się madame Sarah – diwą, która nie potrzebuje nawet opery, bo ucieleśniła Damę kameliową samą sobą, na długo, zanim Verdi pokazał światu swoje dzieło oparte na prozie Dumasa. Towarzyszymy też zakochanemu w niej oficerowi, który otwiera swoje serce i dostaje w zamian okrutne wyznanie: „Jestem stworzona do wrażeń, do przyjemności, do życia chwilą. Wiecznie poszukuję nowych doznań, nowych uczuć. Pozostanę taka, dopóki moje życie się nie wypali”.
Barnes łączy ze sobą elementy, które nigdy wcześniej nie były połączone. Jak sam zauważa – czasem to się sprawdza, a czasem nie. Pierwszy człowiek, który zamierzał przelecieć balonem nad kanałem la Manche, również musiał zaryzykować. Barnes wszystko robi jednak po to, by dotrzeć do ostatniego etapu podróży. Ostatnia część jest bowiem hołdem oddanym żonie autora i ich (jak sam stwierdza) nie zawsze łatwej miłości. Żałoba odwraca wszystko, co wcześniej dostaliśmy. Żal po stracie ukochanej osoby nie jest próżnią, bardziej antymaterią, która niweczy dotychczasowy sens. Towarzyszka życia, według Barnesa, wiele mówi o naturze mężczyzny. I vice versa. Istnieje pomiędzy nimi wiele intymnych i delikatnych powiązań, które nie znikają. Śmierć nie jest w stanie ich przerwać. Dlatego Barnes wciąż rozmawia ze swoją żoną. Używa ich prywatnego języka, droczy się z nią, a ona odpowiada mu tym samym.
Polecamy Wymiary życia na żal, tęsknotę, samotność i łzy. Spokój, prostota i trafność prozy Barnesa sprawią, że może uda nam się spojrzeć na świat z nieco innej perspektywy – tak, jak udało się to pierwszym śmiałkom, którzy wznieśli się w górę, w pierwszych balonach.
Na zimowe zobojętnienie
Tania Malarczuk, Zapomnienie, tłum. Marcin Gaczkowski, Wydawnictwo Warstwy
Co łączy współczesną pisarkę z żyjącym 100 lat wcześniej ukraińskim politykiem polskiego pochodzenia? Autorka twierdzi, że nic, poza irracjonalnym uporem. A jednak… jeśli damy się ponieść opowieści, znajdziemy więcej punktów stycznych ich życiorysów.
Przez jakiś czas śledzimy obie historie równolegle. Ona ma swoje życie, swoich mężczyzn i swoje sprawy. Jednak fascynacja kimś, kto dawno już umarł, ale urodził się tego samego dnia co ona (17 kwietnia), zaczyna coraz bardziej dominować w jej życiu. Towarzyszymy więc wraz z nią Wacławowi Lipińskiemu – który sam wybrał, że chce być Wiaczesławem – w walce o niepodległą Ukrainę. Podróż prowadzi nas z jego szlacheckiego domu w Zaturcach, przez Kraków, aż do Wiednia, gdzie pełnił funkcję ukraińskiego ambasadora. Obserwujemy też jego chorobę i nieszczęścia. Malarczuk przywraca nam Wiaczesława i czyni to z ogromną czułością. Może nikt za jego życia nie próbował go tak zrozumieć, jak ona.
Czemu właściwie ta postać tak ją fascynuje? „Jestem potomkinią pokory i lęku przed śmiercią” – stwierdza bohaterka Zapomnienia. Paradoksalnie jednak tytułowe zapomnienie nie jest możliwe. Ktoś przeżył, ale cenę, którą zapłacono, odczuć może ktoś zupełnie inny. Kilka pokoleń później przychodzi rachunek, który trzeba uregulować. I to wraz z odsetkami.
„Chciałabym zrozumieć, czym jest czas” – pisze dalej autorka. I czas w tej opowieści wydaje się kluczem do jej rozumienia. U Malarczuk ten czas jest nielinearny. Z rozdziału na rozdział przenosimy się po stuleciach, lądując zawsze w innym punkcie opowieści. Czas spaja „nieskończony różaniec niedorzecznych zdarzeń”, a jednak logika zaproponowana przez autorkę absolutnie czytelnika przekonuje.
Polecamy na ciekawość (odczuwaną mimo strachu) tym, którzy – tak jak bohaterka – nie szukają odpowiedzi na pytania: „kiedy?” i „jak?”, ale: „dlaczego?” i „po co?”.
Na iluzję wolności
Matei Vișniec, Pan K. na wolności, tłum. Joanna Kornaś-Warwas, Universitas
Niesprawiedliwie uwięziony, zniewolony przez system, zmanipulowany przez władzę i biurokrację kafkowskiego świata, Józef K. wreszcie, po wielu latach odsiadki, zostaje uwolniony… Rumuński pisarz Matei Vișniec, w swojej powieści Pan K. na wolności postanawia sam zbadać tę arcyciekawą koncepcję. Jak się możemy spodziewać, odzyskanie wolności jest zaskakujące i nie do końca zrozumiałe, nawet dla samego bohatera, który w książce Vișnieca nosi imię Kosef J.
Pan K. Jest wolny, ale zamiast ulgi i radości jest nieufność i przerażenie, bo wolność przychodzi tak samo nieoczekiwanie, jak aresztowanie. Można nawet przypuszczać, że bohater cierpi na syndrom sztokholmski, bo jeszcze długo po otwarciu celi, nie jest w stanie opuścić murów więzienia. Zaprzyjaźnia się za to ze strażnikami, a nawet pomaga im pilnować innych więźniów. „Kosef J. poczuł się nagle niewymownie samotny. Ogarnęła go ciężka przytłaczająca samotność, przyćmiona nieznośnym smutkiem. Nigdy nie czuł się tak opuszczony, a jego istota nigdy nie doświadczyła większego skonfundowania. Ze wszystkich sprzecznych impulsów, którymi był poddawany. Kosef J. wybrał ten najbardziej naturalny i organiczny. Postanowił wejść do swojej celi i poczekać na obiad”. Zresztą Kosef J. zaczyna też w pewnym momencie pomagać kucharzom wydawać więzienne posiłki, byleby stary porządek trwał…
Powieść Matei Vișnieca jest lustrzanym odbiciem kafkowskich metafor i symboli. Autor w fascynujący sposób przedstawia proces odzyskiwania świadomości bycia wolnym człowiekiem. „Co mam zrobić?” – pyta Pan J., a my razem z nim szukamy odpowiedzi na to i inne pytania: Czy przewidywalność jest dla nas ważniejsza niż możność decydowania o sobie? Czy wolność w dzisiejszym świecie, w którym śledzą nas satelity, telefony i służby specjalne jest w ogóle możliwa? A może to właśnie demokracja jest największą iluzją wolności? Tę socjologiczną baśń o miejscu jednostki w społeczeństwie polecamy wszystkim niedopasowanym do społecznych ram. No i miłośnikom Kafki, oczywiście!