Wywłaszczeni, wykorzenieni, pozbawieni ziemi. Wielu ludzi myśli, że kolonializm zakończył się wraz z podbojem Ameryki. Przykład ludu Ayoreo z lasów Gran Chaco w Paragwaju pokazuje, że trwa do dziś.
Kiedyś domem Mateo Sobode Chiquenoiego był las. Urodził się w szałasie zbitym z gliny, gałęzi i suszonych pnączy, ukrytym głęboko w poplątanej roślinności. Pierwszy obraz, jaki pamięta: leży na śpiworze, który uszyła mama i wpatruje się w linię wierzchołków drzew.
Od tamtej pory minęło ponad pół wieku. Teraz żyje w niewielkiej osadzie, prostej chatynce krytej blachą i deskami, gdzie w miejscach okien są po prostu otwory w ścianach.
„A co, gdyby ktoś ci powiedział, że możesz wrócić do lasu?”.
„Wracałbym. To była kraina obfitości, miara naszego bogactwa”.
To było dobre życie
Na pytanie, jakie tam było życie, Mateo Sobode Chiquenoi odpowiada krótko: dobre, bo natura zawsze hojnie traktowała lud Ayoreo. Ziemia, słońce, las zapewniały wszystko, czego potrzebowali. Żywili się dziką zwierzyną, polowali na dzikie świnie, łowili ryby, łapali żółwie, jedli ich mięso na surowo. W porze deszczowej uprawiali kukurydzę, fasolę i melony. Miód można było brać prosto z drzewa. Wodę piło się ze strumienia do woli. W lesie zawsze było wszystkiego pod dostatkiem. Nikomu niczego nie brakowało.
Las to był również świat magii, czarów i zaklęć. Rodzice Mateo w czasie modlitwy zwracali się w kierunku słońca, które nazywali Yoquimamito – wyższą istotą, która