Nic stało się wszechobecne. Otoczeni bodźcami z każdej strony, najsilniej czujemy brak. I nawet nuda nie wyparowała z deszczem, w czasie którego miała doskwierać dzieciom. Kiedy zaczynałem rozmowy z twórcami trzech projektów dotykających tego, co niemierzalne i niewyobrażalne, myślałem inaczej. Doświadczenie każdej z trzech perspektyw kazało mi wywrócić moje myślenie do góry nogami.
Film o niczym
Dwa lata temu serbski reżyser Boris Mitić pokazał światu Film o niczym (w oryginale Slatko od Ništa, czyli słodko od niczego). Rok temu dzieło to, współtworzone przez 60 autorów – operatorów i mistrzów kina dokumentalnego, otworzyło w Polsce festiwal Millennium Docs Against Gravity. Mitić opowiadał mi wtedy, że oryginalny tytuł filmu miał być pochwałą niczego, nawiązaniem do Erazma z Rotterdamu i jego Pochwały głupoty, w której głupiec próbuje przekonać ludzi na całym świecie, że lepiej być ignorantem, niż cokolwiek wiedzieć.
„W moim filmie tę rolę przejmuje nic. Podróżuje po świecie i całkowicie krytykuje dzisiejsze czasy, ale z punktu widzenia absurdalnej, groteskowej siły. Nic i głupota są niezaprzeczalnymi, autorytarnymi krytykami” – przekonywał mnie Mitić.
Chodziło o to, by powstał film dokumentalny bez gadających głów – wyjaśniających stan rzeczy ekspertów. Obraz współczesnego świata miał trafić bezpośrednio do widza, nie skupiając się wokół konkretnego zdarzenia, pozbawiony dramaturgicznej konstrukcji. By spróbować pokazać nic, trzeba było nakręcić wszystko. Potem Mitić postanowił połączyć wybrane ujęcia z różnych stron świata tak, by wywołać u odbiorcy uśmiech, a na koniec refleksję. Film o niczym, jak na przypowieść przystało, ma narratora. Jest nim samo nic, ale głosu użycza mu ktoś. Nie byle kto: Iggy Pop. Muzykę, która ilustruje to, czego nie da się opisać słowami, napisał zespół The Tiger Lillies. Do realizacji zaproszono twórców z całego świata z prośbą, by sfilmowali to, co rozumieją jako tytułowe nic. Na początku panowała kompletna swoboda. Później reżyser wysyłał fragmenty cytatów, które miał wygłaszać narrator. Dopiero pod koniec przesłał scenariusz.
„Na samym końcu, na piątym etapie, uciekałem się do instrukcji. W międzyczasie mogli porównywać swoje działania ze zdjęciami zrealizowanymi przez innych, komentować. Ale nikt nie wiedział, kto co nakręcił i kto co powiedział. To była całkowicie anonimowa, kolektywna burza mózgów. Koncept pracy z tak wieloma autorami polegał na próbie znalezienia i wydobycia punktów widzenia z różnych kultur – od wielu indywidualności o rozmaitych umiejętnościach i odmiennych gustach estetycznych”.
Brak na ekranie pradawnych borów, z rzadka pojawiają się pustynie i pustelnie. Zaskakująco dużo jest zdobyczy z ery nowych technologii: podniebnych restauracji, środków transportu, składzików z telefonami komórkowymi.
Książka o nie ma
Film o niczym był jak ballada, na plakacie miał strzałę, która wbija się w sam środek tarczy. Tarczę tworzą koła rozchodzące się po wodzie. Koło jest też wpisane w okładkę Nie ma, nowej książki Mariusza Szczygła. Wycięto je w białej obwolucie. Widać przez nie fragment czerwono-czarnej okładki. Gdy książkę kupowałem, wydawało mi się, że na czarnym tle namalowano czerwone meduzy. Gdy zdjąłem obwolutę, przyjrzałem się i zobaczyłem, że u dołu macek są ludziki, jakby z roztopionego wosku. Meduzy okazały się spadochronami.
Autor obrazu Michał Mroczka okazał się bohaterem jednego z reportaży, których Nie ma jest zbiorem. Jego obecność na okładce była dla Szczygła olśnieniem. Wcześniej przez osiem lat marzył, by znalazła się na niej fotografia praskiego pomnika oświetlającego filar mostu Nuselskiego zwanego też mostem samobójców. Skręconą latarnię uliczną, która ma odwróconą do góry głowę i świeci w kierunku nieba, miał sfotografować Filip Springer.
Zamiast zdjęcia są czerwoni spadochroniarze, którzy lecą w dół. Olśnienie nie przyszło jednak przy pierwszym spojrzeniu na obraz.
„Najpierw patrzę na obraz estetycznie, a dopiero potem o nim myślę” – mówi Szczygieł. I dodaje, że za którymś razem spostrzegł, iż spadochroniarze jeszcze nie dolecieli, a już się rozpuścili, jeszcze nie są u celu, a już znikają. Ale Szczygieł lubi sobie wymyślić jedno zdanie na obraz.
„Jeszcze nie spadli, a już ich nie ma”.
Tak brzmiało to, po którym spadochroniarze spadli na okładkę.
Na samym początku miała być na niej tylko biel. To był pomysł przyjaciela. Z tej idei zostało sporo światła w projekcie graficznym. Fragmenty, w których autor daje czytelnikowi oddech.
Gdzie indziej przyciska go ciężarem „nie ma”. Związanego z utratą, odejściem, brakiem.
„Nieobecność musi mieć swoją formę. Zwłaszcza ona” – radziła autorowi mistrzyni Hanna Krall. W jednym tomie zestawił m.in. nagradzanego Ślicznego i posłusznego o zamordowanym przez macochę chłopcu i historię życia ukrywających się w czasie wojny sióstr Woźnickich. Opis modernistycznej willi zaprojektowanej w Pradze przez Adolfa Loosa towarzyszy historii właścicieli – Müllerom po wojnie odebrano majątek. Portret rzeźbiarza Tomasza Górnickiego zaczyna się jak kryminał, z artystą ukrytym w roli kierowcy. Instalowane w przestrzeni publicznej dzieła bohatera reportażu Wiele męskich scen wzbudzają takie emocje, że bywają doszczętnie niszczone. Odnalezienie powiązań, wspólnego ładunku emocji, skupienie się na braku, oryginalne podejście do każdego z bohaterów i tematów. Tyle wystarczyło, by Nie ma nie dało się nazwać jedynie zbiorem reportaży. Dla wielu czytelników to nowy gatunek twórczości.
Książka trafiła do finału Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Jeden z jurorów napisał, że w tekstach Szczygła reportaż staje się medytacją.
Dla autora w Nie ma są tylko reportaże.
W książce definiuje reportaż tak: „nieumiejętność przeżycia własnego doświadczenia egzystencjalnego za pomocą fikcji”. W rozmowie ze mną tak: „historia, która ma dawać do myślenia, a wydarzyła się naprawdę”. W odróżnieniu od eseju. On dla Szczygła jest „pięknie napisaną myślą”.
Poszczególne historie, które mają dawać do myślenia czytelnikowi Nie ma autor porównuje do „kół zębatych, które się stykają, ale jedynie koniuszkami”.
„Dla uważnego czytelnika będzie jasne, co mają ze sobą wspólnego”.
Wystawa o nudzie
Czy uda się zachować taką jasność do końca ostatniej części tego tekstu? Przenosimy się w niej do galerii Dizajn BWA we Wrocławiu. Jesienią przestrzeń przy ulicy Świdnickiej, w samym centrum miasta, z dużymi przeszklonymi witrynami, z których można podziwiać także Rynek, została podporządkowana nudzie. Do połowy stycznia trwała wystawa Aż nuda się uda według pomysłu kuratorek Magdaleny Kreis i Natalii Romaszkan. Ich współpraca wzięła się z nudy na studiach. Wiedziały, że w murach uczelni nie zrealizują swoich planów. Wiele artystycznych sukcesów później spotkaliśmy się w galerii, w której początek i koniec ich działania był określony. Gorzej nam szło ze zdefiniowaniem początku i końca samej nudy.
Jest trudna do uchwycenia, bo czy samo nicnierobienie jest nudą? Czy nuda jest tylko brakiem działania?
Dzięki takim pytaniom kuratorki uznały, że nuda postrzegana jest negatywnie, a dziś można w niej znaleźć sporo pozytywnych cech. Wciąż jednak jest określeniem pejoratywnym. Jeśli uznacie ten artykuł za nudny, nie będziecie go czytać dalej albo nie dotrwaliście nawet do tej linijki.
„Jasne – przerywa Magdalena. – Nikt nie chce usłyszeć, że jest nudny, ale jeśli ktoś powie: lubię się z tobą nudzić, to już jest komplement, bo ktoś się czuje dobrze w naszym towarzystwie”.
Według Natalii przyznanie się do nudy wiąże się z odwagą: „Niechętnie przyznajemy się do tego, że się wynudziliśmy na wakacjach, nie chcemy też powiedzieć bliskiej osobie, że nas znudziła”.
Magdalena zauważa, że nie pozwalamy dzieciom się nudzić, chcemy zapewniać im ciągłość bodźców.
Natalia: „Nudzą się ci, których na to stać. Pod różnymi względami. Trzeba się nauczyć stanu, w którym nie mamy poukładanych rzeczy, planu na działanie”.
Medytacja nie jest nudą, bo kieruje w stronę obszaru mistycznego, a nuda jest uniwersalna i demokratyczna. Dlatego zamiast klasycznej wystawy artystki zbudowały przestrzeń do nudzenia się w różnych wymiarach. Nie ma jednego scenariusza, jak nudę zrealizować.
Natalia wylicza: „Jest nuda wakacyjna, jest okienna, od gapienia się. Nuda jako działanie. Wątki nudy w tekstach kultury: od książek przez filmy i ilustracje po memy.
Na wystawie były warunki do szybkich, regeneracyjnych drzemek.
Magdalena: „Ktoś mógł się położyć i nic nie robić, inni mogli spacerować, szukać zajęcia”.
Zachęcano, by wyłączać telefon, zapomnieć o kalendarzu i zegarku.
Ale dzisiaj nie tylko zawieszenie aktywności jest nudą.
Magdalena: „Ludzie zascrollowali sobie nudę. W końcu na przystankach, dla zabicia czasu, od razu wyciągają telefony”.
Z nudy powstaje coś, czego nie ma i często traktuje o niczym. Facebook – największy zbiór odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadał.
Koniec
„Granica między zupełnym brakiem zainteresowania czymś a ogromnym tym czymś zainteresowaniem jest zdumiewająco cienka: koncentracja, a nawet obsesja rodzi się z roztargnienia i nudy” – napisała Zadie Smith w zbiorze esejów Widzi mi się, snując rozważania o Otherwise Known as the Human Condition (Inaczej zwana kondycją ludzką. Eseje i recenzje wybrane) Geoffa Dyera.
Tyle o nudzie. Adekwatne do książki o nie ma i filmu o niczym są już, przytoczone przez Smith, cytaty z samego Dyera:
„Nasze czasy to nie tylko epoka, kiedy każdy – od prezydentów Stanów Zjednoczonych po bezimiennych chłopców – może umrzeć na obrazku filmowym, ale też czas, kiedy w pewnym sensie ludzie umierają w y ł ą c z n i e w filmie. Na ekranie widziałem setki ciał, w prawdziwym życiu – ani jednego”.
„Ogarnęły mnie dwa sprzeczne uczucia: na świecie jest tyle piękna, że trudno uwierzyć, iż kiedykolwiek choć przez chwilę czujemy się nieszczęśliwi; na świecie jest tyle syfu, że aż trudno uwierzyć, iż kiedykolwiek choć przez chwilę czujemy się szczęśliwi”.
To była, jest lub nie było jej wcale relacja z trzech spotkań.
Z reżyserem, który działaniami producenckimi skomponował poetycką balladę.
Z autorem, który udowodnił, że reportaż może być dziełem sztuki, a reporter artystą.
Z kuratorkami, które uczyniły nudę ciekawą.
PS
Na koniec przypomniałem sobie o chińskiej groźbie, która miała brzmieć: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Najwyraźniej te mniej ciekawe też do najprzyjemniejszych nie należą. Badaniu tego, co miało być abstrakcyjne, towarzyszy całkiem realny lęk. W doświadczeniu widza, czytelnika i uczestnika opisanych powyżej dzieł i zdarzeń dominujące jest dla mnie uczucie niepokoju.
Filmowe „nic” kpi z indywidualnego poczucia wyjątkowości i pokazuje beznadziejne uwikłanie w zbiorowość. Na tle natury objawia wolność pozorną, wewnątrz cywilizacji pokazuje człowieka jako element systemu.
Książkowe „nie ma” zaprasza do osobistej medytacji przy kolejnych rozdziałach. Z wielu historii przenika samotność. Ból bywa nie do zniesienia i trzeba go sobie dawkować. Memento mori wisi nad bezszeryfową czcionką od dedykacji do ostatniego słowa.
Przestrzeń do nudzenia się była optymistycznym kontrapunktem. Dawała możliwość wzięcia oddechu. Skłaniała – wbrew modzie, oczekiwaniom i presji – by się zatrzymać i pomyśleć. Teraz można ją tylko odtwarzać. Jako jedyna z opisanej trójcy – zniknęła.