Czarno-białe rentgenowskie fotografie Przemka Branasa były częścią wystawy Model głowy człowieka, którego w życiu ominęło wszystko prezentowanej w warszawskiej galerii Leto w ramach festiwalu Ephemera. Pojawiły się też w krakowskiej Cricotece na solowej wystawie artysty Dzień nieobecności (kurator Kamil Kuitkowski).

W swoim naturalnym, galeryjnym środowisku zdjęcia te towarzyszyły obiektom, które przedstawiają. Te obłe, lekko nieporadne, niegroźne formy, konstruowane z dużą dozą czułości, zostały wykonane z masy papierowej. Niektóre z nich pokryto politurą szelakową z laką, a masę papierową połączono ze środkiem luminescencyjnym – rzeźby Branasa oddają światło, które zbierają za dnia. Wokół prac pojawia się więc swoista aureola, a poddanie ich działaniu fal rentgenowskich odsłania kolejne świetliste warstwy. Zaglądamy do środka, podglądamy konstrukcyjne detale. W pracy Maska do oglądania zaćmienia słońca rentgen odsłania zszywki użyte do budowania obiektu, a w Sprzedawcy kwiatów dopiero rentgen pozwala zobaczyć pracę w pełni. We wnętrzu obiektu ukryto czarną lilię, której nie sposób dostrzec w świetle dziennym, bo do wnętrza zajrzeć możemy jedynie przez niewielkie – imitujące oczy – otwory. Najważniejsze pozostaje więc niewidoczne dla oczu i wymaga radykalnej zmiany perspektywy. Jeden z przedmiotów jest kopią słynnej fontanny Marcela Duchampa. To oczywiste skojarzenie nasuwa się w kontakcie z obiektem błyskawicznie, bezwiednie. Patrzymy na pisuar. Ten sam przedmiot prześwietlony rentgenem staje się czaszą, głową, personifikuje się. Zmiana metody i techniki obserwacji odsłania kolejne warstwy znaczeniowe każdego obiektu, wytrąca je z pierwotnych definicji. Formy pozostają niezmienne i jednocześnie nie przestają morfować. Przemek Branas przygląda się tym procesom czujnym, życzliwym okiem. Nie sposób nie dostrzec w tych pracach humoru.

Absurdalne zwroty miał już sam proces produkcji fotografii. Jedynym miejscem skłonnym zgodzić się na fotografowanie trudnych do zidentyfikowania form z masy papierowej okazał się Szpital Koni Służewiec. Prosto stamtąd prace trafiły na warszawskie i krakowskie salony.

Ewa Pawlik