
Do grona literackich kotów dołączył niedawno Dunder. Pija spienione mleko i czasem udostępnia swój fotel wiedźmie Helenie. Przedstawiamy fragmenty książki-gry Radka Raka, Dunder albo kot z zaświatu, w której to czytelnik decyduje o kolejach kociego losu.
Podobno o zmierzchu wszystkie koty są szare. Dunder uważał to za osobistą zniewagę. Był bowiem czarny, prawdziwie czarny, a na jego sierści nie znalazłoby się nawet najmniejszej białej łatki. Jak przystało na kota wiedźmy.
– Czarny jak noc. Czarny jak śmierć. Czarny jak smoła z najgłębszych czeluści piekieł. Czarny jak…
– Dobrze, dobrze, możesz już przestać – mruknęła Helena i nalała wody do ekspresu do kawy.
– Przygotujesz mi mleko?
– Mleko szkodzi kotom. Może prowadzić do cukrzycy.
– Nalej mi do miski, to zobaczymy, kto kogo pierwszy pokona: ja mleko czy mleko mnie.
Helena westchnęła.
– Ale tylko odrobinę.
– Mrrr, kocham cię.
– Nie podlizuj się tak.
– Mówiłem do mojego mleka.
– Wiesz, bardzo często żałuję, że nie jesteś zwykłym kotem.
– Nie ma czegoś takiego jak „zwykłe koty”.
– Zgoda, ale inne koty nie mówią.
– Może po prostu nie znajdują odpowiedniego towarzystwa do prowadzenia inteligentnej konwersacji.
– A już na pewno nie pyskują.
– Do pyskowania niezbędna jest inteligencja, a tej nabrałem dzięki karmieniu się szpakami. To jak będzie z tym mlekiem?
Wiedźma machnęła ścierką, a Dunder uchylił się leniwie. Wychłeptał postawione przed nim spienione mleko. Nie było go wcale tak mało, jak zapowiadała Helena, choć chętnie wypiłby więcej.
Helena poprawiła włosy. Były długie i piękne, w kolorze miedzi.
Dunder uwielbiał zanurzać w nich pazury i mocno szarpać. Uważał to za wspaniałą zabawę. Ku jego głębokiemu niezrozumieniu Helena nie podzielała jego entuzjazmu. Mimo to uważał ją za najwspanialszego człowieka na świecie. Była w końcu jego własną wiedźmą.
– Schowaj się gdzieś. Zaraz przyjdzie Markowa z bólem głowy.
– Ta, co zawsze kicha, gdy mnie widzi? Myślisz, że ma alergię na kocią sierść?
– Wiesz, ludzie czasem mówią „a psik”, aby przegonić kota.
– Rozumiem. Chyba pójdę na mały spacer. Jestem pewien, że mam alergię na głupich ludzi.
– Dunder, przestań. Ona potrzebuje pomocy specjalisty.
– No i przecież Markowa po to przychodzi. Do kogo, jak nie do wiedźmy.
– Nie żartuj. Prosiłam cię, żebyś mnie tak nie nazywał. Jej potrzebna jest prawdziwa terapia. Albo leki. Ma jakiś głębszy problem; po śmierci męża została sama, a dzieci są daleko i rzadko ją odwiedzają. Może to depresja, a może jeszcze coś innego, ale ona twierdzi uparcie, że to starość i że pomagają jej moje zioła.
– A co jej dajesz?
– Rumianek. Z koprem włoskim. Czasem nasiona kozieradki. Żadnych cudów. Pomoże na trawienie, ale ona musi sama chcieć się leczyć. Czekaj, to chyba ona.
– Czuję. Już mnie w nosie świerzbi.
Rozległo się pukanie do drzwi. W progu stanęła starsza kobieta, ale żadna tam babuleńka w chustce, tylko elegancka pani. I nawet nie miała specjalnie smutnej miny.
– A psik – powiedział Dunder, przemykając między jej nogami. Wzywał go gasnący zmierzch. Pora kotów, pora łowów. Powietrze było lekkie i pełne woni. W wysokich trawach brzmiał śpiew świerszczy. Helena nieraz narzekała, że wykastruje Dundera i będzie trzymać go w domu, jak to się robi z kotami, i że ma wyrzuty sumienia, gdy wypuszcza go na zewnątrz. Dunder odpowiadał, że wtedy on się postara, by Helena miała prawdziwe wyrzuty sumienia z powodu trzymania go na uwięzi w czterech ścianach chaty. Wiedźma odpuściła, ale wymogła na nim obietnicę, że powstrzyma się od łowów na ptaki i myszy.
Dał słowo kota. W końcu Helena nic nie mówiła o ryjówkach, nornicach, kretach i nietoperzach.
Zaszył się w zaroślach przy dziurawej drodze, wzdłuż której po obu stronach ciągnęły się stare, miododajne lipy. W przydrożnych rowach często kryły się żaby i zaskrońce. Wkrótce jego uwagę przykuło skrzypienie, z każdą chwilą głośniejsze. Wyjrzał z rowu. Jego bystre oczy bez trudu wypatrzyły zbliżającą się na rowerze zgarbioną ludzką postać. Człowiek bardziej trzymał się roweru, niż na nim jechał. Chwiał się, wydawał dziwne dźwięki i pachniał zupełnie inaczej niż wiedźma. Dunder w myślach zakwalifikował go do tej samej kategorii co dziki i jelenie: leśne stworzenia o ostrej woni, ale zbyt duże, by je upolować.
Znał tego człowieka, choć rzadko zachodził on do domu wiedźmy. Helena mówiła o nim „Brat Tak”, bo podobno na każdą propozycję wypicia szklaneczki odpowiadał „tak”. Dunder nie omieszkał wytknąć wiedźmie, że stać ją na lepsze żarty.
– Ale mam szczęście. Moje szczęście. Takie rzeczy, no, no, no – mruczał Brat Tak, walcząc z rowerem jak z narowistym koniem.
Bijąca od pijaka szczęśliwość działała kotu na nerwy. No bo dlaczego Brat Tak miałby być zadowolony, podczas gdy on, Dunder, musi siedzieć w rowie zamiast w swoim fotelu, który czasem łaskawie udostępniał Helenie. W dodatku nie złapał dotąd nawet żaby. Nie, stanowczo nikt nie powinien być w tak dobrym humorze, kiedy on, Dunder, był w humorze co najwyżej średnim.
I wtedy przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Od Heleny słyszał kiedyś, że Brat Tak jest człowiekiem bardzo przesądnym. Dunder lubił zbierać różne informacje, aby potem w przypływie gorszego humoru móc komuś zrobić na złość. W ten sposób dowiedział się, że ludzie nie lubią, kiedy sika im do butów. Wiedział też, że niektórzy co bardziej zabobonni uważają to za zwiastun nieszczęścia, gdy przebiegnie im drogę.
Jeśli Dunder ma przebiec drogę Bratu Takowi, idź do §30.
Jeśli Dunder ma cichaczem podążyć śladem Brata Taka i zbadać, co go tak cieszy, idź do §125.
[…]
Dochodziła już północ, gdy Dunder wrócił do domu Heleny i miauknął na ganku. Wiedźma wpuściła go natychmiast. Zerknął z nadzieją ku misce, ale była w niej jedynie woda, nie mleko. Helena jeszcze nie zdążyła położyć się spać. W zadumie wpatrywała się w fusy na dnie filiżanki.
– Martwię się o Markową – powiedziała wreszcie. – Gdy zasugerowałam, by udała się do specjalisty, obraziła się i stwierdziła, że chcę z niej zrobić wariatkę.
– Może więcej nie przyjdzie.
– Dlaczego musisz być zawsze taki bezduszny?
– W innych okolicznościach odpowiedziałbym, że koty po prostu nie mają duszy, bo do niczego nie jest im potrzebna. Ale mam dla ciebie zdecydowanie bardziej interesującą historię.
I opowiedział o wszystkim, co widział i słyszał tego wieczoru.
– Od tych brzęczków strasznie boli mnie głowa. Do tej pory coś mnie gniecie za oczami. Jestem przekonany, że pomogłaby mi miseczka mleka.
– Masz pewność, że mówili o starym cmentarzu? – Helena wyglądała na przejętą, ale nie na tyle, by ulec sugestiom Dundera.
– No przecież mówię – burknął kot niezbyt grzecznie, bo zrozumiał, że mleka i tak nie dostanie.
Domyślał się, że chodziło o stary cmentarz za wsią. Nie był polski i prawie nikt się nim nie interesował. Podobno od niepamiętnych czasów chowano tam ludzi bardzo wielu narodowości, wyznań i języków, w zależności od tego, kto akurat zamieszkiwał te tereny. Nekropolia zarastała, dziczała i tylko kilka osób chodziło tam zapalić znicze na Wszystkich Świętych. Zawsze była wśród nich Helena, mimo że nie miała pewności, czy tamci zmarli obchodzą to święto.
Z dobrego źródła Dunder miał informacje, że obchodzić co prawda nie obchodzą, ale jest im bardzo miło, że ktoś pamięta.
– To niedopuszczalne. Tak być nie może – rzekła Helena z przekonaniem i zaczęła się zbierać do wyjścia.
– Zaraz, co zamierzasz zrobić?
– To, co powinnam. – Spojrzała twardo na Dundera.
Dunder znał to spojrzenie. Zwiastowało kłopoty dla wszystkich, nie wyłączając samej Heleny. A także Dundera, bo kłopoty wiedźmy to również kłopoty jej kota.
– A co powinnaś? – zapytał ostrożnie.
– Rozmówić się z tym pieprzonym chlorem. A potem z wójtem. I tym całym panem Kazimierzem przy okazji. Dunder pojął, że oto wprawił w ruch siły, które należało pozostawić w spokoju. Rozgniewana i zaangażowana w jakąś sprawę wiedźma oznacza bowiem brak regularnych posiłków i mniej czasu na leniwe głaskanie za uszami czy drapanie nad ogonem. A to przecież prawdziwa katastrofa. Mógł spróbować odwieść Helenę od jej zamiarów – w końcu był środek nocy. Mógł też pójść razem z nią i przynajmniej wesprzeć ją w jej zamiarach, a jednocześnie nie dopuścić, by ściągnęła kłopoty na siebie czy co gorsza – na niego.
Fragmenty pochodzą z książki Radka Raka Dunder albo kot z zaświatu z ilustracjami Tomasza Bolika, wyd. Muduko, Podłęże 2024