W sztuce Angeliki Markul, polsko-francuskiej artystki, jest dużo naturalnej fantastyki. Inspiracją są dla niej podróże do niezwykłych miejsc – Markul odwiedza patagońskie lodowce, ogląda kryształy w jaskini w Naica, tropi ślady dinozaurów w Australii, zwiedza świątynię ziggurat na japońskiej wyspie Yonaguni, następnie wraca na Ziemię Ognistą po skórę mylodona.
Efekty tych podróży możemy obejrzeć na wystawie artystki pt. Formuła czasu, we wrocławskim Domu dla Kultury OP ENHEIM. Wchodząc na nią, udajemy się w podróż w czasie – tropem wierzeń plemienia Gooralabooloo, a nasza wyprawa może stanowić dobry punkt wyjścia do refleksji na temat troski o środowisko naturalne oraz nieustającej bliskości natury.
Jan Pelczar: Miejsca, które Pani odwiedza, są bardzo odległe pod względem geograficznym, ale łączy je to, że są zamieszkiwane przez ludzi, którzy zdają się widzieć więcej. Wydają się w lepszym kontakcie z naturą niż odbiorcy Pani dzieł – przedstawiciele współczesnej cywilizacji.
Angelika Markul: W genach mam potrzebę podróżowania, dostałam ją w spadku po przodkach. Od dzieciństwa, z mamą i tatą, który szczególnie kochał podróże, dużo jeździłam po świecie – małym fiatem. Pamiętam mnóstwo przygód z tamtych lat! Wyniesiony od taty popęd do wyjazdów jest do dziś w moim ciele. W czasie tamtych dziecięcych wycieczek zaczęłam też robić zdjęcia. Łapałam za stary rosyjski aparat i fotografowałam. Złościłam tym tatę, bo w tamtych czasach było trudno