Dziś elfy na Islandii rzadko spotykają się z ludźmi. Kiedyś jednak bywało inaczej.
Benedykt było pastorowi w Aðalvík na Hornstrandir, temu samemu, który z czasem przeprowadził się do Einholt w Mýrar. Swego czasu jego córka Kristín opowiadała tak oto brzmiącą historię, zasłyszaną od ojca, i powtórzyła ją, bardzo już leciwa, rozsądnemu, współcześnie żyjącemu człowiekowi.
Tej wiosny, kiedy przeprowadzali się do Einholt, Kristín była w szóstym roku życia. Rzecz miała miejsce na północy kraju. Spory tabun koni wiózł dobytek wielebnego i w którymś momencie karawana zmuszona była ominąć pewien nek [strome, urwiste wzniesienie z lawy wulkanicznej – przyp. red.], ale pastorowi nie chciało się nadkładać drogi i sam pojechał skrótem; wspiął się na nek i chwilę jechał wzdłuż niewielkiego strumienia. Na drugim jego brzegu zauważył gospodarstwo. Przyszło mu do głowy zajrzeć tam na kielicha, bardzo bowiem lubił zaglądać do flaszki.
Zajechał na podwórze i zapukał do drzwi. Otworzyła mu kobieta wyjątkowo urodziwa. Zapytał ją o imię, odparła, że nazywa się Signý. Poprosił, by dała mu coś do picia, a ona przyniosła maślanki w garnuszku. Już miał ochotę kobietę pożegnać, ale na odchodnym poprosił, by uraczyła go kuśtyczkiem gorzałki; weszła więc do środka i po chwili wróciła z niebieskim flakonikiem pełnym wody ognistej.
Wielebny z całego serca podziękował kobiecie za flakon z trunkiem. A dodać trzeba, że buteleczka nie była zwyczajna jak inne. Inkrustowano ją wielkimi kulkami, a w każdej kuli znajdował się szklany liść w kształcie rombu i kiedy człowiek potrząsał flakonem, wszystkie liście migotały.
Pożegnawszy się z kobietą, ruszył wielebny nekiem na wschód. Karawana zdążyła już dojechać na nocleg i ludzie ułożyli się do snu. Wielebny rozochocony gorzałką opowiedział zebranym w gospodarstwie o podarunku od Signý, kobiety mieszkającej na neku. Ale ci uśmiali się z katabasa i kpili z jego głupoty, on jednak się zaparł i przysięgał na wszystko, że gospodarstwo, w którym mieszka kobieta, istnieje. Swoim uporem naraził się na jeszcze większe szyderstwa i ironię.
Na to pastor pokazał im flakon i poprosił, by teraz zaprzeczyli temu, co powiedział. Każdy zachwycił się misternie wykonanym cacuszkiem, niemniej z pełną powagą wszyscy podtrzymywali, że w miejscu, gdzie według pastora stoi dom, nie ma żadnych zabudowań, żadnego gospodarstwa. Wielebny jednak nigdy w to nie uwierzył.
Ruszyli w dalszą drogę do Einholt. Tam wielebny długo pełnił posługę, ale pewnego razu znalazłszy się na przełęczy Almannaskarð, stłukł swój piękny flakon. Był wtedy bardzo pijany, lecz odłamki skrzętnie pozbierał i przywiózł do domu, a jego córka Kristín jeden zachowała.
To właśnie u niej widzieli ludzie ten odłamek szkiełka. Ci sami, co opowiedzieli nam tę historię.
Niebieski flakon pochodzi ze zbioru Þjóðsögur (Opowieści gminne) Jóna Árnasona (1819–1888). Wykształcony w szkole w Skálholt Jón w latach 1848–1887 pełnił funkcję pierwszego bibliotekarza w bibliotece, która później zamieniła się w narodową. Równocześnie, aby sobie dorobić, pracował jako kustosz Kolekcji Przedmiotów Dawnych, która z czasem przekształciła się w Muzeum Narodowe. Zainspirowany braćmi Grimm jeździł po Islandii i zbierał opowieści ludowe. Pierwszy tom wydał w Niemczech w 1852 r., a kolejne w latach 1862 i 1864. W sumie 1300 stron.
W zebranych opowieściach elfy odgrywają poczesną rolę. Są bowiem częścią islandzkich wierzeń – żywych w tamtejszym społeczeństwie do dziś. Na wyspie nikogo nie dziwi, jeśli drogowcy zmienią przebieg budowanej trasy ze względu na to, że przebiega ona na przykład w pobliżu siedziby elfów. A trzeba wiedzieć, że te pozostają niewidoczne, z rzadka jedynie się ujawniają – właśnie w takich sytuacjach jak zagrożenie własnego mieszkania.