Szef ochrony złapał matkę Odiła od tyłu za łokcie i obrócił ją w stronę drzwi. Drugi ochroniarz uczynił to samo z Gulnozą, obaj zaczęli popychać kobiety ku wyjściu. Ale Wadim cały się przy tym skurczył. Nienaturalnie odwracał głowę i zamykał oczy, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do tego, by rozszalała kobieta na niego spojrzała albo do niego skierowała swój krzyk, a już broń Boże, żeby skrzyżowało się ich spojrzenie. A w nią naprawdę wstąpiły złe moce, jakby szejtan we własnej osobie w nią się wcielił. Marcin nie był w stanie zrozumieć ani jednego słowa. Wszystkie te długie sekwencje na przemian wykrzykiwane i wyszeptywane były wyłącznie po uzbecku. Trwały nieustająco od kilku minut. Ale całym sobą czuł przekaz emocjonalny, którym prosto w twarz ziała mu szalejąca z wściekłości kobieta.
W pewnym momencie zrozumiał jednak, że zarówno wywrzaskiwane słowa, jak i jeszcze bardziej te wypowiadane świszczącym szeptem musiały zawierać wyjątkowo straszne rzeczy, bo Wadim ewidentnie to od nich kurczył się ze strachu. To tych złorzeczeń i przekleństw wyrzucanych gwałtownymi strugami jak wymioty tak bardzo się przestraszył. A ona, nawet już wypychana za próg gabinetu, ciągle trzymała głowę odwróconą w stronę Marcina, nienaturalnie wykręconą w tył, jakby sama była wielkim ścierwnikiem. Patrząc na niego spod zaciśniętych gniewem powiek miotała potoki słów. Było coś naprawdę strasznego w tym nieludzko zdeformowanym wyrazie twarzy, w tej niezrozumiałej mowie. O ile twarze tak Odiła, jak i jego siostry, kiedy opanowywały je złość i nienawiść, potrafiły upodobnić się do głowy węża, o tyle skamieniała w grymasie twarz starej kobiety przywodziła na myśl głowę smoka lub przynajmniej dinozaura drapieżcy. Zimne oczy, wbrew szalejącej wokół nich mimice nieruchome jak kamienie, jeszcze bardziej upodabniały to oblicze do pyska przedpotopowego gada.
Marcinowi udzieliło się trochę lęku Wadima i drugiego ochroniarza. Obaj najwyraźniej nie mogli, za nic w świecie nie chcieli tego słuchać. Obaj, wielkie chłopiska, aż kulili się, szczególnie Wadim. A twarz kobiety stała się straszna, obca, nieludzka. Piana zbierająca się w kącikach ust z jednej strony spływała po brodzie. Twarz ogarnął grymas zwierzęcej agresji. Pot wypełniał bruzdy na czole, przelewał się i ściekał wąskimi strumyczkami. Napięte do granic wytrzymałości mięśnie upodabniały oblicze drapieżnika do najstraszniejszych gargulców z Notre Dame. Kobieta wyglądała jak pierwotna bogini zła i gniewu. Jak wychodząca z podziemnych pieczar wiedźma, plemienna matka zła posiadająca nieposkromioną