
Jurorskie gremia doceniają go za zaangażowanie społeczne i ostre komentarze rzeczywistości. Jego filmy: Pragnienie miłości (2012), Opiekun (2015) i Córki Abril (2017) wyjeżdżały z Lazurowego Wybrzeża z nagrodami, a ostatni, obecny właśnie na ekranach kin, Nowy porządek już przyniósł mu statuetkę Srebrnego Lwa w Wenecji. W rozmowie z „Przekrojem” reżyser Michel Franco ostrzega, co może się stać, jeśli nie powstrzymamy narastających dysproporcji społecznych.
Artur Zaborski: W Nowym porządku pokazuje Pan sytuację buntu klasy wyzyskiwanej przez krezusów. Określa się Pan jako lewicowiec?
Michel Franco: Nie wierzę już w podział sceny politycznej na prawicę i lewicę. Postulaty obu stron dawno się ze sobą przemieszały, a politycy walczą przede wszystkim o siebie. Dlatego jako filmowiec nie chciałem opowiadać się po żadnej ze stron politycznej barykady, bo stwarza to zagrożenie, że film stanie się publicystyką, rozstrzygającą kto ma rację. A świat jest znacznie bardziej skomplikowany. W uporządkowaniu go na pewno nie pomoże nam przypinanie sobie nawzajem metek „lewak”, „prawak”. One zresztą już nie działają, co też pokazuję w Nowym porządku.
Naprawdę nie opowiada się Pan tym filmem po żadnej ze stron?
Nie ulega wątpliwości, że robienie filmu to akt polityczny. Ale Nowy porządek nie był w zamierzeniu ani prolewicowy, ani proprawicowy.