No turistik no egzotik No turistik no egzotik
Przemyślenia

No turistik no egzotik

Konstanty Usenko
Czyta się 5 minut

Wcześnie zauważyłem, że klasyczni erdoganowscy normalsi (żadni islamiści) zwyczajnością nie różnią się specjalnie od statystycznych rosyjskich putinofilów, zwykłych polskich pisowców czy innych rodzin z syndromem kolan strzykających od grupowego wstawania.

Tureckość wdarła się w moje życie jeszcze we wczesnym dzieciństwie, podczas corocznych wakacji w subtropikalnej radzieckiej Picundzie, na abchaskim wybrzeżu Morza Czarnego. Wraz z jego falami w nocy do małego tranzystorowego radyjka docierały fale krótkie i średnie, gdzie z racji bliskości geograficznej prym wiodły stacje w dziwnym bulgoczącym języku, w których reklamy papierosów mieszały się z hipnotycznymi melodiami przebojów (jak się później okazało) Ajdy Pekkan i Sezen Aksu. Była to połowa lat 80., gdy Polskę z Turcją oprócz wąsów łączyły stany wojenne i polonezy jeżdżące do stambulskiej dzielnicy Laleli po swetry, kożuchy i dżinsy. We wczesnych latach 90. wraz z pierwszą kablówką pojawiła się intrygująca stacja TRT Avrasya, a kilka lat później – pierwsze wariackie wyprawy na Kreuzberg, gdzie według piosenki Big Cyca „za każdym rogiem czaił się Turek”. To były pierwsze pobieżne, lecz bliskie spotkania trzeciego stopnia – falafelowa mania, zapach sziszy, obżeranie się lokum w czasie gastrofazy i eksploracja abstrakcyjnych bulgoczących nazwisk na berlińskich domofonach po chmurkach dymu z THC. Wtedy jeszcze nie przypuszczałem, że właśnie tym językiem będzie mówiła większość moich sąsiadów, a ja sam zapiszę się na kurs tureckiego, by rozumieć choć trochę z tego, co dzieje się naokoło mnie. I żeby móc ciut lepiej poruszać się po tych tureckich meandrach i niuansach, bajkach, żartach, tajemnicach, dramatach i rozdarciach. Po świecie, w którym melancholijny nomadyczny mistycyzm miksuje się z buńczucznym çüç! i wielkopańskim wymachiwaniem kluczykami od auta. Gdzie po kształcie wąsów lub ich braku można ustalić opcję polityczną, a najbardziej zatwardziali bozkurtowie (zwolennicy panturkizmu i Szarych Wilków), poszukując korzeni narodu, spoglądają w stronę gwiazdy Syriusz i są bliscy teoriom Ericha von Dänikena.

W ten znaczeniowy kosmos i w świat tureckiego YouTube’a wprowadził mnie Serhat Koksal, multimedialny artysta ze Stambułu, którego poznałem na squacie w Zurychu w 2001 r. W tym samym roku ruszyliśmy pociągami na eskapadę do Iranu, po drodze zaglądając do miasta nad Bosforem i wędrując uliczkami Beyoğlu z fotosami z tureckich filmów klasy B z lat 70., brodząc po uliczkach sklepów z perkusjonaliami czy traszowych barach dla transwestytów. Notabene, irańską wizę otrzymaliśmy 11 września.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Serhat Koksal to polityczny artysta i weteran tureckiego undergroundu, autor konceptualnych kolaży audio i wideo, które konstruuje pod nazwą 2/5 BZ. Kiedyś jako student etnologii i wzornictwa, zafascynowany szamańskimi źródłami tureckości zaczynał od łączenia industrialnej elektroniki ze strunowym sazem – instrumentem kluczowym dla anatolijskiego sufizmu. Nawiązywał do dawnych tradycji sztuki krytycznej wobec władzy, do derwiszów i wędrownych artystów, psychodelicznego beatu i lewicowego post rocka lat 60. (Selda Bağcan, Derdiyoklar), do żywiołowej muzyki weselnej Kurdów i alewickiego ludu Zaza. Jego ideologicznym mentorem jest Aziz Nesin – turecki Korczak, postać, o której pisałem już na łamach „Przekroju”. Drugim, producenckim filarem twórczości Serhata Koksala stał się… sam John Peel, dla którego turecki artysta zdążył nagrać sesję z legendarnej serii Peel Sessions w BBC Radio 1. Serhat zaczął grywać w Europie i w Stanach, w przestrzeniach galeryjnych, na squatach, ale też na dużych festiwalach, u boku m.in. Death Grips czy Omara Souleymana. Jednocześnie wraz z irańskimi przyjaciółmi rozkręcał pierwsze multimedialne ekspozycje w galeriach sztuki współczesnej w Teheranie. W warstwie dźwiękowej 2/5 BZ łączy w sobie sample z tureckiego psychodelicznego beatu, dubowe basy, strzępy dialogów filmowych, telewizyjnych wiadomości, wypowiedzi polityków. Kolaże wideo też w dużej mierze opierają się na tureckich kuriozalnych B-movies, takich jak chociażby przeróbka Gwiezdnych wojen.

Ale najważniejsze w setach 2/5 BZ są geopolityczno-kulturowe konteksty, którym Serhat przyporządkowuje wymyślone przez siebie celne kalambury, takie jak ISIStanbul, Gazionalism czy sztandarowe hasło No Turistik No Egzotik. By statystycznemu europejskiemu odbiorcy jego kraj przestał kojarzyć się z leżakami na plaży w Antalyi. Bo postrzeganie dalszych kręgów kulturowych w kontekście folderowej egzotyki to przejaw mentalności postkolonialnej. Podobnie bywa z muzyką – niektórym wciąż nie mieści się w głowach, że cała nowożytna kultura muzyczna to ciągłe mutacje, że bez czarnej Afryki nie byłoby w Europie rytmu, jaki dzisiaj znamy. I że źródła inspiracji mogą być niewyczerpane, byle nie traktować ich z wyższością i pogardą. Wciąż nie mogę zapomnieć, jak w Polsce lat 80. z lekceważeniem traktowano przymiotniki czeski czy bułgarski, uważając je za opis zjawisk kojarzących się z czymś wieśniackim i przaśnym (właściwie dlaczego?). Gdy wyszła fantastyczna płyta Bielizny Taniec lekkich goryli, muzycy tłumaczyli, że grają rocka jugosłowiańskiego, a krytycy reagowali na to ze śmiechem, że to taki żart. Tymczasem piosenki te naprawdę miały nietypowe i połamane jugosłowiańskie rytmy, a muzycy Bielizny totalnie inspirowali się jugosłowiańską nową falą tych czasów.

Ostatniej jesieni, gdy rozpoczęła się inwazja na Rożawę, przylepiając pod klatką schodową tureckojęzyczne wlepy: „Erdoğan to morderca” i „Erdoğan = ISIS”, obserwowałem, jak są od razu pośpiesznie zeskrobywane – pewnie przez jednego z tych miłych sąsiadów, z którymi witam się w windzie albo jak grillują na pobliskiej łące. Już wcześniej zauważyłem, że klasyczni erdoganowscy normalsi (żadni islamiści) zwyczajnością nie różnią się specjalnie od statystycznych rosyjskich putinofilów, zwykłych polskich pisowców czy innych rodzin z syndromem kolan strzykających od grupowego wstawania. Satelitarne talerze z półksiężycami wystające z balkonów sąsiadują na Kreuzbergu z portretami kobiet walczących w kurdyjskich oddziałach YPG, zamordowanych w Rożawie. Wewnątrzturecka wojna toczy się w Berlinie już od prawie pięciu dekad i przelewa się na kolejne generacje – to świat, do którego obcy nie mają wstępu. Kiedyś melancholijny starszy sprzedawca z nocnego kiosku, który często odwiedzam, stał się bohaterem wydania lokalnych wiadomości w telewizji: odparł atak zamaskowanego typa z pistoletem za pomocą kuchennego noża i butelki Club-Mate. Nasz sprzedawca został bohaterem wśród lokalsów, choć do dziś nie wiadomo, czy był to zwykły napad rabunkowy, czy chodziło o coś więcej.

Gdy do Berlina wpadał Serhat, zawsze tłumaczył, jak poruszać się w tym świecie z filmów Fatiha Akina. „Tutaj się nie stołujcie, bo to faszyści z Szarych Wilków albo islamiści, którzy zbierają kasę na salafickie meczety – mówił. – Ten sklep jest w porządku, bo lecą w nim piosenki Seldy. W tej stacji radiowej leci supermuzyka znad Morza Czarnego, ale nie słuchajcie jej, bo ona nawołuje do pogromów na Kurdach – nie bądźcie głupimi hipsterami!”. Jadąc taksówką na lotnisko Schönefeld, kiedyś prawie pobił się z tureckim taksówkarzem, gdy rozmowa zeszła na wiadome tory. Rozdarte na pół społeczeństwa to jeden z głównych syndromów naszych czasów, ale sam weteran tureckiego undergroundu od lat powtarza, jak wiele łączy Turcję z Polską, a jeden z jego ulubionych kalamburów to Ottomanski/Sobieskullah. Można to też dobrze zrozumieć, czytając opowiadania Aziza Nesina. Podobny sarmacki wąs plus ułańska fantazja, podobne pojęcie honoru, brawura i wymachiwanie szablą, żyłka do kombinowania i naciągania. Ale też podobne poczucie absurdu rzeczywistości, mesjanizm, syndrom oblężonej twierdzy, konflikt pomiędzy światem świeckim a religijnym, dylemat pomiędzy tradycją a nowoczesnością, zamordyzmem i samowolką. Ciekawie jest o tym pamiętać, gdy rekordy popularności w Polsce biją tureckie seriale, a warszawskie metro buduje turecki Gülermak.

Czytaj również:

Aziz Nesin – śmiech i łzy tureckiego Korczaka Aziz Nesin – śmiech i łzy tureckiego Korczaka
i
Aziz Nesin pod koniec swojego życia/ Wikimedia Commons
Doznania

Aziz Nesin – śmiech i łzy tureckiego Korczaka

Konstanty Usenko

Aziz Nesin pozostaje w Polsce autorem praktycznie nieznanym. Jedynym polskim śladem po tym wielkim tureckim humaniście jest zbiór jego opowiadań Dam ci dobrą radę, wydany przez wydawnictwo Czytelnik w 1965 r. Socjalistyczne państwo dbało o promocję młodej literatury krajów postkolonialnych i tzw. rozwijających się, a zwłaszcza klasowych głosów krytycznych zza żelaznej kurtyny.

Podobnie było w NRD, ale nie tylko dlatego najwięcej dzieł Aziza Nesina przetłumaczono właśnie na niemiecki. W podzielonych Niemczech jego głos rozbrzmiewał po obu stronach zimnowojennej barykady – na wschodzie, bo był socjalistą, na zachodzie – bo był bezspornym autorytetem dla znacznej części tureckiej imigracji, zwłaszcza politycznej. W dzisiejszym Berlinie działają liczne placówki edukacyjne jego imienia, choć wiele konserwatywnych tureckich rodzin nie chce posyłać do nich swoich dzieci. Jego postać wciąż jest tu katalizatorem płomiennych emocji i kontrowersji, bo turecka diaspora toczy nieustanny konflikt światopoglądowy, tożsamościowy i obyczajowy. A życiorys Nesina to skondensowana, dramatyczna historia Turcji ostatniego stulecia – od rozpadu Imperium Osmańskiego i początków republiki, poprzez zwycięstwa i porażki demokracji, zamachy stanu i rządy kolejnych junt wojskowych, aż po ukrytą wojnę domową na wschodzie kraju i eksplozję islamskiego fundamentalizmu. Napisał ponad setkę książek, które przetłumaczono na 28 języków.

Czytaj dalej