To, że objąłem stanowisko szefa FBI, wywołało potężną falę oburzenia w tak zwanym środowisku literackim.
Wydawałoby się, że w cywilizowanym kraju taka nominacja powinna raczej cieszyć.
Ale nie u nas.
Zagrzmiało. Oto ze wszystkich stron pojawiły się wściekłe, cokolwiek dziwne oskarżenia pod moim adresem; oto dawni przyjaciele zarzucili mi niepoprawność stylistyczną, frankofilską pretensjonalność i ogólny brak "kręgosłupa moralnego"; oto nagle nikt nie lubi USA.
Drogie Koleżanki i Drodzy Koledzy Po Piórze, wiem, że wszyscy padliście ofiarą zwykłej zawiści.
Ale jeśli chcieliście mnie krytykować, to należało pisać nie o moich książkach, lecz o moich detektywistycznych kompetencjach. A przecież uczyłem się od najlepszych (Marlowe, Cooper).
Niby nieco lepiej, bo na pozór bardziej merytorycznie, wypadła cześć prasy: moja decyzja jest "gestem politycznym" (według słów felietonistów Krytyki Politycznej),"faktem o niepoślednim znaczeniu" (Gazeta Wyborcza), ale także "zdradą" (cała reszta tzw tygodników opinii).
W każdym razie podjąłem już decyzję i chcę, żebyście wiedzieli, że się Wam udało – złamaliście mnie, złamaliście pierwszego Polaka, który zajmował tak wysokie stanowisko.
Właśnie wysłałem pismo do prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Właśnie zrezygnowałem z pełnionej przez trzy sekundy funkcji szefa FBI.