„A kim, na miłość boską, miałbym się czuć” – odpowiada zirytowany Stanisław Lem na pytanie rosyjskiego internauty, czy czuje się Polakiem. To jedna z ostatnich jego wypowiedzi przed śmiercią.
Tożsamość zawsze będzie sprawą najbardziej osobistą z osobistych. A przecież w świecie bez antysemityzmu, bez Zagłady, bez powojennych pogromów zapytanie Stanisława Lema o to, czy czuje się bardziej Polakiem, czy Żydem, byłoby najzupełniej naturalne. I pisarz być może nie miałby problemu z namysłem nad odpowiedzią, zamiast chowania się za oburzoną ripostą.
O swoim pochodzeniu nie mówił publicznie. W Wysokim Zamku, nostalgicznych wspomnieniach z dzieciństwa spędzonego we Lwowie, opisując swoją bliższą i dalszą rodzinę, „wyekstrahował” ją z etniczności. Nie wspomniał o tym, że mieszkali w dzielnicy żydowskiej, że w gimnazjum uczęszczał na lekcje religii mojżeszowej ani o tym, że jego ojciec aktywnie działał w gminie reformowanej.
O swoich okupacyjnych przeżyciach był w stanie rozmawiać praktycznie tylko z najbliższymi, a i to w drodze wyjątku. Gdy ktoś z przeprowadzających z nim wywiady rzeki próbował drążyć, natrafiał na barierę w postaci żony, Barbary Lem: „Staszek nie może po tym spać po nocach”.
Dzisiaj dzięki Agnieszce Gajewskiej (Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema) i Wojciechowi Orlińskiemu (Lem. Życie nie z tej ziemi) dowiedzieliśmy się, że okupacyjny los pisarza był straszny. Cudem przeżył pogrom w rodzinnym Lwowie, ukrywał się na aryjskich papierach, zginęli prawie wszyscy jego wujkowie, ciocie, kuzyni i kuzynki (rodzice przeżyli). Po tych lekturach wiemy też, że Zagłada – przeniesiona w kosmiczne odmęty, zakamuflowana w gwiezdnych wojnach – jest jednym z kluczowych tematów w twórczości Lema. Stąd jego nieuleczalny pesymizm co do przyszłości ludzkiego gatunku, stąd uporczywe powroty do przypadku jako najważniejszej siły sprawczej.
Ale nawet w realistycznym Szpitalu Przemienienia Zagłada też ukrywa się w kostiumie: jako eksterminacja pacjentów szpitala psychiatrycznego. W innym tomie z tej wczesnej, poświęconej wojnie trylogii Lema, główny bohater podczas lwowskich pogromów zostaje pomyłkowo wzięty za Żyda. Już nigdy pisarz nie posunął się tak daleko.
I Orliński, i prof. Gajewska opowiadają, że zabierając się do pracy nad swoimi książkami, byli przekonani, że pisarz pochodził z rodziny bardzo dalece zasymilowanej i od pokoleń katolickiej.
„To wojna uświadomiła mi, że jestem Żydem” – pisał Lem. Jeśli zrozumieć to dosłownie, dochodzi się do takich wniosków, jak biografowie. Jeśli rozumieć to metaforycznie, też w zasadzie wszystko się zgadza.
Dzisiaj już się tak nie przemyca treści między wierszami. Nie trzeba też, jak Witold Gombrowicz w Dzienniku pisać ód na cześć młodych argentyńskich marynarzy, żeby potem mylić tropy, że to podziw platoniczny. Dziś publikuje się Gombrowiczowskiego Kronosa, gdzie autor skrupulatnie wylicza odbyte akty seksualne, z uwzględnieniem marynarzy. Można pisać swobodnie o tym, że jest się odmieńcem. A potem stawić czoła wylewowi nienawiści na internetowych forach, jednak z zachowaniem wszelkich proporcji w stosunku do traum, takich jak ta, która nie pozwoliła Stanisławowi Lemowi opowiadać wprost o swoich wojennych przejściach. Może zresztą była to jedyna forma, w której dało się o nich pisać – kostium i dawka humoru, która do dziś rozśmiesza do łez.
Tu nie ma żadnej dobrej puenty. Bo jak napisać, że dzięki temu wszystkiemu mamy Lema, wielkiego pisarza? Może to też był najzwyklejszy w świecie przypadek.