Przemyślenia

O pisaniu między wierszami

Miłada Jędrysik
Czyta się 3 minuty

„A kim, na miłość boską, miałbym się czuć” – odpowiada zirytowany Stanisław Lem na pytanie rosyjskiego internauty, czy czuje się Polakiem. To jedna z ostatnich jego wypowiedzi przed śmiercią.

Tożsamość zawsze będzie sprawą najbardziej osobistą z osobistych. A przecież w świecie bez antysemityzmu, bez Zagłady, bez powojennych pogromów zapytanie Stanisława Lema o to, czy czuje się bardziej Polakiem, czy Żydem, byłoby najzupełniej naturalne. I pisarz być może nie miałby problemu z namysłem nad odpowiedzią, zamiast chowania się za oburzoną ripostą.

O swoim pochodzeniu nie mówił publicznie. W Wysokim Zamku, nostalgicznych wspomnieniach z dzieciństwa spędzonego we Lwowie, opisując swoją bliższą i dalszą rodzinę, „wyekstrahował” ją z etniczności. Nie wspomniał o tym, że mieszkali w dzielnicy żydowskiej, że w gimnazjum uczęszczał na lekcje religii mojżeszowej ani o tym, że jego ojciec aktywnie działał w gminie reformowanej.

O swoich okupacyjnych przeżyciach był w stanie rozmawiać praktycznie tylko z najbliższymi, a i to w drodze wyjątku. Gdy ktoś z przeprowadzających z nim wywiady rzeki próbował drążyć, natrafiał na barierę w postaci żony, Barbary Lem: „Staszek nie może po tym spać po nocach”.

Dzisiaj dzięki Agnieszce Gajewskiej (Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema) i Wojciechowi Orlińskiemu (Lem. Życie nie z tej ziemi) dowiedzieliśmy się, że okupacyjny los pisarza był straszny. Cudem przeżył pogrom w rodzinnym Lwowie, ukrywał się na aryjskich papierach, zginęli prawie wszyscy jego wujkowie, ciocie, kuzyni i kuzynki (rodzice przeżyli). Po tych lekturach wiemy też, że Zagłada – przeniesiona w kosmiczne odmęty, zakamuflowana w gwiezdnych wojnach – jest jednym z kluczowych tematów w twórczości Lema. Stąd jego nieuleczalny pesymizm co do przyszłości ludzkiego gatunku, stąd uporczywe powroty do przypadku jako najważniejszej siły sprawczej.

Ale nawet w realistycznym Szpitalu Przemienienia Zagłada też ukrywa się w kostiumie: jako eksterminacja pacjentów szpitala psychiatrycznego. W innym tomie z tej wczesnej, poświęconej wojnie trylogii Lema, główny bohater podczas lwowskich pogromów zostaje pomyłkowo wzięty za Żyda. Już nigdy pisarz nie posunął się tak daleko. 

I Orliński, i prof. Gajewska opowiadają, że zabierając się do pracy nad swoimi książkami, byli przekonani, że pisarz pochodził z rodziny bardzo dalece zasymilowanej i od pokoleń katolickiej.

„To wojna uświadomiła mi, że jestem Żydem” – pisał Lem. Jeśli zrozumieć to dosłownie, dochodzi się do takich wniosków, jak biografowie. Jeśli rozumieć to metaforycznie, też w zasadzie wszystko się zgadza.

Dzisiaj już się tak nie przemyca treści między wierszami. Nie trzeba też, jak Witold Gombrowicz w Dzienniku pisać ód na cześć młodych argentyńskich marynarzy, żeby potem mylić tropy, że to podziw platoniczny. Dziś publikuje się Gombrowiczowskiego Kronosa, gdzie autor skrupulatnie wylicza odbyte akty seksualne, z uwzględnieniem marynarzy. Można pisać swobodnie o tym, że jest się odmieńcem. A potem stawić czoła wylewowi nienawiści na internetowych forach, jednak z zachowaniem wszelkich proporcji w stosunku do traum, takich jak ta, która nie pozwoliła Stanisławowi Lemowi opowiadać wprost o swoich wojennych przejściach. Może zresztą była to jedyna forma, w której dało się o nich pisać – kostium i dawka humoru, która do dziś rozśmiesza do łez.

Tu nie ma żadnej dobrej puenty. Bo jak napisać, że dzięki temu wszystkiemu mamy Lema, wielkiego pisarza? Może to też był najzwyklejszy w świecie przypadek. 

Czytaj również:

Doznania

Strategie profesorowej Szczupaczyńskiej

Miłada Jędrysik

Powieści kryminalne, tak jak seriale, wiele mówią o kondycji współczesnego społeczeństwa, często zastępując w tym ambitniejsze dzieła. Tak jest też z Rozdartą zasłoną Maryli Szymiczkowej, choć to stylowy kryminał retro. Szymiczkowa, nawiasem mówiąc wdowa po prenumeratorze „Przekroju”, to Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, para w literaturze i w życiu. Jeden jest pisarzem, a drugi jest z Krakowa (oprócz tego też – amerykanistą, tłumaczem, publicystą, ale ważne, że wie wszystko o tym mieście i jego mrocznych tajemnicach).

Bohaterką Szymiczkowej jest inna dama na „Sz”, profesorowa Szczupaczyńska – żona wykładowcy Uniwersytetu Jagiellońskiego, krakowska mieszczanka z ambicjami, których nie jest w stanie zrealizować. Rzecz bowiem dzieje się za miłościwie panującego Franciszka Józefa, w Krakowie sztywnym i tradycji wiernym, Krakowie, który bardzo by chciał być ważnym miastem imperium, a w porównaniu chociażby ze Lwowem jest średniej wielkości dziurą. W dawnej stolicy Polski zadziera się więc nosy wysoko, broni pozycji (i tradycji), nie biorąc jeńców. Profesorowa Sz. tymczasem pochodzi z Przemyśla, więc krakowianie, a zwłaszcza krakowianki, patrzą na nią z góry. Nie pomaga inwestowanie w męża – profesor jest, powiedzmy sobie szczerze, niezbyt lotny i niewystarczająco dobrze spokrewniony, nie zdobywa upragnionych awansów i katedr.

Czytaj dalej