Obcy, Tyson, pożar i łzy
i
Arthur Jafa, "Apex" (Szczyt), wideo, 2013, dzięki uprzejmości artysty i Gavin Brown’s Enterprise; źródło: Zachęta
Przemyślenia

Obcy, Tyson, pożar i łzy

czyli (nareszcie) koniec białej opowieści
Stach Szabłowski
Czyta się 9 minut

Wystawy sztuki bywają świetne, ale rzadko się zdarza, żeby potrafiły wycisnąć człowiekowi z oczy łzy. Mnie jedna, a może i dwie, zakręciły się w spojówce, kiedy oglądałem Apex Arthura Jafy na wystawie Alienacje albo następnym razem pożar.

Ta wystawa wpisuje się w wielki lament sztuki współczesnej nad dzisiejszym światem. Kapitalizm nie dość, że nas wyzyskuje, to jeszcze wpędza w nerwice. Katastrofa – tytułowy pożar społeczny – puka już do drzwi, a totalne wyobcowanie to już nie problem jednostek, lecz choroba całych zbiorowości. Cóż, wszystko to słyszeliśmy, a także widzieliśmy na tylu wystawach. Właściwie to art narzekanie byłoby okropnie nudne, gdyby nie to, że na Alienacjach lamentują artyści i artystki z najwyższej półki. Wystawę zbudowano z siedmiu prac wideo. Każda jest monumentalna – i za każdą stoi międzynarodowa supergwiazda. Jeżeli już mamy spojrzeć w oczy naszemu wyobcowaniu, zróbmy to z perspektywy „najlepszych umysłów naszej generacji”.

*

Najjaśniejszą z wystawiających w Zachęcie gwiazd jest właśnie Arthur Jafa. Co do łez, nie jestem wyjątkowo wrażliwy. To podobno dość powszechne: ludzie płaczą w obliczu prac tego artysty.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Zachęta i kuratorka Maria Brewińska, która przygotowała Alienacje, mają świetne wyczucie czasu. Jafa to najgorętsze nazwisko roku. Właśnie dostał Złotego Lwa dla najlepszego artysty na Biennale w Wenecji, w Moderna Museet w Sztokholmie trwa jego retrospektywa. Instytucje biją się o prace Jafy. Od czasu Jean-Michela Basquiata żaden czarny artysta nie był tak rozchwytywany. Kolor skóry odgrywa tu kluczową rolę i jest wielkim tematem Jafy. Sztuka współczesna to ruchliwy twór i uwielbia dokonywać różnych zwrotów, zwykle kilku równocześnie. Mamy więc zwrot performatywny, postinternetowy, feministyczny, queerowy. Zwrot ku sztuce czarnych jest kolejną i zarazem jedną z najważniejszych wolt wykonywanych ostatnio przez art world; zresztą wystawa w Zachęcie, choć nie cała, w dużej części właśnie czarnej sztuce jest poświęcona. Nie na darmo fragment tytułu – fraza „albo następnym razem pożar” – zapożyczony został ze słynnego tekstu, który w 1962 r. na łamach „New Yorkera” opublikował afroamerykański pisarz i działacz ruchu praw obywatelskich James Baldwin. „Możemy – choć jest nas tylko garstka – skończyć z koszmarem rasowym, zdobyć nasz kraj i zmienić historię świata – pisał literat. – Jeśli teraz nie odważymy się na wszystko, dotknie nas biblijne proroctwo, o którym śpiewał niewolnik: Bóg dał Noemu znak tęczy. Nigdy więcej deszczu – następnym razem pożar!”. Zanim zobaczymy, jakie środki przeciwpożarowe stosują artyści, opuśćmy na chwilę wystawę i posłuchajmy, co ma do powiedzenia…

…Żelazny Mike, znany także jako „Bestia”

„Polakom gówno się stało w porównaniu do tego, co dotyka czarnych w Ameryce” – wypalił afroamerykański eksbokser Mike Tyson, kiedy w czerwcu gościł w naszym kraju. Zagotowały się internety; Żelazny Mike, który za czasów kariery sportowej potrafił zadawać miażdżące ciosy pięścią, tym razem trafił Polaków słowem, za to w najczulszy punkt. W Polsce może i potrafimy szczycić się osiągnięciami, ale jeszcze bardziej dumni jesteśmy ze swoich historycznych cierpień i męczeństw. Za najchwalebniejsze z nich uchodzi Powstanie Warszawskie, zgodnie z logiką martyrologii na swój sposób zresztą słusznie, bo w istocie była to przecież rzeź i katastrofa na niebywałą skalę. Tymczasem to właśnie Powstanie miał na myśli Tyson, twierdząc, że niewiele znaczą nasze doświadczenia na tle tego, co przeżyli i przeżywają czarni.

Rok temu, z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, Tyson wystąpił w reklamie napoju energetycznego, mając na ramieniu biało-czerwoną opaskę z literami AK. Opowiadał o bohaterstwie warszawiaków z 1944 r. Szaleństwo niektórych kampanii reklamowych to temat na osobną dyskusję. Teraz poprzestańmy na tym, że to właśnie ów nieszczęsny spot sprowokował jednego z polskich dziennikarzy, by cisnąć temat i wypytywać Żelaznego Mike’a o opinię na temat naszych cierpień, niewątpliwie w nadziei wysłuchania dalszej porcji pochwał bohaterstwa Polaków. Zamiast komplementów Tyson udzielił nam bolesnej lekcji, tak jak kiedyś miał zwyczaj czynić na ringu. Przypomniał nam oczywisty fakt, o którym w naszej części Europy tak łatwo zapomnieć: jesteśmy biali. A także o tym, że w kraju, w którym ulegamy złudzeniu, że nasza białość jest przezroczysta, a sumienia niesplamione kolonialną przeszłością, nie rozumiemy do końca, co bycie białym tak naprawdę oznacza i z jaką wiąże się odpowiedzialnością.

Morze szaleństwa

Na Alienacjach są artyści, którzy jak Angelika Markul ukazują człowieka wyobcowanego we wszechświecie; ludzkość jest samotna w obliczu zimnych, niemych gwiazd. Z kolei amerykański duet Allora & Calzadilla przedstawia nas jako zwierzęta wyobcowane z natury, z której się wywodzą; narratorkami ich łamiącej serce instalacji wideo są papugi z portorykańskiej dżungli, ostatnie przedstawicielki ginącego gatunku. Yuri Ancarani w niesamowitym, ponadgodzinnym wideofresku Wyzwanie kreśli wizerunek obcości ekonomicznej; obserwuje najzamożniejszych ludzi świata, arabskich szejków, którzy podczas polowania z sokołami odprawiają na katarskiej pustyni rytuały absolutnej władzy i niewyobrażalnego bogactwa. Największe wrażenie robią jednak prace, w których w urządzonym przez białych świecie wybrzmiewają czarne głosy.

Allora & Calzadilla, "Wielka cisza", 2014, wideo, dzięki uprzejmości artystów; źródło: Zachęta
Allora & Calzadilla, „Wielka cisza”, 2014, wideo, dzięki uprzejmości artystów; źródło: Zachęta

Wystawę otwiera słynne Morze szaleństwa Johna Akomfraha, urodzonego w Ghanie brytyjskiego artysty i reżysera. To monumentalna trzykanałowa instalacja wideo, a może raczej wizualny poemat. Zapierające dech w piersiach obrazy topniejących lodowców, świata, który majestatycznie, wręcz melancholijnie zmierza ku katastrofie ekologicznej, przenikają się z historią niewolnictwa i przemocy wykraczającej poza podbój jednego ludu przez drugi. W oczach Akomfraha kolonializm to nie tyle historyczna zbrodnia, ile stan umysłu, zasada, zgodnie z którą stworzona przez białych cywilizacja nowoczesna organizuje rzeczywistość – i nie ogranicza się do uciskania i uprzedmiotowiania innych ludzi; niewoli i wyzyskowi poddana została cała planeta.

John Akomfrah, "Morze szaleństwa", 2015, trójkanałowa instalacja wideo HD, © Smoking Dogs Films, dzięki uprzejmości Lisson Gallery; źródło: Zachęta
John Akomfrah, „Morze szaleństwa”, 2015, trójkanałowa instalacja wideo HD, © Smoking Dogs Films, dzięki uprzejmości Lisson Gallery; źródło: Zachęta

Akomfrah, zalewający widza strumieniami obrazów, które czasem są okrutne, ale jeszcze częściej piękne, jakby wzięte z najlepszych dokumentów National Geographic, lubi uderzać w patetyczny ton. Nie każdemu musi się podobać jego imponująca, ale bombastyczna estetyka. Z Morza szaleństwa trafiamy jednak do sali, w której wyświetlany jest Apex (Szczyt) Arthura Jafy – i w miejsce poezji oraz piękna pojawia się wizualny walec drogowy skonstruowany, by przejechać się po świadomości widza.

W ciągu 492 sekund przed oczami przelatuje nam 841 obrazów – zdjęcia, fragmenty filmów, rzeczy znalezione w newsach, teledyskach, wyciągnięte z YouTube’a i głębszych otchłani Internetu. Bohaterem tego kolażu jest zbiorowe ciało czarnych mężczyzn i kobiet – ciało, które śpiewa, tańczy, demonstruje, przemawia, bierze udział w zamieszkach, pada ofiarą wojen gangów, pada ofiarą brutalności policji, walczy, kocha, protestuje, ginie, krwawi. Ikony czarnej kultury, pastor King, Malcolm X, raperzy, diwy soul czy sportowcy spotykają się tu z gangsterami, ofiarami wielkiej powodzi w Luizjanie, anonimowymi internautami, dzieciakami z gett. Na żadnym z tych obrazów nie można zatrzymać oka, natychmiast zastępuje go następny; Jafa montuje je w strumień płynący do rytmu hipnotycznego setu techno DJ-a Roberta Hooda, zagranego w tempie bijącego zbyt szybko serca.

Arthur Jafa, "Apex" (Szczyt), wideo, 2013, dzięki uprzejmości artysty i Gavin Brown’s Enterprise; źródło: Zachęta
Arthur Jafa, „Apex” (Szczyt), wideo, 2013, dzięki uprzejmości artysty i Gavin Brown’s Enterprise; źródło: Zachęta

„Film ten można uznać za jedno z najwybitniejszych dzieł ostatniej dekady w technice found footage – obrazów znalezionych” – pisze kuratorka Maria Brewińska i oglądając Apex, trudno się z nią spierać. Co ciekawe, Arthur Jafa, który dobiega sześćdziesiątki i debiutował przed upadkiem muru berlińskiego, w świecie sztuki osobą most wanted jest dopiero od trzech lat. Pochodzący z serca głębokiego Południa (urodził się w Tupalo, w stanie Missisipi) rzeźbiarz, fotograf i filmowiec znany był przede wszystkim jako wielokrotnie nagradzany operator filmowy, współpracownik takich postaci, jak Spike Lee, Kanye West czy Julie Dash. W orbicie zainteresowania kuratorów sztuki znalazł się już na początku XXI w. Wtedy jednak po zrobieniu jednego kroku w art world, wykonał dwa kroki wstecz i zajął się komercyjnymi projektami filmowymi. W wywiadach mówi dziś, że trudno było mu przemóc awersję do marszandów, a przede wszystkim do kolekcjonerów, najbardziej doskwierała mu jednak samotność, jakiej doświadczał wówczas czarny artysta w świecie sztuki. „W mig zrozumiałem, co zabiło Basquiata” – opowiadał Jaffa o swoim wyobcowaniu w art worldzie.

Świat sztuki wciąż jest oślepiająco biały; na otwarciu tegorocznego Biennale w Wenecji wśród publiczności wciąż niełatwo było znaleźć inną twarz niż biała, a jeżeli już taka twarz się pojawiała, to okazywało się, że należy do jednej z biorących udział w wystawie artystek lub artystów. Afrykańskich, afroamerykańskich i afroeuropejskich twórców było w Wenecji więcej niż kiedykolwiek dotąd, Jafa przyjechał zaś na Biennale jako gwiazda nowej czarnej sztuki. W art worldzie jest nią od listopada 2016 r. Liberalna Ameryka wciąż była jeszcze w szoku po elekcji Donalda Trumpa, a artysta otworzył w nowojorskiej galerii Gavina Browna wystawę Love is The Message, The Message is Death. Pokazał na niej tylko jedną, tytułową pracę: 7-minutowy kolaż znalezionych obrazów, ułożonych do rytmu hymnu Kanye Westa Ultralight Beam. Podobnie jak we wcześniejszym Apex Jafa szukał w tym dziele syntezy „czarności”, afroamerykańskiego doświadczenia oraz potencjału – i najwyraźniej znalazł klucz do wyrażenia tego, co wydawało się niewyrażalne. Na czym polega tajemnica Jafy, który setki znalezionych w Internecie obrazów, pochodzących z różnych epok i kontekstów, potrafi przemienić w jedno monumentalne zdarzenie wizualne? Są w tym oczywiście wirtuozeria montażowa i świetny słuch muzyczny, wrażliwość na muzykę będącą według artysty kluczem do czarnej kultury, ale jeszcze bardziej polityczna moc i potrzeba wypowiedzenia rzeczy, które tak długo były przemilczane.

W oszałamiającej karierze Jafy jest oczywiście to, co świat sztuki robi najlepiej: gra, moda, nagrzewanie rynku. Art world potrzebował wyrazistego czarnego bohatera, a Arthur Jafa dał się w tej roli obsadzić i jest wystarczająco charyzmatyczny, żeby ją zagrać. Jednocześnie jednak umie wyjść poza ramy partii, którą wyznaczono mu do rozegrania. Potrafi być kimś więcej niż poprawnym politycznie czarnym listkiem figowym systemu, który w głębi serca pozostaje niepoprawnie cyniczny. W Wenecji Jafa pokazał rzeźby – zakute w łańcuchy monstrualne czarne opony od największych ciężarówek na świecie, a także film zatytułowany The White Album. To kolejny kolaż wideo zmontowany ze znalezionych materiałów wizualnych, ale tym razem jego bohaterami nie są czarni, lecz biali, a tematem – istota „białości”. Być może to jeszcze ważniejsza praca niż poprzednie dzieła Jafy. Zobaczenie na ekranie kondycji białego człowieka jako obcego, bohatera wyalienowanego i wypreparowanego z rzeczywistości, ukazuje prostą prawdę o świecie, który został nie tylko fizycznie i ekonomicznie przez nas skolonizowany, lecz także zawłaszczony na poziomie obrazów, narracji, opowieści. Tak długo tkwiliśmy w samym sercu tej opowieści, że straciliśmy z oczu jej granice; uwierzyliśmy, że nasza biała historia jest uniwersalna i prawdziwa. To dlatego tak trudno było nam zrozumieć skądinąd oczywistą myśl Tysona, którego zirytowało pytanie, czy na pewno rozumie doniosłość cierpień Polaków. Czy jest sens kłaść na wadze i sprawdzać, który bagaż traum jest cięższy? Dwa miesiące rzezi i apokalipsy Warszawy? Ćwierć tysiąca lat porywania, mordowania, odmawiania prawa do człowieczeństwa, uprzedmiotowiania, pogardy i dyskryminacji, której doświadczyli czarni w urządzonym przez białych świecie? Licytowanie się na krzywdy i ważenie traum nie ma sensu; nie o to szło Tysonowi, a już na pewno nie o to chodzi Arthurowi Jafie i innym czarnym artystom, którzy zabierają dziś głos w sztuce. Istota rzeczy nie tkwi nawet w walce o równe prawa. Sztuka takich artystów jak Jafa dotyka czegoś głębszego. Istotą białości w jego narracji jest projekt podboju świata, który nie skończył się wraz z dekolonizacją czy zniesieniem formalnej segregacji rasowej. Ten projekt nie ogranicza się też do panowania jednych ludzi nad drugimi: jego przedmiotem są również klimat, przyroda, przestrzeń, zasoby. W białej historii świata uczestniczą dziś miliardy ludzi, w tym wielu o innym niż biały kolorze skóry, ale ta narracja znalazła się w kryzysie, jej puentą zaś może być nie tylko alienacja, lecz również katastrofa, pożar, o którym jest mowa w tytule wystawy w Zachęcie. Jeżeli chcemy uniknąć tej pożogi, musimy podzielić się naszą opowieścią, dopuścić do głosu innych; niektórzy, jak Arthur Jafa, już go zresztą zabierają, nie pytając o zgodę. Monopol białych ludzi na opowiadanie świata się skończył – tym lepiej dla świata i dla białych ludzi zresztą też.

Allora & Calzadilla, "Wielka cisza", 2014, wideo, dzięki uprzejmości artystów; źródło: Zachęta
Allora & Calzadilla, „Wielka cisza”, 2014, wideo, dzięki uprzejmości artystów; źródło: Zachęta
Yuri Ancarani, "Wyzwanie", wideo, 2016, dzięki uprzejmości artysty oraz Galerie Isabella Bortolozzi; źródło: Zachęta
Yuri Ancarani, „Wyzwanie”, wideo, 2016, dzięki uprzejmości artysty oraz Galerie Isabella Bortolozzi; źródło: Zachęta
Angelika Markul, "Ziemia opuszczenia", 2014, instalacja, Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości artystki; źródło: Zachęta
Angelika Markul, „Ziemia opuszczenia”, 2014, instalacja, Muzeum Sztuki w Łodzi, fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości artystki; źródło: Zachęta

„Alienacje albo następnym razem pożar”

artystki/artyści: John Akomfrah, Allora & Calzadilla, Yuri Ancarani, Clément Cogitore, Camille Henrot, Arthur Jafa, Angelika Markul
kuratorka: Maria Brewińska
Zachęta, Warszawa, do 29 września
 

             

Czytaj również:

W poszukiwaniu Baby Jagi
i
"Jaś i Małgosia" (około 1940 r.), Osada Johann-Mithlinger, Wiedeń/Wikimedia Commons, domena publiczna
Doznania

W poszukiwaniu Baby Jagi

Eliza Pieciul-Karmińska

W 1963 r. niemiecki dziennikarz Hans Traxler opublikował książkę Prawda o Jasiu i Małgosi (Die Wahrheit über Hänsel und Gretel). Opisał w niej badania Georga Ossegga, archeologa amatora, zafascynowanego historią odkrycia legendarnej Troi, który postanowił dowieść, że baśń Jaś i Małgosia braci Grimm ma oparcie w rzeczywistych wydarzeniach. Ze szczegółowej relacji dokumentującej jego żmudne badania wynikało, że historia z babą Jagą w roli głównej wydarzyła się naprawdę, a książka stała się zapisem autentycznych wydarzeń z 1647 r., kiedy to pewna kobieta mieszkająca samotnie w lesie została zamordowana przez rodzeństwo Hansa i Gretel Metzlerów.

W efekcie detektywistycznej pracy Ossegg odkrył, że zamordowaną kobietą była Katharina Schraderin, wypiekająca w swoich czterech piecach niezwykle popularne w okolicy pierniki. To właśnie one były motywem zbrodni: młody piekarz Hans Metzler postanowił wykraść pilnie strzeżony przepis. Już wcześniej próbował on wydobyć od Kathariny tajniki produkcji znakomitych ciastek, proponując jej nawet ożenek, ale gdy odrzuciła jego awanse, oskarżył ją o czary. Kobiecie cudem udało się uniknąć wyroku śmierci, ale po tych dramatycznych przeżyciach zamieszkała samotnie w lesie. Tam dopadł ją Metzler, tym razem w towarzystwie swojej siostry Gretel. Rodzeństwo brutalnie torturowało Katharinę, ale ona nie zdradziła swojego przepisu, za co musiała zapłacić życiem.

Czytaj dalej