Nie zgubiliśmy drogi, jedyny polski film, który w tym roku trafił do programu festiwalu Berlinale, to opowieść o donkiszoterii, stanie osobności, odmowie uczestnictwa w systemie i ucieczce – na własne życzenie – od społecznych norm. O tym wszystkim, jak również o obecności figury obcego w polskiej mentalności i uzależnieniu od czytania, mówią Anka i Wilhelm Sasnalowie, z którymi w Berlinie rozmawiał Mateusz Demski.
Mateusz Demski: Jedno z pierwszych zdań, które usłyszałem po pokazie Waszego filmu w Berlinie, brzmiało: „Można go potraktować jak test Rorschacha”.
Anka Sasnal: Czyli że widz próbuje znaleźć swoją drogę odczytania?
Tak, chodzi o to, że jest w nim pewne niedopowiedzenie, przestrzeń, która zachęca widza do prowadzenia własnych badań znaczeniowych. To wahanie, niejasność, która wytwarza się wokół Waszych filmów, jest dla Was cenna?
A.S.: Dla mnie bardzo. Takie myślenie o kinie jest mi bliskie. Kiedy udaje się stworzyć pole dla widza, jakiś rodzaj intelektualnego wyzwania, kiedy obraz zmusza do interpretacji, kiedy film zostaje z widzem na dłużej niż tylko przez seans, to mam poczucie, że jako twórcy osiągnęliśmy cel. To znaczy, że ta opowieść ma wpływ. To samo dotyczy literatury.
Wilhelm Sasnal: Ja chciałbym wnieść jednak pewną poprawkę…
A.S.: Zawsze tak jest (śmiech).
W.S.: Sztuka, malarstwo to jest właśnie przestrzeń niedopowiedzeń, więc ja odwrotnie – w filmie szukam bardziej konkretnych rozwiązań. Czuję potrzebę nakręcenia filmu, którego akcja będzie rozgrywała się w sposób liniowy, ewidentny, będzie czytelna dla widza. Tak też było w tym przypadku – mnie interesowała bardziej warstwa fabularna i obyczajowa. Nasz film jest inspirowany książką Do cieplejszych krajów P.C. Jersilda. Szalenie pociągała mnie w niej nieporadność bohaterów, ale też równoległość ich losów – Eryka i Barbro [w filmie Ewa – przyp. red.]. Ankę interesowała bardziej ta wł