Oderwij się i zatańcz Oderwij się i zatańcz
i
„Move! Taniec to życie”, mat. prasowe
Opowieści

Oderwij się i zatańcz

Joanna Brych
Czyta się 9 minut

Niektórzy akceptują taniec dopiero po osiągnięciu przez niego rangi sztuki wysokiej. Inni wręcz odwrotnie. 

Takie stanowisko zajął już chociażby w Prawach Platon i dlatego podziwiał jedynie „uroczyste ruchy pięknych ciał”, a wyrażał stanowczy sprzeciw wobec wszelkich zmysłowych i bachicznych form tańca połączonych z magią czy też innymi obrzędami niższego według niego rzędu. Inni traktują taniec w kategorii (często błahej) rozrywki. W istocie jedni i drudzy mają rację. Taniec pojawia się w różnych aspektach życia, a co więcej towarzyszył człowiekowi „od zawsze” i jest przypuszczalnie pierwszą formą sztuki.

Zjawisku tańca postanowili w tym roku przyjrzeć się organizatorzy 14. edycji Millennium Docs Against Gravity Film Festival, inicjując nową sekcję filmową – Doc Dance. Decyzja ta wpisała się w tegoroczne hasło festiwalowe – Oderwij się! I to wcale nie tylko od codziennych przyzwyczajeń i stereotypów, lecz także od sposobów rozumienia i opisywania świata. „Gdy świat zmienia się w szybkim tempie, teraźniejszość w tym samym tempie się kurczy. Rozpędzona przyszłość podmywa istotę teraźniejszości[…] Reżyserzy szukają elementów teraźniejszości, które są poza czasem, które nie będą przeszłością już jutro” – napisał we wstępie do katalogu dyrektor festiwalu Artur Liebhart.

„Move! Taniec to życie”/ mat. prasowe

„Tańczcie, tańczcie, inaczej wszyscy jesteśmy zgubieni” – to zdanie często powtarzane przez Pinę Bausch, po jej śmierci stało się puentą słynnego filmu Wima Wendersa Pina. Podążając jakby tym samym tropem, Fanny Jean-Noël swój dokument podsumowała słowami Friedricha Nietzschego: „Każdy dzień, w którym nie tańczyliśmy przynajmniej raz, powinniśmy uważać za stracony”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Wydaje się, że film pt. Move! Taniec to życie francuskiej reżyserki Fanny Jean-Noël doskonale odpowiedział na to wyzwanie i był chyba najlepszym z zaprezentowanych w sekcji Doc Dance. Ten obraz to coś więcej niż zebrane wypowiedzi tancerzy. To mądra i barwna, antropologiczna opowieść, w której słowa zostały zastąpione przez taniec, obrazy natury i malownicze widoki. Noël, zabierając widza w podróż przez kraje i kontynenty, dociera do istoty tańca i ukazuje rolę, jaką odgrywa on w różnych kontekstach życia człowieka, zarówno wśród ludów „prymitywnych”, jak i w społeczeństwach na innych stopniach rozwoju. Jej filmowy zapis dowodzi, że ruch jest podstawowym elementem ludzkiego bytu, począwszy od narodzin (a nawet poczęcia) aż do śmierci.

„La Chana”/ mat. prasowe

Move! Taniec to życie opowiada o powstawaniu tańca, jego funkcjach i znaczeniu kulturowym. Przekonująco dowodzi, że taniec wywodzi się z emocjonalnego impulsu i improwizacji, jest wyrazem radości, ale i smutku; może być podporą psychologiczną i odprężeniem, a także przybierać bardziej uporządkowane, widowiskowe formy. Przepięknie ilustruje, jak żyje taniec w społeczeństwach zurbanizowanych, wśród ludzi wyrwanych ze swoich pierwotnych kultur.

Pewną kontynuacją tego wątku, choć bardziej intymną, był film La Chana w reżyserii Luciji Stojevic. Tytułowa La Chana, ktoś, kto dużo wie, to pseudonim artystyczny Antoniny Santiago Amador, legendarnej cygańskiej tancerki, w latach 60. i 70. ubiegłego wieku królowej flamenco. „W trudnych czasach ucieka się w marzenia”mówi w jednej z pierwszych scen filmu La Chana. Ona uciekła w świat barw i dźwięków. Taniec był dla niej labiryntem. Wejściem w głąb duszy. Tańcząc, odzyskiwała pewność siebie. Czuła się wolna. U szczytu sławy musiała jednak zrezygnować z dalszej kariery. Po niemal dwóch dekadach nieobecności ponownie zaczęła występować, a w filmie Luciji Stojevic La Chana decyduje się jeszcze raz zatańczyć w teatrze. Choć nie jest już młoda i choruje na cukrzycę, wciąż prowadzą ją wewnętrzny impuls i bezbłędne wyczucie rytmu.

„Reset. Czarny łabędź”/ mat.prasowe

W sekcji Doc Dance pojawił się też Reset. Czarny łabędź. Bohaterem dokumentu, w reżyserii Albana Teurlai i Thierry’ego Demaizière, jest Benjamin Millepied, wybitny tancerz New York City Ballet i choreograf, a prywatnie mąż Natalie Portman. To on był autorem choreografii w filmie Czarny łabędź, a w 2014 r. objął funkcję dyrektora baletu Opery Paryskiej. W filmie śledzimy przygotowania do premiery jego baletu Clear, Loud, Bright, Forward i możemy przekonać się, że proces twórczy nie polega jedynie na intuicji, ale także na zmaganiu się ze zwykłymi, dość przyziemnymi przeszkodami i na praktycznym poszukiwaniu rozwiązań. Kamera zarejestrowała też podejmowane przez Millepieda próby zreformowania francuskiego baletu i problem pogodzenia funkcji administracyjnej z aktywnością artystyczną. To zresztą w jego przypadku okazało się niemożliwe i doprowadziło do rezygnacji na początku 2016 r.

„Opera Paryska”/ mat. prasowe

A jak trudne to było zadanie, wynika z filmu Opera Paryska w reżyserii Jeana-Stephane’a Brona, który został zaprezentowany w sekcji Miejsca. I słusznie, bo o balecie mało się można z niego dowiedzieć. Trochę więcej o operze, ale przede wszystkim opowiada on o sztuce współpracy i zarządzania ludźmi w tak dużej i konserwatywnej instytucji, jak Opera Paryska. Film, którego głównym bohaterem jest dyrektor generalny tej instytucji Stéphane Lissner, ujawnia też kulisy odejścia Millepieda i tzw. prozę życia, która nie omija teatru i sztuki. Działanie pod presją czasu, związków zawodowych, ataków terrorystycznych, problemów finansowych to codzienność, z którą zarządzający muszą sobie radzić.

Jednym z najbardziej oczekiwanych dokumentów na tegorocznym festiwalu był Strike a pose: Tancerze Madonny. Film powstał ze zwykłej ciekawości: reżysera Reijera Zwaana intrygowało, jak potoczyło się życie artystów towarzyszących Madonnie w teledysku Vogue, trasie koncertowej Blond Ambition i występujących w filmie Truth or Dare. Namówił do współpracy Ester Gould. W ten sposób powstała niezwykła historia intymna o siedmiu tancerzach, dziś już dobiegających pięćdziesiątki, którzy przez kilka miesięcy „przybierali pozę” w sensie dosłownym i przenośnym.

„Strike a Pose. Tancerze Madonny”/ mat. prasowe

W roku 1990 Blond Ambition została uznana przez magazyn „Rolling Stone” za najlepszą trasę koncertową. Madonna przełamała wtedy bariery kulturowe i obyczajowe. W purytańskiej Ameryce zainicjowała publiczną dyskusję na temat wolności seksualnej, homoseksualizmu, AIDS i wirusa HIV.

Tancerze, których wybrała ( Luis Camacho, Oliver S. Crumes III, Salim Gauwloos, Jose Gutierez, Kevin Stea, Carlton Wilborn, Gabriel Trupin) w większości byli gejami, niektórzy chorowali już na AIDS. Pamiętna, kultowa wręcz scena pocałunku Gabriela i Salima w Truth or Dare, podczas gry „Prawda czy wyzwanie” dla wielu była wtedy objawieniem, samouświadomieniem i pierwszym gejowskim pocałunkiem, który zobaczyli.

Jednocześnie jednak żaden z tancerzy, choć występowali pod hasłem Express Yourself, nie był gotowy do ujawnienia publicznie swojej tożsamości seksualnej czy przyznania się do nosicielstwa wirusa. Gabriel Trupin zmarł w 1995 r.

Przed śmiercią zdążył jeszcze wytoczyć Madonnie proces przymusowy coming out w Truth or Dare. Salim Gauwloss i Carlton Wilborn opowiedzieli o swojej chorobie dopiero podczas zdjęć do filmu. Wcześniej „przyjmowali pozy“. Znamienna jest scena, kiedy Madonna wspomina, podczas koncertu, zmarłego wskutek powikłań związanych z AIDS Keighta Haringa, a ciało i wzrok Salima zdradzają wstyd i skrępowanie. Bo też jedyną postacią, która w pełni identyfikowała się z ideą trasy była Madonna. W filmie, pomimo zaproszenia, nie wypowiedziała się. Ale i tak jest cały czas obecna we wspomnieniach artystów.

To raczej tancerze, których przyjęła do pracy, nie byli wtedy gotowi na sukces i nie wykorzystali szansy, na razie największej, jaka kiedykolwiek była im dana.
Po zakończeniu trasy rzucili się w wir zabawy, popadli w alkoholizm, uzależnienie od narkotyków, depresję, a w życiu zawodowym musieli konfrontować się z łatką „tancerzy Madonny”.

Film Strike a pose: Tancerze Madonny, oprócz ciekawie opowiedzianej historii, zmusza do refleksji, na ile artysta powinien się identyfikować z odtwarzaną postacią. Zostawia też widzów z pytaniem o cienką linię dzielącą sztukę od życia i o granice prywatności. A dziś to zagadnienie jest ważniejsze niż kiedykolwiek. 

Czytaj również:

Musical wymaga absolutnej perfekcji Musical wymaga absolutnej perfekcji
i
fot. Karol Mańk
Przemyślenia

Musical wymaga absolutnej perfekcji

Joanna Brych

Nie było jeszcze w musicalu czegoś takiego jak samolot na scenie. I choć polscy piloci w latach 40. nie śpiewali ani nie tańczyli w rytmie hip-hopu, w Pilotach będą to robić. O musicalu opowiada jego reżyser i autor libretta Wojciech Kępczyński.

Joanna Brych: Ukończył Pan warszawską szkołę baletową, ale chyba bardziej ciągnęło Pana w stronę teatru dramatycznego. A może to balet Pana nie chciał? 

Wojciech Kępczyński: Ze szkołą baletową to jest tak, że mamusia wysyła do niej syna czy córkę w wieku 10 lat, a oni sami nie zdają sobie sprawy z tego, co oznacza zawód artysty baletu. Po sześciu latach doszedłem do wniosku, że balet nie do końca mnie interesuje. Ale oczywiście to, że zdobyłem takie wykształcenie (za co jestem moim pedagogom bardzo wdzięczny i zobowiązany) pomaga mi w zrozumieniu teatru ruchu. Ważnym doświadczeniem był też dla mnie pobyt w szkole Maurice’a Béjarta, działającej wówczas pod Brukselą. Miałem wtedy zaszczyt asystować przy produkcjach jego spektakli. Potem sam stworzyłem mnóstwo choreografii.

W tej chwili zastępuje mnie wspaniała Agnieszka Brańska (choreografka Pilotów –przyp. red.), ale teatr ruchu, w tym balet, jest mi bardzo bliski. Staram się nie opuszczać polskich premier baletowych, a także tych odbywających się na świecie. Jednak najbliższy jest mi musical.

Czytaj dalej