Ofiary systemu czy prekursorki emancypacji Ofiary systemu czy prekursorki emancypacji
i
New England Factory Life—"Bell Time", Winslow Homer, opublikowano w Harper's Weekly 25 lipca 1868 r. / Art Institute of Chicago
Opowieści

Ofiary systemu czy prekursorki emancypacji

Paulina Małochleb
Czyta się 8 minut

W pracy właśnie kobieta znajdowała się poza ciągłym nadzorem społeczeństwa, co sprawiało, że posądzano ją o nieprzyzwoite działania. Pytano też, po co kobiecie z dobrego domu własne pieniądze. Kobieta z mieszczaństwa czy miejskiej inteligencji powinna przecież znajdować się pod opieką męża, ojca czy brata, a więc zarabianie było dla wielu niezrozumiałą i podejrzaną fanaberią. O XIX-wiecznych robotnicach fabrycznych, ich życiu i emancypacji opowiada Alicja Urbanik-Kopeć, autorka książki „Anioł w domu, mrówka w fabryce”.

Paulina Małochleb: W jaki sposób pod koniec XIX w. kobiety mogły funkcjonować w sferze publicznej?

Alicja Urbanik-Kopeć: To zależy, do jakiej klasy społecznej należały. Najwięcej wiemy oczywiście o kobietach spoza klasy robotniczej – mieszczankach, ziemiankach, miejskich inteligentkach. Od tych kobiet zwykle wymagano przede wszystkim przyzwoitości i zachowania cnoty. „Cnota” była hasłem pojemnym i odmienianym przez wszystkie przypadki, a jednocześnie silnie krępującym. Żądano bowiem, by kobieta była ciągle obserwowana – tylko wtedy społeczeństwo było pewne, że nie oddaje się ona zdrożnym czynnościom. Stąd lista ograniczeń, którym w życiu codziennym podlegały kobiety – nie mogły samotnie podróżować, wychodzić do teatru, na spotkanie towarzyskie, a przede wszystkim nie wypadało im podejmować pracy zawodowej.

Część kobiet musiała jednak pracować. Jak to ich zatrudnienie było przyjmowane przez społeczeństwo?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W pracy właśnie kobieta znajdowała się poza ciągłym nadzorem społeczeństwa, co sprawiało, że posądzano ją o nieprzyzwoite działania. Pytano też, po co kobiecie z dobrego domu własne pieniądze. Kobieta z mieszczaństwa czy miejskiej inteligencji powinna przecież znajdować się pod opieką męża, ojca czy brata, a więc zarabianie na życie było dla dużej części społeczeństwa niezrozumiałą i podejrzaną fanaberią. Nie mówiąc już o tym, że do zawodów inteligenckich, takich jak lekarka, prawniczka, nauczycielka akademicka czy dziennikarka, na ogół potrzebne im było wykształcenie wyższe. Historia drogi kobiet na uniwersytety to materiał na oddzielną książkę.

W XIX w. kobiety z niższych warstw społecznych pracowały jako służące i robotnice. Tymczasem publicyści z epoki przedstawiali zawód robotnicy jako dużo gorszy, upokarzający dla kobiety, gorszący. Dlaczego?

Znów wracamy do kategorii przyzwoitości. Praca robotnicy zaprzeczała wszystkim zasadom, jakimi powinna kierować się kobieta. Widać to w porównaniu z pracą służącej. Służąca wykonywała pracę usługowo-opiekuńczą, tradycyjnie kobiecą. Robotnica – nie. Służąca pracowała w domu, robotnica poza nim, za zamkniętą bramą fabryki, z dala od kontrolującego wzroku społeczeństwa. Służąca, jak pisali wówczas konserwatywni publicyści, znajdowała się pod kontrolą pana i pani domu, wpisana w patriarchalny system rodzinny. Taka opieka uważana była za moralnie formującą. Służąca miała być potem lepszą żoną i matką, bo umiała doskonale prowadzić dom. Z tego punktu widzenia robotnica była nieprzyzwoita i nieprzydatna.

W jakich warunkach pracowały robotnice w XIX w.?

Praca zaczynała się o 6.00 lub 7.00 rano i trwała do wieczora. Zmiany mogły mieć 10, 12 albo 14 godzin. Jedna przerwa na obiad. Pracowały kobiety i dziewczynki (w zależności od prawa, nawet 10- czy 12-letnie). Warunki, w jakich przebywały, szkodziły ich zdrowiu i często zagrażały życiu. Zatrucia rtęcią u osób pracujących w fabrykach luster i termometrów powodowały krwawiące wrzody, wypadanie zębów i halucynacje. W fabrykach zapałek, gdzie pracowały głównie kobiety, szczególnie zabójczy okazał się fosfor, bo powodował próchnienie kości szczęki. Praca w fabryce włókienniczej wiązała się z pylicą płuc z powodu unoszących się w powietrzu włókien. Nagminnie zdarzały się wciągnięcia rąk do maszyn, przed czym kobiety próbowały się chronić, nosząc sukienki z bardzo wąskimi rękawami. Zdarzały się jednak opinie, że złe warunki pracy stanowiły rodzaj kary dla kobiet za opuszczenie domu i wyjście z tradycyjnej roli.

Co o pracy pisały emancypantki? Jak wyobrażały sobie układ rodzinny w przypadku robotnicy?

Emancypantki miały problem z przedstawieniem robotnicy jako dobrej matki. Nieliczne – te, które zajmowały się w ogóle losem robotnicy, jak publicystki skupione wokół gazety „Nowe Słowo”, która wydawała dodatek „Robotnica” dla kobiet pracujących w fabrykach – pokazywały, że praca fabryczna nie zapewnia ochrony macierzyństwa. Kobieta, udająca się do pracy, musiała na kogoś przerzucić swój zasadniczy obowiązek. Ratunek emancypantki widziały w systemowej opiece nad dziećmi – postulowały zakładanie żłobków i przedszkoli utrzymywanych przez państwo, ustanowienie urlopów macierzyńskich, kas oszczędnościowych. Podobne instytucje wprowadzali niektórzy fabrykanci, organizując przy swoich fabrykach ochronki, czyli żłobki i przedszkola dla dzieci zatrudnionych robotnic.

Jak w rzeczywistości wyglądało macierzyństwo robotnic?

Z jednej strony było rzeczywiście fatalnie: w Żyrardowie, na przykład, śmiertelność wśród niemowląt sięgała ponad 50%. Za ten wynik nie odpowiadała chorowitość dzieci, ale złe warunki pracy ciężarnych i brak zwolnień po porodzie. Robotnica pracowała do końca ciąży i dwa tygodnie po porodzie musiała wrócić do fabryki. Z drugiej strony robotnice często radziły sobie dobrze, korzystając ze wsparcia rodziny i przyjaciół. Oddawały dzieci pod opiekę starszego rodzeństwa, zatrudniały „babę do dziecka”, zapisywały dzieci do ochronek. Starsze dzieci szły do szkoły przyfabrycznej, a potem do pracy razem z rodzeństwem i kolegami z podwórka.

Epoka stawiała robotnicy pewne obowiązki i to wzmocnione przez nakazy religijne. Czego od niej wymagano?

Tak jak każda kobieta, robotnica miała dbać o dobro rodziny. Powinna być posłuszna, religijna i cnotliwa. W przypadku robotnic nakaz ten wiązał się z jeszcze jednym zobowiązaniem: konserwatyści wskazywali, że to od kobiet z klasy robotniczej zależy zadowolenie ich mężów i stabilność systemu gospodarczego. Jeśli dom będzie posprzątany, dzieci nakarmione, a skromny budżet dopięty, robotnik nie będzie frustrował się złymi warunkami pracy. Nie będzie chciał strajkować przeciwko uciskowi kapitalistów. Robotnice miały być więc pośrednio odpowiedzialne za utrzymanie w ryzach całej klasy robotniczej.

Kiedy robotnice stały się świadomymi pracownicami? Gdy podjęły walkę o polepszenie warunków pracy?

Można powiedzieć, że zawsze nimi były. Pierwszy strajk robotniczy na ziemiach polskich zainicjowały właśnie kobiety – szpularki z Zakładów Żyrardowskich w 1883 r. Protestowały przeciwko obniżeniu płac, a do strajku wciągnęły też mężczyzn, głównie młodych chłopaków, bo, co ciekawe, właściciel fabryki wezwał starszych robotników, by odprowadzili swoje kobiety do domu i zapanowali nad ich zachowaniem.

Skąd wzięło się – powszechne wtedy – przekonanie o deprawacji robotnic i o łatwości, z jaką porzucały fabryki i zostawały prostytutkami?

Kobieta, która miała własne pieniądze, nie musiała się z nich nikomu rozliczać, a jednocześnie mieszkała w mieście sama, poza kontrolą męskich członków rodziny, wzbudzała podejrzliwość. Nadmierna, w oczach społeczeństwa, samodzielność musiała prowadzić do „upadku” i prostytucji.

Czy te sądy miały jakieś pokrycie w rzeczywistości? Współczesne badaczki pokazują, że liczba prostytutek wzrastała drastycznie wtedy, gdy następowały duże zwolnienia w fabrykach. Kobiety nie porzucały swojej pracy lekkomyślnie.

Niekoniecznie. Robotnica pracowała w stabilnym systemie, mniej niż służba podatna na kaprysy pracodawcy. W przypadku napaści czy molestowania miała komu zgłosić ten fakt. Istnieli nadzorcy zmiany, inspektorzy, wreszcie – robotnica pracowała otoczona innymi kobietami, a w grupie siła. Prostytutki rekrutowały się tak naprawdę ze służby (ponad 50% zgodnie ze statystykami rosyjskimi z 1891 r.) i szwaczek. Te dwa zawody były narażone na sezonowe zwolnienia. Gdy państwo wyjeżdżali na lato, służące odprawiano. Gdy kończył się sezon towarzyski, tak samo postępowano z krawcowymi i szwaczkami. Dziewczęta zostawały w mieście bez pracy, bez pieniędzy, w tragicznej sytuacji. A jeść trzeba.

Bardzo często przedstawia się XIX-wieczne robotnice jako ofiary historii i układu społecznego. Czy takie myślenie wydaje Ci się uzasadnione? Czy raczej powinniśmy widzieć w nich prekursorki nowoczesnej emancypacji?

Łatwo widzieć w robotnicach ofiary systemu. Rzeczywiście płacono im połowę pensji mężczyzny, pracowały w podłych warunkach, rodziły dzieci, traciły zdrowie. Jednocześnie społeczeństwo nie doceniało ich pracy, na robotnice patrzono jak na wybryk natury, prostytutki albo godne litości nędzarki. Nie można im jednak odmówić godności. Robotnice to były zwykle młode dziewczyny, które wyrwały się ze wsi, z piszczącej biedy i spod kontroli księdza i dziedzica – co powinno budzić podziw. Częściej niż służące potrafiły pisać (około 50%, podczas gdy wśród służby było to 30%). Przybywały do miasta, dostawały pracę w fabryce i pierwszy raz w życiu miały własne pieniądze. Były dumne z tego, co osiągnęły. W fabryce znajdowały wsparcie innych kobiet, nawiązywały przyjaźnie, zawierały związki. Tworzyły wspólnotę, która dawała im oparcie, na przekór obowiązującym przekonaniom. Robotnice zaczęto jednak zauważać dopiero w trakcie pierwszej wojny światowej i po jej zakończeniu.

Alicja Urbanik-Kopeć
Anioł w domu, mrówka w fabryce
Krytyka Polityczna, 2018

Czytaj również:

Miłość i praca Miłość i praca
i
rys. Marek Raczkowski
Pogoda ducha

Miłość i praca

Jonathan Haidt

Zepsuty komputer nie naprawi się sam. Musisz go otworzyć i trochę w nim pomajstrować albo zawieźć do specjalisty, żeby go zreperował. Metafora komputera tak bardzo przeniknęła nasze myśli, że czasami postrzegamy ludzi jako komputery, a psychoterapię jako serwis naprawczy albo swego rodzaju przeprogramowanie.

Jednak ludzie nie są komputerami i na ogół stosunkowo szybko odzyskują równowagę – sami, bez pomocy specjalisty – niemal po wszystkich nieszczęściach, jakie ich spotykają. Według mnie dużo trafniejsze byłoby porównanie ludzi do roślin. Podczas ostatnich lat studiów mieszkałem w Filadelfii, w domu z niewielkim ogródkiem. Nie byłem zbyt dobrym ogrodnikiem, a latem dużo podróżowałem, dlatego zdarzało się, że moje rośliny usychały i były bliskie śmierci. Jednak rośliny mają pewną zdumiewającą cechę – dopóki zupełnie nie uschną, w krótkim czasie mogą powrócić do pełni życia, jeśli tylko zapewni się im odpowiednie warunki. Nie sposób naprawić rośliny, można tylko stworzyć jej odpowiednie warunki: zapewnić jej wodę, słońce i żyzną glebę – i czekać. Reszta należy do niej.

Czytaj dalej