W pracy właśnie kobieta znajdowała się poza ciągłym nadzorem społeczeństwa, co sprawiało, że posądzano ją o nieprzyzwoite działania. Pytano też, po co kobiecie z dobrego domu własne pieniądze. Kobieta z mieszczaństwa czy miejskiej inteligencji powinna przecież znajdować się pod opieką męża, ojca czy brata, a więc zarabianie było dla wielu niezrozumiałą i podejrzaną fanaberią. O XIX-wiecznych robotnicach fabrycznych, ich życiu i emancypacji opowiada Alicja Urbanik-Kopeć, autorka książki „Anioł w domu, mrówka w fabryce”.
Paulina Małochleb: W jaki sposób pod koniec XIX w. kobiety mogły funkcjonować w sferze publicznej?
Alicja Urbanik-Kopeć: To zależy, do jakiej klasy społecznej należały. Najwięcej wiemy oczywiście o kobietach spoza klasy robotniczej – mieszczankach, ziemiankach, miejskich inteligentkach. Od tych kobiet zwykle wymagano przede wszystkim przyzwoitości i zachowania cnoty. „Cnota” była hasłem pojemnym i odmienianym przez wszystkie przypadki, a jednocześnie silnie krępującym. Żądano bowiem, by kobieta była ciągle obserwowana – tylko wtedy społeczeństwo było pewne, że nie oddaje się ona zdrożnym czynnościom. Stąd lista ograniczeń, którym w życiu codziennym podlegały kobiety – nie mogły samotnie podróżować, wychodzić do teatru, na spotkanie towarzyskie, a przede wszystkim nie wypadało im podejmować pracy zawodowej.
Część kobiet