nie ma różnicy,
czy dopala się tysiącletnia sosna,
czy katedra,
piórko
albo mięso.
zawsze jest ten czas,
punkt,
kiedy gaśnie
ostatni ze wszystkich już atom.
jest,
nie ma.
Komentarz autorki:
Przyznaję, nie do końca radzę sobie z tym, że istnienie wyraża się zawsze rytmem, pulsem, oscylacją opierającą się na prawie: jest i nie ma. Każdy bieg to chwilowo lot i ziemi tarcie, puls komór to komór ciągła reanimacja, ptaki też wciąż spadają ułamkiem sekundy, a potem zawsze z wysiłkiem wznoszą się. Ich wektory się mieszają, kalkulują pospiesznie i ptak gna dalej. Także ludzkie patrzenie jest w częstotliwości około 50 Hz, to znaczy, że jednak wiele nie widzimy, tych subtelnych czułości przemian świata: szczegółów rysunku pioruna, kąta ugięcia skrzydeł ważki czy podczas spotkania, słuchania głosu, co mówi do mnie coś, a ja wtedy wcale nie zauważam tego najważniejszego, co się rozegrało już dawno temu i skończyło, rzuceniem oka w dno którąś nanosekundą. Przyznaję też, że wciąż najbardziej mi smutno, gdy myślę o znikaniu, końcu, wyciszaniu, pewnie dlatego, że jakoś ciężko się żegnać i że dotyczy to naprawdę wszystkiego, bo my cali tu właśnie solidarnie znikamy, bez przerwy wypalamy się i rozcieńczamy, poza światłem w pustym kosmosie, ale kto by o tym myślał.