Przemyślenia

Oklaski po lądowaniu. Apologia

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 2 minuty

Uchodzą za obciach. Traktowane bywają z wyższością. Kwitowane ironicznym uśmiechem.

Wbrew utartemu przekonaniu – nie są wcale polskim wynalazkiem. Pierwszą znaną wzmiankę o nich datuje się na 1948 rok. W czasopiśmie „Cincinnati Enquirer” ukazał się wówczas tekst opisujący awarię silników podczas jednego z lotów American Airlines. Kiedy pilotowi udało się wreszcie bezpiecznie posadzić samolot na ziemi, w kabinie pasażerskiej rozległy się… rzęsiste oklaski.

***
Do dzisiaj regularnie rozbrzmiewają w samolotach wszystkich bodaj linii lotniczych na świecie. Nic dziwnego, że doczekały się nawet naukowych analiz.

Clark McPhail, emerytowany socjolog z University of Illinois, który przez całe życie zajmował się różnymi formami aplauzu, poświęcił nieco uwagi także i temu fenomenowi. Nie doszedł jednak do jakichś szczególnie nowatorskich wniosków, ograniczył się po prostu do konstatacji, że ludzie klaszczą po lądowaniu najczęściej wtedy, kiedy podczas lotu występują silne turbulencje albo problemy techniczne. Powrót na twardy, ziemski grunt to moment ulgi, a możliwości ekspresji człowieka, który siedzi przypięty pasami do fotela, są siłą rzeczy ograniczone. A klaskanie świetnie się do tego celu nadaje.

Niemniej definitywne źródła tego zwyczaju są na dobrą sprawę niejasne i nie sposób podać tu żadnej jednoznacznej genealogii.

***

Zostawmy więc genealogię i przejdźmy do istoty rzeczy.

Niech więc teraz każdy, kto przed oklaskami w samolocie się wzbrania albo podchodzi do nich z protekcjonalną pobłażliwością, przez chwilę się zastanowi.

Czy nie jest sytuacją ze wszech miar ekscentryczną i niewiarygodną, że kilkadziesiąt albo kilkaset osób pędzi z ogromną prędkością w hermetycznie zamkniętym stalowym pojemniku na wysokości jedenastu tysięcy metrów nad ziemią?

W tym pojemniku panuje temperatura zupełnie inna niż na zewnątrz, palą się światła, gra muzyka, niekiedy działa Internet, słowem, toczy się w miarę normalne życie. Nad bezpieczeństwem tych wszystkich osób czuwają zaawansowana technologia oraz równie zaawansowane procedury. Opracowane przez przedstawicieli gatunku homo sapiens, który jeszcze całkiem niedawno zajmował się bieganiem po lasach i polowaniem na dziką zwierzynę.

Okoliczność, że coś takiego jest w ogóle możliwe, że na dodatek my jesteśmy tego świadkami, bierzemy w tym udział i pomimo skrajnie niesprzyjających warunków (jak mawiał zmarły przed dwoma laty Bogusław Wolniewicz: „Świat nie jest skrojony na naszą miarę”) potrafimy przemieszczać się w przestrzeni za pomocą tego rodzaju środków, otóż okoliczność, że coś takiego się dzieje – sama w sobie jest absolutnie niesamowita.

A fakt, że całej tej maszynerii udaje się jednak raz za razem bezpiecznie lądować, powracać na ziemię z tej niewyobrażalnej wysokości, na której świadomość kruchości ludzkiego życia jest bardziej jaskrawa niż gdziekolwiek indziej – jest niesamowity bodaj jeszcze bardziej.

Zwłaszcza że czasami się jednak nie udaje.

***

Dlatego oklaski są w tej sytuacji nie tylko jak najbardziej na miejscu – są wręcz wskazane.

No, chyba że ktoś całkowicie już wyzbył się poczucia dziwności, niezwykłości i tragizmu istnienia. Wtedy z pewnością nie odczuwa potrzeby klaskania.
 

Czytaj również:

Lot
i
zdjęcie: Jason Blackeye/Unsplash
Doznania

Lot

Elżbieta Szeptyńska

Poniższy iersz dedykujemy jego autorce, która w dniu swoich urodzin pojawiła się z nim w redakcji. Gratulujemy, publikujemy i życzymy wszelkiej pomyślności. Sto lat!

Jak dzikie gęsi czy łabędzie
– l e c ę
To nie jest Ikarowy lot

Czytaj dalej