Ślad sąsiedzkiego trwania Ślad sąsiedzkiego trwania
i
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
Opowieści

Ślad sąsiedzkiego trwania

Aleksander Hudzik
Czyta się 10 minut

Agnieszka Traczewska od lat przygląda się ortodoksyjnym Żydom z bliska. W albumie Kroke, przedstawia ich codzienność w swoim rodzinnym Krakowie, dokumentując śluby, pogrzeby, modlitwy, spotkania i tworząc tym samym subtelny portret niezwykłej społeczności, przez wieki żyjącej także na polskich ziemiach.

Aleksander Hudzik: Mamy rozmawiać o żydowskim Krakowie; od razu przypomina mi się legenda o śnie Izaaka, syna Jakuba, fundatora największej krakowskiej synagogi. Izaakowi przyśnił się wielki skarb zakopany pod mostem w czeskiej Pradze. Wybrał się na jego poszukiwanie. Odesłany odkrył, że ten wielki skarb znajduje się pod piecem w jego domu. Kiedy przeglądam Kroke, mam wrażenie, jakbyś po latach obserwowania ortodoksyjnych Żydów na całym świecie postanowiła sprawdzić, czy w Twoim rodzinnym Krakowie też ukryty jest skarb.

Agnieszka Traczewska: Ten skarb odkrywam od lat. Przecież historia Krakowa to tradycja bardzo żydowskiego miejsca, gdzie narodziły się idee formujące duchowość i styl życia Żydów aszkenazyjskich. Tutaj powstawały księgi, które dały wykładnię prawa żydowskiego. Ich autorami byli uczeni rabini, tacy jak Mojżesz Isserles zwany Remu, Joel Sirkes znany jako BaCh czy Jom-Tow Lipmann Heller. Nauki krakowskich rabinów zawierają współczesne podręczniki szkół talmudycznych – jesziw.

Profesor Jonathan Webber, historyk i antropolog, członek społeczności ortodoksyjnej w Krakowie, twierdzi, że choć oczywiście Jerozolima jest pierwszym domem dla każdego Żyda, to gdyby popatrzeć historycznie, to właśnie Polska, zaraz po Palestynie, jest miejscem, gdzie Żydzi pozostali na dłużej, żyli i rozwijali się we względnym spokoju. Jeszcze przed drugą wojną światową co czwarty mieszkaniec Krakowa był Żydem. Pozostawili po sobie materialne dziedzictwo, które świadczy o rozkwicie życia, nie tylko religijnego. Obok synagog i domów modlitwy zachowały się ochronki i szpitale. I choć dziś w miejscach kultu pojawia się czasami jedynie kilku lokalnych Żydów, porusza mnie to trwanie. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Wydawało mi się, że Kraków to miejsce, w którym i dzisiaj żyje wielu chasydów.

Dwie, może trzy rodziny, głównie chasydów Chabad-Lubawicz. To emisariusze podążający za zaleceniem Rebbe, aby rozproszyć się po świecie i stworzyć miejsca sprzyjające rozwojowi judaizmu. Ci spośród polskich chasydów, którzy przetrwali wojnę, zaraz po niej wyjechali w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Chasydzi widziani teraz na ulicach Kazimierza najczęściej są ich wnukami czy prawnukami odwiedzającymi kraj przodków. Oni są tu już tylko gośćmi. Dla nich Kraków jest matecznikiem; przechodzą pomiędzy synagogami czy cmentarzami, odczytują nazwiska wielkich rabinów na macewach. Powrotom do korzeni często towarzyszą silne emocje.

Co sprawiło, że zaczęłaś pracować nad Kroke?

Pandemia obnażyła rzeczywistą liczebność religijnych i praktykujących Żydów w Krakowie. Zalew chasydzkich gości ustał, iluzja żydowskiego tłumu prysła. W czasie Chanuki w synagodze Izaaka rabin Eliezer Gurary – czasem zupełnie sam czy z jedną towarzyszącą mu osobą – zapalał kolejną świecę w menorze. A w czasie wielkich świąt z niecierpliwością liczył każdego mężczyznę przekraczającego próg świątyni, zastanawiając się, czy tego dnia zbierze się grono pozwalające na otwarcie Tory.

W czasie lockdownu i ja zatrzymałam się w podróżach. Po wyprawach na cztery kontynenty, gdzie fotografowałam ortodoksów, poczułam, że sportretowanie tej garstki krakowskich Żydów to moje kolejne wyzwanie, obowiązek i przywilej zarazem. W końcu każda epoka powinna mieć swojego kronikarza, ja postanowiłam zostawić ślad żydowskiego trwania.

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Czym różni się życie krakowskich ortodoksów od żydowskiego życia na Brooklynie lub w Izraelu?

Tam, gdzie mieszka się wśród setek tysięcy podobnych do siebie, wartości i styl życia są naturalnie te same, a przynależność do wspólnoty daje poczucie ogromnego komfortu. Uczestniczy się w tłumnie obchodzonych świętach kalendarza żydowskiego, ale też w równoległej sieci tysięcy uroczystości rodzinnych. Rodziny ortodoksyjne są zazwyczaj liczne i rosną z pokolenia na pokolenie. Nieustannie przychodzą radosne nowiny o narodzinach, pośpiesznych przygotowaniach do obrzezania syna, całonocnym czuwaniu przy kołysce, bar micwie, swataniu, zaręczynach, ślubie.

W świecie chasydzkim codziennie jedna rodzina dostaje kilkanaście zaproszeń na tzw. simchy, czyli szczęśliwe wydarzenia w życiu bliskich, znajomych czy sąsiadów, na których wypada być. Nie żeby zasiąść do stołu na długie godziny, ale choćby po to, by życzyć świętującym szczęścia i wielu błogosławieństw. To sprawia, że bez przerwy jest się w oku towarzyskiego cyklonu. 

Życie w ortodoksyjnym świecie w Krakowie odbiega od tego wzoru. Tu nie mówimy o tłumie, ale o jednostkach, które często muszą iść na kompromis z otoczeniem. Żyd nie może pracować w szabat, a więc praca w piątek i sobotę jest praktycznie niemożliwa. Koszer nakazuje oddzielanie produktów, jasno określa sposób przygotowania potraw i w konsekwencji nie pozwala na zbyt swobodne życie społeczne poza własnym kręgiem. Dzieci jest za mało, aby powstała szkoła żydowska, najczęściej więc uczą się online, godzinami siedzą przy komputerze, łącząc się z nauczycielami w Izraelu czy Stanach. Krakowski mikrokosmos działa więc zupełnie inaczej niż wielopokoleniowe wspólnoty.

Wracam z Jerozolimy do Krakowa i widzę, jak głębokie są różnice, a także ile ortodoksyjne żydowskie rodziny muszą poświęcić, żeby się tu utrzymać.

W Twoim albumie widać, że żydowska społeczność Krakowa to mozaika indywidualności. Są ultraortodoksi, którzy mają długie brody, i jest Zofia Radzikowska: ocalała z Holokaustu, charyzmatyczna postać, znana z wykładów o naukach Tory publikowanych na YouTubie. Sfotografowałaś ją w niezwykły sposób, z domalowanym na twarzy wąsem.

Kroke to zbiorowy portret ortodoksyjnej społeczności współczesnego Krakowa, ale spektrum osób mieszkających w tym mieście i czujących się Żydami jest o wiele większe. Są Żydzi reformowani, asymilowani, kulturowi, Żydzi ateiści.

Zofia Radzikowska jest jedną z najlepiej znanych i frapujących postaci, która pewnie żachnęłaby się na pytanie o ortodoksję. Jednak to aktywna i charyzmatyczna uczestniczka przedsięwzięć Jewish Community Center prowadzącego działalność społeczno-kulturalną m.in. na krakowskim Kazimierzu. I to tam podczas purimszpil, zabawy purimowej, sfotografowałam ją z wąsem przebraną za króla Achaszwerosza.

Zależało mi na użyciu tego zdjęcia, aby pokazać, że niezależnie od różnic w stopniu ortodoksji i stosunku do rygorystycznych zasad judaizmu Żydzi w Krakowie – jak wszędzie na świecie – mają poczucie przynależności i tworzą dla siebie namiastkę wspierającej rodziny. I jak w rodzinie: do niektórych jest nam bliżej, z innymi się spieramy. Relacje towarzyskie potrafią być burzliwe, ale np. obchody świąt dla wszystkich są radosną okazją do spotkania.

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Zostańmy przy tych burzliwych momentach. Sfotografowałaś zamaskowanych mężczyzn, którzy pilnowali bramy do świątyni. To było głośne wydarzenie, gdy synagoga Izaaka w Krakowie została zamknięta.

To sprawa sprzed kilku lat, którą zresztą dobrze opisały media, przynajmniej te lokalne, krakowskie. Życie wspólnoty nie jest pozbawione konfliktów i w 2019 r. grupa modlących się Żydów została wygnana z synagogi. To był wielki cios dla wiernych. Wyobraź sobie, że dla wielu z nich to prawdziwy dom, gdzie trzy razy dziennie gromadzą się na modlitwie, mają swoje tałesy – szale modlitewne, tefiliny – święte przedmioty, modlitewniki. I nagle komando w maskach zamyka bramę i uniemożliwia wstęp do ich świętego domu.

W dodatku niektórzy ochroniarze na maskach mieli trupie czaszki, co tylko potęgowało traumatyczne skojarzenia. Konflikt między właścicielem budynku synagogi – krakowską gminą żydowską – a fundacją Chabad-Lubawicz, przez lata wynajmującą synagogę dla celów religijnych, doprowadził do tego, że przez kilka tygodni krakowscy Żydzi musieli modlić się na chodniku przed świątynią. To precedens, bo dla ortodoksyjnych Żydów modlitwa w synagodze – miejscu, w którym można się schronić, a zebrani są bezpieczni – jest kluczowa.

Wszystko to działo się na Kazimierzu, gdzie po przedwojennej licznej społeczności żydowskiej zachowały się synagogi i domy modlitwy, teraz najczęściej puste bądź wykorzystywane jako lokale komercyjne. I w tym kontekście lament bezdomnych, pozbawionych świątyni, rozkładających Torę na zaimprowizowanym przy ulicy stoliku – wśród gwaru turystów i przejeżdżających meleksów – przypominał najmocniejszy symbol w historii żydowskiej: utratę i opłakiwanie Świątyni Jerozolimskiej. Zamknięta brama synagogi Izaaka stała się na kilka tygodni krakowską Ścianą Płaczu. 

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Kiedy oglądałem album, zatrzymałem się na dłużej przy jednym zdjęciu przedstawiającym dziwną konstrukcję, jakby drewniany barak ustawiony w czyimś ogródku. Myślałem, że to tam się modlono.

Rola tej konstrukcji jest inna. W czasie Sukot – Święta Szałasów – buduje się kuczkę, czyli namiot, który przez tydzień ma być tymczasowym schronieniem. W szałasie modli się, je, niekiedy śpi. Wszystko po to, by upamiętnić wyjście Żydów z Jerozolimy, brak stałego domu, zadowolenie się czymś tymczasowym. Aby kuczka była koszerna, konieczne jest, by przez dach można było dostrzec gwiazdy. W Jerozolimie taki dach jest robiony np. z liści palmowych; to ma być konstrukcja, którą się rozbierze, i wszyscy muszą uczestniczyć w jej wznoszeniu. Spotykają się, jedzą, łączy ich wspólny trud budowania. Ten szałas stworzono w ogrodzie budynku, w którym mieszka rabin przewodzący Chabad-Lubawicz.

Jak skończył się spór o świątynię?

Nie udało się zażegnać konfliktu i grono spod synagogi Ajzyka w końcu znalazło komercyjny lokal na granicy Kazimierza, gdzie powstała nowa krakowska synagoga. Ta razem przeżyta trauma uświadomiła wielu, że we wspólnocie jest siła. Jak w symbolice Sukot: możemy porzucić świątynię, lecz budujemy świat na nowo, tymczasowo, ale też na zawsze – nie ma nic bardziej żydowskiego.

Zdjęcie z balkonu pokazujące drewnianą budkę gdzieś na prywatnej posesji zdradza również pewną prawdę o Tobie – docierasz tam, gdzie ortodoksi nie pozwalają wejść nikomu. To niesamowite. 

To dla mnie kluczowe. Pomyśl o przedwojennych fotografiach Romana Vishniaca. On w latach 30., tuż przed Holokaustem, fotografował twarze, które wkrótce zniknęły. Gdyby nie jego trud, po tych ludziach nie zostałby nawet ślad. Ja nie mam w głowie jakiejś strasznej wizji przyszłości, ale czuję odpowiedzialność i też chciałabym pozostawić ślad. Mnie się kiedyś te drzwi udało lekko uchylić, a teraz czasem mogę przez nie wchodzić i jest to jakieś zobowiązanie, żeby zaufanie moich bohaterów wróciło do nich w postaci dobra.

Jestem wzruszona, kiedy słyszę, że są dumni z tego, jak pokazałam świat ich wartości, nostalgii, aspiracji, a także ich samych. Moje oko jest obce, a jednak często słyszę, że bohaterowie zdjęć utożsamiają się z jego spojrzeniem. To wielka nagroda.

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Gdy wydałaś album Świat wskrzeszony – panoramę odrodzonego chasydzkiego życia na czterech kontynentach – pokazałaś właśnie ten świat za uchylonymi drzwiami. Zastanawiam się, czy jako osoba nienależąca do wspólnoty czujesz się emisariuszką, łączniczką świata ortodoksów. 

To złożone. Brak naturalnej przynależności do świata, który fotografuję, stawia przede mną przeszkody, ale z czasem zaczęłam sobie lepiej z nimi radzić. Status „obcej” daje też wolność, a ona pozwala mi pokazywać aspekty życia chasydzkiego schowane w głębokim cieniu, mające status tabu. Na przykład restrykcyjne ultraortodoksyjne zakazy nie zezwalają na publikowanie zdjęć kobiet ‒ nawet manekin na sklepowej wystawie nie ma głowy, a żeńska sylwetka jest zatarta. Tymczasem portrety kobiet znajdziesz we wszystkich moich albumach. Dla mnie, osoby nowoczesnej, wyeliminowanie połowy społeczeństwa z percepcji i z życia publicznego tylko ze względu na płeć jest niemożliwe do zaakceptowania. Ale rozumiem, że chasydzkie kobiety wyrosły w innej kulturze i swoją rolę rozumieją przede wszystkim jako rolę żony, matki całkowicie oddanej misji przechowania świętych tradycji oraz zapewnienia kontynuacji rodziny, a szerzej – narodu.

Uwaga skupiona na nich, np. przez opublikowanie ich zdjęcia w social mediach, jest bliska naszemu pojęciu obnażenia i głębokiej ingerencji w prywatność. W otwarciu się nie pomaga oceniające środowisko ultraortodoksyjne, które grozi surowymi konsekwencjami. Zdarza mi się niekiedy balansować na cienkiej granicy kompromisu. Pokazuję moich bohaterów zgodnie z ich wizją samych siebie, oddając należny im szacunek, ale staram się też nie rezygnować z własnych przekonań. 

Ten album otwiera i zamyka zdjęcie Krakowa z lotu ptaka. Gdy robiłam wybór fotografii do Kroke, przyszło mi do głowy, że opowieść o krakowskim mikrokosmosie może wydawać się hermetyczna, a nawet duszna – te same miejsca, często też twarze. Wymyśliłam, że dobrze by było, gdybym pokazała ulice Miodową, Izaaka i Meiselsa oraz plac Nowy z perspektywy kosmosu. Panorama Kazimierza uświadamia, jak niewielkie to miejsce – zaledwie kilka ulic – a z punktu widzenia krakowskich Żydów tam narodził się cały świat. 

fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe
fot. Agnieszka Traczewska, mat. prasowe

Czytaj również:

Rabinie, jak żyć? Rabinie, jak żyć?
i
W jednym z wywiadów Jonathan Sacks mówił: „Miarą ludzkiej moralności zawsze jest troska o innych. Nie liczy się: ja, mnie, ale: my”/zdjęcie: Steve Pyke/Getty Images
Wiedza i niewiedza

Rabinie, jak żyć?

Agnieszka Drotkiewicz

Jonathan Sacks twierdził, że dobre życie składa się z miłości i pracy, życie dobrze przeżyte wymaga zaś dostrzeżenia sensu egzystencji, co dzieje się, gdy tworzymy wspólnotę. Przekroczył ramy judaizmu, stając się przewodnikiem dla każdego.

Nazywano go supergwiazdą i rabinem rabinów. Głos Jonathana Sacksa był obecny na całym świecie, nie tylko w mediach brytyjskich. Kiedy słucham jego wykładów, wystąpień, rozmów i debat, w których brał udział, zachwyca mnie jego oratorska sprawność, mistrzowskie operowanie paradoksem, wyczucie frazy. Doskonale wiedział, w jaki sposób mówić w różnych sytuacjach: swój przekaz umiał skoncentrować do aforyzmu, potrafił także analizować teksty z wielką precyzją. Powtarzał, że interesuje go to, co jest ukryte głębiej; że zanim odpowie na pytania „jak?” i „kiedy?”, chce znać odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. Cytował Biblię, pisma rabinów, ale też dzieła Szekspira, Dostojewskiego, teorie socjologów, antropologów, filozofów, a nawet… Siri, asystentkę głosową w iPhonie.

Czytaj dalej