Roman Polański nakręcił bardzo dobry film, z klasycznym scenariuszem trzymającym tempo, scena za sceną, z dodatkiem retrospekcji wyjaśniających akcję. Wszystko we wspaniałej scenografii, której twórcy zadbali o każdy detal, od ulic przez bary, domy i gabinety, aż po wyposażenie biurek i regałów. Wszystko w kostiumach uszytych ze starannością o każdy szczegół – guzików odrywanych w świetnej pierwszej scenie czy zapalniczek, które, gdy idą w ruch, to czujemy w kinie dym. W końcu aktorzy – każdy kolejny dobry i wyrazisty z Jeanem Dujardinem na czele, który po raz kolejny podkreślił swoją klasę. I nie wyobrażam sobie tego filmu po angielsku, a ponoć – jak mówił Polański w którymś z wywiadów – był taki pomysł.
Ale przecież nie po to Polański nakręcił Oficera i szpiega, by było ładnie i z fasonem. Historia jest chyba wszystkim znana, więc tylko pokrótce przypomnę, że pod koniec XIX w. żydowski oficer armii francuskiej Alfred Dreyfus (Louis Garrel) zostaje oskarżony o zdradę, ale wokół sprawy jest dużo wątpliwości i niedomówień. Po wielu latach planów i analiz Polański wraz z Robertem Harrisem postanowili stworzyć scenariusz z perspektywy pułkownika Georgesa Picquarta (Dujardin), a nie samego Dreyfusa. I dobrze, bo Dreyfus większość filmu siedzi skazany na wyspie i jest postacią dość jednoznaczną, podczas gdy to Picquart, pozostając w centrum wydarzeń, musi dokonywać kolejnych wyborów, które wystawiają na próbę jego moralność.
Oficer i szpieg to film o zmieniającym się świecie, o czym mówi scena, w której pułkownik Jean Sandherr, już na łożu śmierci, żali się, że nie poznaje już swojego kraju, bo wszędzie są obcy. Obcy. Słowo klucz do zastąpienia przez inne słowa, w tym przypadku przez słowo „Żydzi”, ale można wstawić cokolwiek, wystarczy włączyć telewizję i tam tyle inspiracji. Strach przed obcym i idąca za nim nienawiść zaślepia tak, że niszczy szyki, a do tego na pozór mądrzy ludzie w chwilach poczucia braku argumentów wyrzucają coś w stylu: „to wszystko jest na pewno finansowane przez Żydów”. Znane? Przecież jeśli coś nam źle idzie i nie wiemy, dlaczego, to jest to wina obcego, prawda? Obca nacja, obca kultura, obca religia, obcy człowiek ciągle walczą z naszą, moją, ze mną. Ludzie boją się obcego tak bardzo, że nawet gdy są oficerami dziewiętnastowiecznej armii francuskiej, to zapominają o dobrych manierach.
Oficer i szpieg to też film o fałszowaniu. W scenie spotkania Picquarta z oficerem policji w muzeum panowie oglądają rzymską kopię greckiego posągu, tyle że Picquart twierdzi, że to kopia, a dla policjanta to fałszywka, „kopia, czyli fałszywka”. Jaka jest różnica? Tworzone są tak samo, chodzi więc o nadany im status. Nadany kiedy? Przed stworzeniem przy określaniu celu pracy? A może po – w zależności od losów przedmiotu? To na pozór proste zagadnienie ma niemały sens i duże pole do myślowych popisów w świecie półprawd, fake newsów i medialnych szumów. Akcja filmu Polańskiego dzieje się w XIX w., ale przecież czujemy, że reżyser chce nam coś powiedzieć o wieku XXI. Pokazuje świat, w którym rządzą kopie i fałszywki, a do tego powstaje siła, której wkrótce już nikt nie zatrzyma – media. Ponad 100 lat później oglądamy serial Na cały głos o człowieku, który na fałszu zbudował jedną z największych w USA stacji informacyjnych i który na każde wydarzenie nie po jego myśli wypluwał z siebie oskarżenia pod adresem wszystkich obcych, jakich mu ślina przyniosła na język. W Oficerze i szpiegu jest to samo, tyle że w asyście wyprasowanych w szpic mundurów i srebrnych papierośnic.
Pierre Bourdieu w Regułach sztuki napisał, że wystąpienie Émile’a Zoli, czyli artykuł J’Accuse…! (Oskarżam…!), było symbolicznym wyzwoleniem się artysty/intelektualisty spod kontroli pola władzy i zajęciem własnego, autonomicznego pola. Artysta/intelektualista rodzi się przez sprzeciw, który, wiadomo, wymaga odwagi. Roman Polański w jednym ze swych najlepszych filmów jest przeciwko tym wszystkim fałszywym strachom i tchórzostwu, to jego J’Accuse…!, i w jakiś sposób nas wszystkich o ten brak odwagi oskarża.