
Dla tego, kto prawdziwie rozumie historię, czas nie ma znaczenia. Wszystko jest wiecznym „teraz”. Prezentujemy fragment powieści Jaroslava Rudiša.
– Bitwa pod Königgrätz przenika moje serce – powiedział Winterberg, wyglądając przez zaparowane okno pociągu. Złapał się za pierś tak mocno, jakby chciał zgnieść w ręku nie tylko gruby szary materiał, z którego uszyty był jego stary wełniany płaszcz, ale również swoje dziewięćdziesięciodziewięcioletnie serce.
– Bitwa pod Königgrätz to początek mojego końca – opowiadał dalej, spoglądając przez okulary w rogowych oprawkach na zaśnieżony czeski pejzaż, który przesuwał się obok nas.
Niewielki pociąg jechał powoli, kołysząc się jak samotny, opuszczony przez kapitana statek na pełnym morzu. Młoda konduktorka wpatrywała się w swoją komórkę i kiwała się do taktu. Tak jak i my.
– Bitwa pod Königgrätz jest początkiem wszystkich moich katastrof, początkiem wszystkich naszych katastrof, jeśli przyszło się na świat pod znakiem bitwy pod Königgrätz, jest się na zawsze straconym. I tak zgubiony jestem ja, zgubiony jest ten kraj i pan, drogi panie Kraus, jest też zgubiony, czy pan tego chce, czy nie, tak, tak, nie ma ucieczki, nie da się nad tym przejść tak łatwo, jak przerzuca się tory przez Alpy. Bitwa pod Königgrätz jest niczym pułapka, którą sami na siebie zastawiliśmy, w którą się zwabiliśmy, w którą z własnej woli idziemy, bitwa pod Königgrätz to głęboka rozpadlina, w którą wszyscy spadamy, bitwa pod Königgrätz chwyta nas za gardła, zaciska mi się na szyi, jest jak powróz, jak pętla, która stale się zacieśnia, tak, tak, jak stryczek, na którym w końcu wszyscy zawiśniemy, czy tego chcemy, czy nie, a zwłoki wisielców nie przedstawiają pięknego widoku, jak