Błękitne przestrzenie Błękitne przestrzenie
i
Bonnie Tsui, zdjęcie: Lynsay Skiba
Opowieści

Błękitne przestrzenie

Rozmowa z Bonnie Tsui
Agnieszka Fiedorowicz
Czyta się 13 minut

Chociaż w odróżnieniu od innych ssaków nie rodzimy się z umiejętnością pływania, lecz musimy się jej uczyć, to jednak czujemy z wodą niezwykle silną więź. Pływanie jest dla wielu ludzi nie tylko formą aktywności fizycznej, ale też rodzajem medytacji albo terapii. Zanurzając się, wchodzimy w inną czasoprzestrzeń i sami stajemy się kimś innym.

Bonnie Tsui, dziennikarka i autorka książki Dlaczego pływamy, na co dzień żyje, surfuje i pływa w Zatoce San Fran­cisco, jednak na rozmowę ze mną łączy się z Meksyku. Jest na wakacjach, ale nawet tam codziennie pływa, bo – jak przyznaje – po prostu bez wody nie umie sobie wyobrazić dnia.

Agnieszka Fiedorowicz: Bohaterem historii, która otwiera Dlaczego pływamy, jest islandzki rybak Guðlaugur Friðþórsson. Sieci jego kutra zaplątały się na dnie morza, statek wywrócił się na fali i cała załoga wylądowała w przeraźliwie zimnej wodzie.

Bonnie Tsui: Reszta załogi zmarła w wyniku hipotermii, ale Guðlaugur, mimo że przez sześć godzin płynął do brzegu w lodowatej wodzie, przeżył.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Gdy go zbadano po tym wypadku, okazało się, że kluczowa dla jego przeżycia była wyjątkowo gruba warstwa tzw. brązowego tłuszczu.

Tak. Chroniła go 14-milimetrowa warstwa tłuszczu – dwa, a nawet trzy razy grubsza niż u przeciętnego człowieka. Była też ona u niego bardzo zbita. Rybaka nazwano zresztą później „ludzką foką”, bo pod tym względem bliżej mu do ssaka morskiego niż lądowego. Nigdy wcześniej w historii nie udokumentowano takiego przypadku.

Uwarunkowania biologiczne to jedno, ale w książce dowodzisz, że równie ważne były kwestie psychologiczne. Guðlaugur Friðþórsson, jak potem sam przyznał, płynął wytrwale do brzegu, bo czuł, że ma „misję do wypełnienia”.

To prawda. Nie wiem, czy pamiętasz, ale załoga zmarła w wyniku wyziębienia, ponieważ mimo prób nie udało się jej odczepić i postawić na wodzie szalupy ratunkowej po wywróceniu się statku. Gdy przeprowadzałam wywiad z Guðlaugurem, powiedział mi: „Kiedy tamtej nocy trzymaliśmy się kurczowo kilu, zawarliśmy pakt: jeśli któremuś z nas się uda, opowiemy im. Udało się mnie”. Rybak dotrzymał złożonej kolegom obietnicy i przez kolejne lata aktywnie orędował za wprowadzeniem do wyposażenia statków automatycznie rozkładających się szalup ratunkowych.

A także zwiększenia nacisku na naukę pływania.

Pływanie na Islandii zawsze było ważne. To lud wyspiarzy – ludzie od wieków żyją tam z rybołówstwa, więc przypadki utonięć nie były rzadkością. Lekcje pływania wprowadzono w tym kraju już w latach 30. XX w., a dziś Islandia jest światowym liderem, jeśli chodzi o liczbę basenów przypadających na mieszkańca. Niemniej przypadek Guðlaugura Friðþórssona sprawił, że kwestia pływania stała się jeszcze ważniejsza.

Islandczycy uczcili czyn swojego rodaka i co roku przepływają dystans, który on pokonał.

Tak, wydarzenie, które nosi nazwę Guð­laugssundið, czyli szlak Guðlaugura, polega na przepłynięciu 6 km. Ja również wzięłam w nim udział, kiedy przyjechałam na Islandię. Oczywiście impreza nie odbywa się w lodowatej wodzie, lecz na basenach, ciągle jednak jest to niemały wyczyn dla organizmu.

Czy ja też mogłabym wziąć udział w obchodach?

Owszem, i to nawet nie ruszając się z Polski. W maratonie co roku biorą udział ludzie z całego świata, po prostu przepływając ten dystans na basenie czy w akwenie, który mają blisko. To fantastyczne, że nie trzeba mieszkać na Islandii, by w tym uczestniczyć.

Historia Twojej rodziny także jest związana z wodą…

Moi rodzice poznali się na basenie w Hongkongu, gdzie tata był ratownikiem. Moje najmilsze wspomnienia z dzieciństwa też związane są z wodą – całe dnie spędzaliśmy z bratem i kuzynami na plaży Jones Beach w stanie Nowy Jork. Również rodzice, choć na co dzień się kłócili, w wodzie stawali się sobie bliżsi, zanikał sztywny podział ról, jaki obowiązywał na lądzie.

Pływanie odegrało też niebagatelną rolę w dniu, gdy poznałaś rodzinę Twojego przyszłego męża. Chcąc im zaimponować, przepłynęłaś wtedy całe jezioro.

Dziadek mojego męża uwielbiał snuć opowieści i opowiedział mi o skałach, do których pływają wszystkie okoliczne dzieci, a potem z nich skaczą i nurkują. Oczywiście natychmiast zapragnęłam tam popłynąć. Rodzina Matta już wcześniej wiedziała, że woda jest dla mnie czymś szczególnym, więc zachęcanie do pokonania trasy, którą wiele razy przebyło każde z nich, było swoistym zaproszeniem do nowej rodziny, chęcią podzielenia się ze mną ich opowieściami związanymi z wodą, ale i konkretnym doświadczeniem.

Swoisty rytuał przejścia?

Uśmiecham się dziś na wspomnienie tej sytuacji. Dziadek już nie żyje, ale pozostało nam, mojemu mężowi i mnie, piękne wspomnienie z czasów, gdy dopiero się poznawaliśmy. Tamto przepłynięcie jeziora nas połączyło; sprawiło, że poczułam się częścią jego rodziny. Ślub także wzięliśmy nad leżącym w górach Adirondack jeziorem George, które po uroczystości przepłynęliśmy.

Pływanie towarzyszyło Ci też w momentach, które były dla Ciebie trudne. W książce piszesz: „Przepłynęłam przez rozwód [rodziców]. […] Pływałam w ramach rehabilitacji po operacji kolana. Przepłynęłam przez poronienie”. Kiedy odkryłaś, że pływanie jest dla Ciebie formą terapii?

Jako dziecko tego nie dostrzegałam, ale teraz gdy patrzę wstecz, widzę, że pływanie zawsze pomagało mi radzić sobie w trudnych chwilach; gdy w domu było smutno, gdy moja rodzina się rozpadała, gdy byłam kontuzjowana i gdy dochodziłam do siebie po urodzeniu moich dwóch synów. To było coś więcej niż pływanie dla odzyskania sprawności czy po prostu dla przyjemności. Teraz jest dla mnie jasne, że pływanie było kołem ratunkowym, które utrzymywało mnie na powierzchni, kiedy było mi źle. Pisząc tę książkę, miałam możliwość cofnięcia się, przeanalizowania tych sytuacji. Gdy żyjemy z dnia na dzień, w pośpiechu, brakuje czasu na refleksję, na zdanie sobie sprawy, że jakaś czynność jest dla nas ważna. Kiedy wybuchła pandemia i zamknięto baseny, wielu moich znajomych uświadomiło sobie, jak bardzo brak im pływania, jakie ma ono dla nich głębokie znaczenie. Ja tak tego nie odczułam, bo pływam w wodach Zatoki San Francisco, których nie da się zamknąć.

Możesz się zdziwić, ale w Polsce podczas lockdownu w 2021 r. zabroniono nawet wstępu do lasów. Zrozumieliśmy, jak ważne są spacery po lesie, gdy je nam zabrano.

To jakieś szaleństwo! W jaki sposób można zamknąć lasy?

Zgadzam się, to był absurd. Za to kiedy zamknięto baseny, ludzie zaczęli masowo morsować. Z dnia na dzień Instagram i Facebook zalały zdjęcia dygoczących w zimnym morzu czy jeziorze znajomych.

Jak wy to nazywacie po polsku? Morsowanie? Muszę zapamiętać – to przekomiczne! Muszę zacząć morsować.

Jak wynika z badań, które przytaczasz w swojej książce, morsowanie ma ogrom zalet.

Wszyscy wiemy, że zimna woda sprawia, iż czujemy się orzeźwieni, pobudzeni: „Och, jak zimno!” Kiedy zbierałam materiały do mojej książki, prześledziłam wiele badań, które pokazują, jakie zmiany fizjologiczne powoduje zanurzenie się w zimnej wodzie. I dotyczy to nie tylko całego ciała – wystarczy na chwilę zanurzyć w wodzie twarz, aby wzrosło ciśnienie krwi i poprawiło się krążenie. Co więcej, jeśli będziesz to powtarzała, z czasem twój układ krwionośny stanie się odporniejszy na zimno, jego wydajność i wytrzymałość wzrosną, a w efekcie średnie ciśnienie krwi ulegnie obniżeniu. W ogóle pływanie opóźnia proces starzenia organizmu.

Może pływanie to kamień filozoficzny, którego wciąż szukamy?

Oby!

Od lat jako dziennikarka pracuję na rzecz osób z niepełnosprawnością. Wielu spośród nich woda daje wolność. Na przykład dziewczyna z niepełnosprawnością ruchową, która od dawna nurkuje, mówi, że gdy to robi, czuje się „taka sama” jak pływający z nią pełnosprawni.

To jest niesamowite. Mam przyjaciela, który był sportowcem. W wyniku udaru część jego ciała została sparaliżowana. Wrócił do pływania. I choć na lądzie porusza się z trudnością, w wodzie świetnie sobie radzi; nosi także specjalny kostium pływacki, który zwiększa jego wyporność. Gdybyś zobaczyła go na basenie, nie powiedziałabyś, że ma problemy z chodzeniem. On sam często mi powtarza: „W wodzie czuję się jak każdy z nas. To takie wyzwalające uczucie”. Żyjemy w świecie, w którym każda odmienność jest napiętnowana, zwraca uwagę. Woda zaś daje nam możliwość powiedzenia „mogę”, a to z kolei daje ogromną siłę.

Kilka lat temu zrobiłam reportaż o Miłoszu Broniszu, chłopcu z Poznania, który podobnie jak słynny mówca motywacyjny Nick Vujicic przyszedł na świat z fokomelią [częściowym niewykształceniem kończyn – przyp. aut.]. W spotkaniu towarzyszyli mi mąż i dzieci, które początkowo były bardzo wycofane. Inność Miłosza była dla nich barierą. Przełom nastąpił, kiedy pojechaliśmy razem na basen. Gdy mój syn zobaczył, jak Miłosz pływa, jak nurkuje, wyszeptał z powagą: „Jest lepszy niż ja. Mamo, on jest superbohaterem!”.

Świetnie to ujął! Superbohater! Tak myślisz o osobie, która ujawnia niezwykłe umiejętności, których się po niej nie spodziewałeś. Tacy są Miłosz czy Guðlaugur – osoby bliższe mitycznym morskim stworzeniom, takim jak syreny czy kelpie [w folklorze celtyckim nadnaturalny wodny koń przybierający różne kształty, w tym ludzkie – przyp. aut.], niż zwykłym ludziom.

Kim Chambers, kolejnej bohaterce Twojej książki, też raczej bliżej do superbohaterki niż zwykłej kobiety.

Fakt, nie każdy może pochwalić się zdobyciem tzw. Korony Oceanów [siedem długodystansowych tras pływackich: Kanał Północny, Cieśnina Cooka, kanał La Manche, kanał Molokai, kanał Katalina, Cieśnina Tsugaru, Cieśnina Gibraltarska – przyp. aut.], będącej wodnym odpowiednikiem Korony Ziemi. A Kim była szóstą osobą w historii, której się to udało. Zaraz po Kim Koronę zdobył 57-letni Meksykanin, Antonio Argüelles, który zachęcił do podjęcia tego wyzwania ludzi w starszym wieku.

Dla Kim pływanie było także formą terapii…

Terapii oraz rehabilitacji. Gdy w wyniku upadku ze schodów doznała poważnego urazu nogi, lekarze ostrzegali, że może nie wrócić do pełnej sprawności. Dwa lata zajęła jej nauka chodzenia od nowa, ale już siedem miesięcy po wypadku była z powrotem na basenie.

Sześć lat po wypadku została pierwszą kobietą na świecie, która przepłynęła samotnie z Wysp Farallońskich do mostu Golden Gate. Pierwszy odcinek tej trasy to Czerwony Trójkąt, obszar żerowania żarłaczy białych. Robi mi się słabo na samą myśl o tym. Nigdy żadnego nie spotkałam, ale gdy tylko wypłynę głębiej w morze, gdzie nie widzę, co płynie pode mną, czuję się bardzo niepewnie.

Kim też boi się rekinów, zresztą ten strach jest powszechny. Boimy się nie tylko rekinów, ale też utraty kontroli – tego, że nie możemy zobaczyć, co jest pod nami. Obawa wynika z pewnej niewiadomej oraz emocjonalnego bagażu, który za sobą wleczemy. Jedną z ciekawych rzeczy, jaką odkryłam, pisząc tę książkę, jest fakt, że to, jak czujemy się w wodzie, ma związek z tym, jak w ogóle czujemy się w życiu. Osoby, którym brak poczucia bezpieczeństwa na lądzie, nie są w stanie czerpać z pływania przyjemności, choćby inni przekonywali ich, jaka woda jest wspaniała.

Da się pokonać ten strach?

Kiedy ludzie pytają mnie o radę, jak to zrobić, mówię im: „Znajdź sobie kumpla do pływania – kogoś, kto zna wody, w których chcesz zacząć pływać, i kto będzie z tobą tam nie tylko po to, by służyć jako źródło informacji, ale przede wszystkim żeby dać ci poczucie bezpieczeństwa, stabilności i uspokajać, gdy poczujesz strach”.

I być może rekin ugryzie tę osobę, a nie mnie…

(śmiech) Tak, zrób z niego przynętę! Ale tak na poważnie, druga rada brzmi: „Zacznij powoli, rób małe kroki”. Pierwszego dnia popływaj 5 minut, trzymając się blisko brzegu, skup się na obserwacji swojego ciała; tego, jak reaguje na temperaturę wody, i tego, czy oddychasz miarowo. Jeśli dasz radę, to następnego dnia popływaj przez 10 minut. W kolejnych dniach oddalaj się stopniowo od brzegu, spróbuj np. dopłynąć do pobliskiej skały i z powrotem. Jeśli wszystko będzie OK, poczujesz się pewniej. Na wszelki wypadek pomyśl o wyjściach awaryjnych: „Jeśli stanie się coś groźnego, np. spotkam rekina, to zrobię to i to, żeby być bezpiecznym”. Musisz zrozumieć, że z wodą trzeba współpracować, a nie walczyć z nią. Wtedy strach odpuszcza i zaczynasz czuć się w wodzie swobodniej oraz relaksować się w niej. Woda staje się źródłem przyjemności, a kwestia rekinów schodzi na dalszy plan.

Pływanie, jak zauważasz w swojej książce, nie jest już czysto fizyczną umiejętnością, ale czymś głębszym. „Wdech. Wstrzymanie powietrza. Pociągnięcie ramion, ciało sunie do przodu, wydech. Pomiędzy wdechami jest przestrzeń dla myślenia – o każdym pociągnięciu, kopnięciu, porcji tlenu. Im lepszymi jesteśmy pływakami, tym mniej świadomych myśli poświęcamy samej czynności pływania”.

W wodzie mamy o wiele mniej bodźców niż na lądzie. Nasz umysł staje się wolny, oczyszczony. Jedni nazwą to medytacją, inni praktykowaniem uważności – kluczowe jest to, że możemy wtedy przyjrzeć się jakiemuś problemowi, może podjąć jakąś decyzję, a może po prostu wyciszyć się. Ja doświadczam również poczucia przemijania; czuję, że życie – podobnie jak woda – płynie. Ale uczę się to akceptować. Jestem częścią czegoś większego, częścią natury. Nasz mózg szuka otwartych, błękitnych przestrzeni: nieba i wody. Instynktownie czujemy, że woda jest dla nas, przyciąga nas, bo przecież to z niej wyewoluowaliśmy jako gatunek.

Można powiedzieć, że nie z prochu, lecz z wody powstaliśmy?

Właśnie. Wszyscy pierwsze miesiące życia w łonie spędziliśmy w wodzie, na pewnym etapie nawet mieliśmy skrzela, a krew, która płynie w naszych żyłach, przypomina składem wodę morską. W wodzie możemy poczuć się częścią natury.

Ale przecież jesteśmy obok małp jedynym gatunkiem ssaków, który nie rodzi się z umiejętnością pływania.

Ludzkie pływanie jest tak fascynujące, bo jest mieszanką biologii i kultury. Z jednej strony mamy nasze ciała, które potrafią w różnorodny sposób zachowywać się w wodzie. Niektórzy z nas, jak Guðlaugur, mają niezwykłe biologiczne predyspozycje umożliwiające im przetrwanie w wodzie w ekstremalnych warunkach, jednak są i tacy, u których samo zanurzenie w niej wywołuje atak paniki. Z drugiej strony pływanie jest zdolnością, którą nabywamy także dzięki kulturze; uczymy się jej w procesie komunikacji, przekazywania informacji w formie np. opowieści – to coś, co jest unikatowe dla ludzi jako gatunku.

Jest takie dalmatyńskie przysłowie: „Jeśli zanurzysz palec w morzu, połączysz się z całym światem”.

Świetne. Nie znałam tego powiedzenia, ale zgadzam się z nim w pełni. Woda jest tym, co może łączyć ludzi.

W swojej książce opisujesz przypadek Jaya Taylora, amerykańskiego dyplomaty, który w czasie misji w Bagdadzie zjednoczył setki obcych sobie osób, ucząc je pływać. „Kucharze, kierowcy, tłumacze, ludzie z sił pokojowych, piloci śmigłowców. Ludzie z całego świata, z rozmaitych krajów i grup społecznych, chcieli, żeby Jay uczył ich pływać”.

Myślę, że dla „pływaków z Bagdadu”, jak się nazwali, wyzwalające było poczucie równości, jakie zyskiwali, wchodząc do basenu. Gdy zastępowali mundury kostiumami pływackimi, obowiązujące poza basenem szarże – to, że ktoś jest podwładnym, a ktoś zwierzchnikiem – przestawały mieć znaczenie.

Wielu z podopiecznych Jaya wcześniej w ogóle nie umiało pływać.

Albo pływali tak, jakby walczyli o życie. ­To, co mnie jeszcze poruszyło, to fakt, że Jay kupował pływakom, których nie było na to stać, kostiumy i okulary pływackie. Nieważne stawało się, skąd przyszli, co sobą reprezentują, ale to, że chcą razem pływać.

Czy Ty masz taką swoją „wspólnotę pływacką”?

Tak, i to niejedną. Należę do The Dolphin Club Swimmers, z którym wspólnie pływam po Zatoce San Francisco. Z kolei moje dzieci są członkami tej samej drużyny pływackiej, do której należałam, kiedy byłam w ich wieku.

W książce poruszasz ważny problem powszechnego dostępu do nauki pływania. Holandia czy Islandia, w których nauka pływania jest częścią obowiązkowej edukacji, to wciąż wyjątek. Także w Polsce często uczą się pływać tylko te dzieci, których rodziców stać na prywatne lekcje. Jedna trzecia Polaków przyznaje, że nie umie pływać; co roku tonie w naszym kraju ponad 600 osób. Dla porównania: w Holandii ta liczba to 20, z czego większość stanowią cudzoziemcy.

600 osób to bardzo dużo. W USA też mamy z tym problem, bo przez wiele lat Afroamerykanie mieli utrudniony dostęp do publicznych basenów. Zresztą sporo z nich zlikwidowano ze względów ekonomicznych. Jest mnóstwo fajnych inicjatyw, takich jak nauka pływania prowadzona non profit przez fundacje, jednak nie są dostępne wszędzie. W popularnych kurortach wakacyjnych co roku notujemy wiele utonięć, ale pewnie podobnie jak w Polsce przyczyną tego jest kilka czynników: alkohol, brawura oraz brak wiedzy o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą woda. Uważam, że pływanie powinno być obowiązkową częścią edukacji, bo po prostu ratuje życie.

Pod koniec Twojej książki dowiedziałam się, że Kim Chambers ponownie zachorowała. Wystąpił u niej zespół Guillaina-Barrégo – choroba, w której dochodzi m.in. do uszkodzenia nerwów.

Faktycznie Kim przez pewien czas ponownie miała problemy z chodzeniem, lecz z radością mogę cię poinformować, że ma się już dobrze. Oczywiście wróciła do formy, pływając. Obecnie jest w Nowej Zelandii, skąd pochodzi. Wyjechała tam na początku pandemii.

Czy masz jakieś marzenia związane z pływaniem? Miejsce, w którym bardzo chciałabyś popływać?

Pływałam w wielu pięknych miejscach na świecie, w otwartych wodach, ale jest taki jeden basen, o którym marzę. To ­Neptune Pool w zamku Hearst – luksusowej posiad­łości magnata prasowego Williama R.­ ­Hearsta, znajdującej się w San Simeon w stanie Kalifornia. Basen nie jest otwarty dla publiczności, lecz co jakiś czas na specjalnej aukcji dostępne są bilety wstępu. Kilka lat temu, gdy zobaczyłam ofertę, pomyślałam: „Fantastycznie byłoby tam popływać”. Jednak wstęp kosztuje 5 tys. dolarów, więc chyba sobie odpuszczę.

zdjęcie: Lynsay Skiba

zdjęcie: Lynsay Skiba

Bonnie Tsui:

Dziennikarka i autorka książek. W 2020 r. magazyn „Time” zaliczył Dlaczego pływamy w poczet „100 tytułów, które musisz przeczytać”. Mieszka, pływa i surfuje w rejonie Zatoki San Francisco.

Czytaj również:

Nie śpiewajcie pod prysznicem Nie śpiewajcie pod prysznicem
i
zdjęcie: Michael Podger/Unsplash
Marzenia o lepszym świecie

Nie śpiewajcie pod prysznicem

Maciej Wesołowski

Lubimy o tym zapominać: dostęp do czystej wody płynącej z kranu to nadal nie powszechne prawo, ale rzadki przywilej. Luksus, o którym większość świata może tylko pomarzyć. A i nam wcale nie jest dany raz na zawsze.

Żeby dotrzeć do źródła pitnej wody w Sudanie Południowym, często trzeba przejść 5, 10, a niekiedy nawet 20 km. Po wodę wyruszają o poranku kobiety z dziećmi. Idą bez pośpiechu, wesołą gromadą. Na miejscu jest czas, żeby coś zjeść i poplotkować. Nikt się nie stresuje, nikt się nie śpieszy. Rodziny wracają z 20-litrowymi kanistrami na głowach późnym popołudniem. Wtedy rozpoczyna się wielkie gotowanie, zmywanie, pranie.

Czytaj dalej