Powstało pismo pióra pewnego pomylonego poety, podejmujące problem polityczny.
Po precyzyjnym przygotowaniu prywatnego poglądu powiedziałem:
– Paskudne.
Prędko postanowiłem pozmieniać parę passusów, poumieszczać poprawki, przypominając poecie podręcznik polskiego.
Po prostu przywracałem potrzebne proporcje: pisemne, pozajęzykowe.
Popołudniu pracowałem pedantycznie, polepszając poziom pisaniny.
Pisząc, pełen patosu, powagi – patrzę ponad papiery… Przychodzi przytaczany poeta.
Praktycznie pijany.
– Plagiat – przebąknął plując.
– Proszę?
– Plagiat!
Pięknie podziękowałem.
Poczęstowałem poetę policzkiem; podrażniony, poszedłem prosto, porzucając pracownię.
Pomoc przystoi poważać.