Zimą słońca jest mniej, a władzę nad światem przejmuje księżyc. To właśnie on jest bohaterem dwóch niezwykle ciekawych pod względem wizualnym książek dla dzieci z czasów PRL-u.
Dwie opowieści…
„Bo jest w niej jak w kościele” – mówiły ponoć czytelniczki Wandzie Chotomskiej na widok jej Siedmiu księżyców, argumentując, dlaczego książka im się podoba. Spotkanie autorskie odbyło się w latach 70. pod Lublinem, a za ów „kościelny” efekt odpowiadał ilustrator Józef Wilkoń. Ta anegdota pojawia się w biografii autorstwa Barbary Gawryluk Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia. Poetka wspomina też, że na wydanie książki musiała czekać siedem lat. Czy rzeczywiście aż tak długo? Dziś nie sposób tego zweryfikować, ponieważ wydawnictwo Ruch w stopce redakcyjnej nie podawało informacji o tym, kiedy tekst oddano do składu. W tej samej stopce widnieje jednak zapisek, że książkę wydrukowały Łódzkie Zakłady Graficzne, a w owym czasie to właśnie ta drukarnia specjalizowała się w tematach szczególnie trudnych i zaawansowanych technologicznie. Możliwe zatem, że Chotomska wcale nie przesadziła.
Cóż szczególnie trudnego było w Siedmiu księżycach? Jak na tamte czasy praktycznie wszystko, ponieważ Józef Wilkoń całą opowieść wizualną oparł na połączeniu czerni i złotej farby, choć pojawiają się także srebrne akcenty. Do tego malował na specjalnym papierze pozyskanym z worków po cukrze. Papier ten miał mięsistą i włóknistą fakturę, która po nałożeniu farby sprawia wrażenie, jakby ilustracje były robione na tkaninie. Żeby oddać całą tę Wilkoniową technikę, trzeba było dobrych maszyn, a do tego kredowego papieru. Inaczej efekt złota i faktury nie miałby swojej mocy. Udało się to doskonale – polecam czytać przy bladym świetle lub wcześnie rano.
Wilkoń rzeczywiście jest tu bardzo mistyczny. Ilustracje są niedopowiedziane, budynki i postacie to zaledwie kontury, pejzaż – delikatne kreski i plamy. Wszystko oglądamy bowiem z dalekiej perspektywy. Cały urok tkwi tu w zrównoważonych barwach, drobnych akcentach, no i księżycu – rozświetlonym, dominującym na prawie każdej ilustracji. Znajdziemy też pewne socjologiczne smaczki, choćby postać dróżnika, który kręcąc korbą, podnosi ciężki metalowy, biało-czerwony szlaban. Dla czytelników urodzonych po 1989 r. to widok znany już chyba tylko z książek.
Siedem księżyców
Autorka – Wanda Chotomska
Ilustracje – Józef Wilkoń
Wydawnictwo – Ruch (wydanie I)
…o księżycu
Piękne księżycowe ilustracje ma na swoim koncie również Antoni Boratyński, a to za sprawą książki Lucyny Krzemienieckiej O Jasiu Kapeluszniku. Boratyński jest dziś trochę zapomniany, choć w PRL-u był jednym z najzdolniejszych i najbardziej pracowitych ilustratorów, z powodzeniem współpracował także z zachodnimi wydawcami. Zawsze trzymał się jednak trochę z boku, był samotnikiem i obok Wilkonia miał opinię artysty, który swoimi ilustracjami „straszy” dzieci. Gdy w latach 60. przygotował nową oprawę graficzną do lektury szkolnej Nie płacz, koziołku, niektórzy nauczyciele zagrozili, że będą korzystali z poprzednich wydań. Ale chyba nie wszyscy pedagodzy podzielali te lęki, ponieważ egzemplarz książki O Jasiu Kapeluszniku, który trzymam w ręku, to „pamiątka pobytu w żłobku przy ul. Świt 47/49”, wręczona podopiecznej przez kierowniczkę poznańskiej placówki.
Niemniej prac Boratyńskiego nigdy nie cechował specjalny optymizm, miały w sobie melancholię, a przy tym raczej przygaszoną paletę kolorów. Jednocześnie były wyjątkowo malarskie, wysmakowane artystycznie i zrobione z wielką świadomością formy. Można było w nich odnaleźć ślady Chagalla czy Paula Klee. Takie są również przygody młodego kapelusznika, choć w przeciwieństwie do Siedmiu księżyców poligrafia psuje tu robotę artysty. Boratyński gustował bowiem w delikatnych efektach, przenikaniu kolorów i rozproszonym świetle. A stare, roztrzęsione maszyny drukarskie zepsuły tu porządnie kilka ilustracji.
W historii Krzemienieckiej Księżyc jest postacią pierwszoplanową, klientem młodego rzemieślnika, który otwiera skromny zakład z kapeluszami, ale jakoś niespecjalnie mu idzie. I wtedy, cały na złoto i srebrno, wkracza promieniejący Księżyc, żeby biedny rzemieślnik miał z czego żyć, bo… „przecież trzeba płacić podatki”. Ten subtelny przytyk Krzemienieckiej pod adresem socjalistycznego państwa dociskającego prywatną inicjatywę jakoś umknął cenzurze w srebrnym blasku miesiąca.
O Jasiu Kapeluszniku
Lucyna Krzemieniecka
Antoni Boratyński
Nasza Księgarnia (wydanie I)