W nowej odsłonie rubryki przypominamy książki „Zimowe słowiki” i „Kiedy zwierzęta umiały mówić”.
Sennie i ludowo
Jakiś czas temu postanowiłem ograniczyć swój udział w facebookowych sporach o ilustracje dla dzieci. Zwłaszcza gdy ktoś na stół wykłada betonowy argument: książka dla dzieci powinna być „ładna”, czyli narysowana realistycznie, w pogodnych kolorach. Kotek ma wyglądać jak kotek, oczywiście słodki i roześmiany. A drzewo jak drzewo, naturalnie pięknie zielone. Ten sposób myślenia to, niestety, pokłosie wielu dekad zaniechań edukacji plastycznej w rodzimych szkołach. Gdyby sztukę i ilustrację dzielić na „ładną” i „brzydką”, jakieś 70% dorobku polskiej szkoły ilustracji trafiłoby do kosza. A na pierwszy ogień bez wątpienia poszłyby Zimowe słowiki Joanny Kulmowej i Gabriela Rechowicza. Nie dość, że Kulmowa o przyrodzie nie pisze „jak należy”, to jeszcze Rechowicz ośmiela się za nią podążać i tworzyć zmysłowe, surrealistyczne obrazy, na których dudek zamiast skrzydeł ma przyschnięte jesienne liście. To niemal skandal, że uparcie nie chcą przedstawiać przyrody po bożemu. Natura w zimowej odsłonie staje się dla Kulmowej i Rechowicza świetnym pretekstem, by pozacierać granice między materią ożywioną a nieożywioną, zamieniać ptaki w rośliny, a rośliny w ptaki. W tej rzeczywistości funkcjonują zupełnie inne reguły. Pisze Kulmowa w wierszu Rybitwy śpią: „Białe pióra na wodzie z dala/Może to kra?/A może rybitwy/śpią/do wiosennego dnia/na kolebiących się falach”. W kolejnym wierszu wspomina, że drzewa kwitną na czarno gawronami, gdzie indziej, że kukanie kukułki to bicie serca zimy. Ciągi skojarzeń są wspaniale nieoczywiste, tak jak wspaniale nieoczywiste są nieco mroczne, a nawet odrobinę demoniczne ilustracje Rechowicza. Nie konkretyzują metafor poetki, raczej je podbijają, budując świat skonstruowany z czegoś na kształt sennego widu i marzenia, bardzo malarski i otwarty. Odbiór publikacji pogłębia także jakość wydania. Mój egzemplarz pochodzi z 1967 r. i po tak wielu latach, mimo oczywistych zażółceń stron, kolory wciąż trzymają się świetnie, a papier uwydatnia malarskość prac Rechowicza. Książka dotarła do mnie przez poznański antykwariat ze Szkoły Podstawowej nr 6 w Bielawie, gdzie stanowiła nagrodę dla miejscowej uczennicy drugiej klasy. Jak to się stało, że nikogo z grona nauczycielskiego ten Rechowicz swoimi „brzydkimi” ilustracjami wtedy nie wystraszył?