Pewnym krokiem w pop Pewnym krokiem w pop
Przemyślenia

Pewnym krokiem w pop

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

Po olbrzymim sukcesie Taconafide Romantic Psycho jest kolejnym krokiem w przejmowaniu polskiego popu przez raperów. I jeżeli tak to ma wyglądać, to naprawdę nie mam nic przeciwko.

Wielu artystów ucieka z premierami w bliżej nieokreśloną przyszłość, ale Quebonafide zdecydował się wydać swój nowy album w trakcie epidemii. Ten odważny gest nie tylko się opłacił. Okazał się manifestacją siły, bo pomimo zamkniętych od tygodni empików Romantic Psycho Kuby Grabowskiego pokrywa się właśnie podwójną platyną. Bez wątpienia pomogła w tym świetna, balansująca na granicy happeningu kampania promocyjna. Ktoś może powiedzieć, że ten zmyślony wizerunek Quebo to Joaquin Phoenix na miarę naszych możliwości – umówmy się jednak, mało kto na naszym podwórku w ogóle takie próby podejmuje. A jak widać, opłaca się.

Nie zgadzam się z Bartkiem Chacińskim, który w swojej recenzji napisał, że kampania Quebonafide była tak pierwszorzędna, że sam album okazał się przy niej właśnie drugorzędny. Z mojej perspektywy album Romantic Psycho jest frapujący na wielu poziomach. Nie tylko zresztą frapujący, ale długimi fragmentami naprawdę udany. A przecież dotychczas daleko mi było do szalikowca Quebonafide – rapera, którego kojarzyłem głównie (w kolejności chronologicznej) ze słabości do Jarosława Gowina, z koncertu, w trakcie którego Pih rzucił do mikrofonu: „To nie jest hip-hop” i ze sportowego portalu Weszło.com. Co do jego wcześniejszych płyt, to słuchałem, odkładałem, zapominałem, aż do Romantic Psycho. Ta towarzyszy mi od kilku tygodni – mimo, że część zawartych na niej utworów muszę przeskakiwać. Zresztą i z tego trudno mi czynić zarzut, bo powiedzieć, że nowa propozycja wytwórni QueQuality jest eklektyczna, to nic nie powiedzieć. Prawdę mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić kogokolwiek – łącznie z autorem – kto jara się zarówno pseudoreggaetonem (ŚWIATTOMÓJPLACZABAW), jak i klasycznym, utrzymanym w stylu wczesnego Nasa (albo po prostu Smarki Smarka), hip-hopem (COJESTMAŁPY). Albo refrenem jak z Fisza (PRZYTOBIE) i tym jak z Post Malone’a (NIEPŁACZĘPONOTREDAME).

Podobnych zestawień mógłbym zaproponować jeszcze kilka, ale może już przejdę do pomysłów na to, skąd taka różnorodność. Po pierwsze, świetnie czujący rynek muzyczny raperzy i ich współpracownicy myślą o nowych wydawnictwach bardziej przez pryzmat streamów niż nośników fizycznych. Wiele głośnych nazwisk pojawiających się na Romantic Psycho plus piosenki skierowane do bardzo różnych targetów to przepis na świetne budowanie zasięgów i okupowanie kolejnych list z rekomendacjami. Drugi powód tego eklektyzmu, jaki przychodzi mi do głowy, to – nazwijmy to – gościnność Quebonafide. Na Romantic Psycho częściej to on dostosowuje się do swoich gości niż odwrotnie. Mamy tu więc numer Taconafide, Smarkiego z Kixem czy LSO z udziałem naszego bohatera. Nawet świetne PRZYTOBIE za sprawą bitu Patr00 brzmi jak zapomniany b-side z Lavoramy. Można czynić z tego zarzut, że Quebonafide nie jest wyrazistym raperem, jego flow jest dość monotonne, a głos – zmęczony. Ostatecznie jednak wielu z tych numerów słucha się naprawdę dobrze, a to przecież najważniejsze.

Ponadto, być może właśnie dlatego Romantic Psycho w dużej mierze „robią” goście, bo dostali od Quebonafide dużo miejsca i zaufania. Utwory z Matą, Mrozem, Vito, Ralphem Kamińskim czy Natalią Szroeder wypadają przyjemniej, niżbym się spodziewał. Także dlatego, że nie tylko w przypadku wokalistki odnoszę wrażenie, że twórców poza zawodowym zleceniem łączy sympatia, a przynajmniej dobra energia. Atmosferę tę budują również teksty – nierzadko melancholijne i trochę ekshibicjonistyczne, ale zazwyczaj zmiękczone humorem i sporą błyskotliwością, jak w RUMPELSTILSKIN, gdzie słyszymy: „Veni, vidi, vici/mam wszystko, no a ciągle czuje ból jak Avicii”. Idąc dalej, w PRZYTOBIE dostajemy bystry komentarz do klasycznego sporu oldschool–newschool, a w TĘSKNIĘZASTARYMKANYE – ciepłą, opowiedzianą bez zadęcia historię miłosną. Oprócz tego na Romantic Psycho nie brakuje erudycyjnych odniesień do świata hip-hopu: od Kevina Gatesa i Franka Oceana po Peję i Syny oraz ciekawostek z życia polskiego show-biznesu (np. o odrzuconej propozycji Jana Komasy).

Quebonafide zaskoczył mnie tą płytą, zrobioną z rozmachem i znajomością współczesnych trendów, ale długimi fragmentami – oldschoolową. Zaskoczył mnie pozytywnie, a jeśli ton tej recenzji niekoniecznie oddaje ten entuzjazm, to pewnie dlatego, że na poziomie ekspresji bliżej mi do Quebo z okładki Technopolu.

 

Czytaj również:

Pokolenie MJ Pokolenie MJ
Doznania

Pokolenie MJ

Jan Błaszczak

Dokumentalny serial Ostatni taniec przybliża ostatni sezon Michaela Jordana w Chicago Bulls. Największego zawodnika w historii NBA, który w latach 90. zmieniał nie tylko koszykówkę, lecz także setki polskich osiedli. 

Z powodzi 1997 r. pamiętam kosze ledwie wystające ponad taflę wody, która zalała kłodzki stadion. To jeden z raptem kilku obrazów, które zostały mi w głowie po tym kataklizmie. Nie bez przyczyny – kosze były ważne. Prawdę mówiąc, gdyby powódź tysiąclecia przyszła miesiąc wcześniej, mógłbym jej nie zauważyć. Jak zahipnotyzowany oglądałem wówczas kolejne wielkie finały Michaela Jordana i jego Chicago Bulls. Może największe, bo tym razem słynny MJ mierzył się nie tylko z pechowym duetem Stockton–Malone, lecz także z własnym organizmem. Podczas piątego, kluczowego dla rozgrywek meczu lider Chicago Bulls słaniał się na parkiecie, borykając się z silnym zatruciem pokarmowym. Mimo to słynne „flu game” zakończył z 38 punktami, wygrywając spotkanie i dopisując kolejny rozdział do swojej legendy. Zresztą czy ja naprawdę wierzyłem, że to nagromadzenie przeszkód może doprowadzić do porażki Bullsów? Zespołu z Jordanem? Prędzej uwierzyłbym, że za kilka tygodni moje miasto zniknie pod wodą.

Czytaj dalej