Na wysepce między Afryką a Kretą mieszka wspólnota pitagorejczyków. Pracują za darmo, kochają dyskusje i wierzą w potęgę liczb. I ja tam byłem, czas kondensowałem, a com widział i słyszał, opisałem tu.
Wyspa Gawdos ma 10 kilometrów długości, w najszerszym miejscu mierzy sześć kilometrów. Na stałe mieszka tu około 50 osób. Jak na miejsce tak niewielkie i nieludne niemało tu legend. To ponoć na Gawdos nimfa Kalipso więziła przez siedem lat Odyseusza, jego towarzyszy zamieniwszy w świnie. Gościł tu też Święty Paweł z Tarsu, a także 100 świątobliwych ojców, z których jeden zasnął, nadużywszy wina, i musiał nazajutrz gonić pozostałych, biegnąc za statkiem po morskiej tafli. Na pamiątkę tego cudu zbudowano cerkiew.
Są też na Gawdos legendy współczesne. Policjant Zibi zesłany tu z Krety za uzależnienie od hazardu i odwiedzanie nielegalnych domów gry. Kiedy czas wygnania się skończył, mieszkańcy wyspy napisali petycję, by zostawiono im Zibiego, bo nie chcą innego policjanta. Zibi został, odebrano mu tylko radiowóz, bo używał go jako taksówki. Jest też Gogo, która kiedyś kierowała domem publicznym gdzieś w Grecji, a teraz prowadzi restaurację w stolicy wyspy – Kastri. Mówi niewiele, ale dużo rozumie i dużo wie, szczególnie o roślinach. Są tacy, którzy nie chodzą do niej bez główki czosnku w kieszeni.
Jest jeszcze jedna współczesna legenda Gawdos. Taka, która mogłaby konkurować z tymi zamierzchłymi. To pitagorejczycy. Wspólnota i szkoła filozoficzna założona przez rosyjskich naukowców. Jeden z nich przyjął podobno śmiertelną dawkę promieniowania podczas katastrofy w Czarnobylu, ale żyje do dziś. Pitagorejczycy są świetnymi budowniczymi i mechanikami, pomagają sąsiadom, nie biorąc od nich pieniędzy, jednak czas najchętniej spędzają na filozoficznych dyskusjach. Rozmawiają o powołaniu człowieka, o języku, gramatyce, a także oczywiście o liczbach – w końcu to pitagorejczycy.
Dziennikarzy niechętnie przyjmują, bo zrazili się do nich. Mam jednak to szczęście, że znam Martę, Polkę, od wielu lat mieszkankę Gawdos. Dzięki jej wstawiennictwu udaje mi się z nimi umówić.
Wsiadam więc w samolot, potem autobusem przejeżdżam przez górzysty interior Krety, jeszcze tylko czterogodzinny rejs promem i jestem. Po trwającej niespełna półtorej doby podróży przez trzy żywioły ląduję pod słońcem Gawdos.
***
– Ta wyspa to jest niezwykłe miejsce – mówi Marta. – Często wydaje mi się, że ma własną wolę i swoje plany. Choćbyś nie wiem jak się starał, to z nią nie wygrasz. Mówimy wtedy: wyspa zadecydowała. Wyspa sama wybiera, kto na nią trafi, a kto nie. Są ludzie, którzy starali się tu dotrzeć wiele razy, ale zawsze coś