Piękna katastrofa Piękna katastrofa
i
„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne
Opowieści

Piękna katastrofa

Stach Szabłowski
Czyta się 4 minuty

„Cokolwiek by mówić o uchodźcach, są piękni” – pomyślałem rozwalony na kanapie. Do lata było daleko, do wakacji jeszcze dalej, a już odbywałem podróż dookoła świata. Przewodnikiem w wyprawie był sam Ai Weiwei, a wehikułem jego monumentalny art dokument Human Flow, hit festiwali. Artysta próbuje w nim ogarnąć spojrzeniem kryzys migracyjny w skali globalnej. Próba kończy się sukcesem.

 

Rzeki ludzi płynące przez serbskie wzgórza i afgańskie pustynie. Łodzie wypełnione od burty do burty rozbitkami we fluorescencyjnych kapokach, które nie ratują wprawdzie przed utonięciem, ale niesamowicie wyglądają, kiedy scenę sfotografuje ktoś, kto zna się na rzeczy. Nawet obozy uchodźców są niesamowite, pod warunkiem że dobrze nakręci się je z drona. Z lotu ptaka widać nie tylko skalę, ale też urodę abstrakcyjnej geometrii nieszczęścia. Potem jest najazd, zbliżenie – i „nieszczęście” zyskuje twarz w postaci wyrazistego, głębokiego portretu, jak u starych mistrzów.

„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne
„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne

Laptop, rozpalany obrazami globalnego kryzysu, miło grzał mi kolana. Dlaczego grzeje, kiedy powinien parzyć? Dlaczego Human Flow to taki piękny film?

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uchodźcy wystawiają świat na próbę. Demokratów testują z demokracji. Bliźnich – z miłości bliźniego. Widzów z przejęciem gapiących się w laptopy – z hipokryzji. Wystawiają także na próbę artystów – i to również, a właściwie przede wszystkim tych, którzy jak Ai Weiwei życie strawili na występowaniu w słusznych sprawach. Niepokojące jest to, że w odróżnieniu od polityki sztuka radzi sobie z uchodźcami doskonale.

Zajmuje się nimi wielu artystów. Niewielu jednak ma w tej dziedzinie takie kompetencje jak Ai Weiwei, który był zesłańcem, więźniem politycznym, w latach 80. wiódł życie emigranta w Nowym Jorku, a teraz mieszka na wygnaniu w Berlinie. W ogóle mało kto ma takie kompetencje jak Ai, który potrafi wszystko.

Jest dysydentem, jest celebrytą, jest gwiazdą rynku sztuki. Kiedy w 2007 r. zaproszono go na documenta w Kassel, przywiózł ze sobą 1001 Chińczyków. Gdy zaproszono go do Londynu, zasypał Halę Turbin w Tate Modern 100 mln ręcznie robionych ziarenek słonecznika z chińskiej porcelany. Projektuje architekturę, tworzy rzeźby i muzykę, kręci filmy, ściąga tłumy na wystawy. Dawniej o wszechstronnych artystach mówiło się „człowiek renesansu”. Ai Weiwei jest człowiekiem instytucją. Kiedy w 2011 r. chińskie władze wsadziły go za kraty, protestował cały świat. Później reżim próbował pogrążyć artystę oskarżeniami o miliony juanów niezapłaconych podatków. Do posiadłości, w której Ai siedział wówczas w areszcie domowym, przybyli fani. Robili papierowe samolociki z banknotów; pieniądze przelatywały przez ogrodzenie, by artysta mógł zapłacić drakońską grzywnę. Reżim za nim nie nadążał; nawet prześladowania potrafił zmienić w artystyczne tworzywo.

„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne
„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne

Od kiedy w 2015 r. władze pozwoliły mu opuścić Chiny, Ai całą twórczą energię poświęca kryzysowi migracyjnemu. Ma głos, który jest słyszalny, więc zabiera go – jako artysta. „Sztuka zawsze zwycięża” – powiada. „Czy nie jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo?” – myślałem, oglądając Human Flow.

Swego czasu Ai namalował na starożytnej wazie z dynastii Han logo Coca-Coli. Liczący sobie 2000 lat artefakt został bezpowrotnie zniszczony, ale waza napiętnowana przez artystę jest więcej warta niż waza nieuszkodzona. Artysta taki jak Ai Weiwei to Midas: zmienia w sztukę wszystko, czego dotknie. W ogóle w figurze globalnego luminarza sztuki jest coś boskiego. W Human Flow Ai pokazuje ludzi, dla których przekraczanie granic państwowych jest walką o życie. Dzieje się to w zglobalizowanym świecie, po którym Ai Weiwei porusza się niczym Hermes w skrzydlatych butach. W ciągu dwóch godzin Human Flow odwiedzamy 23 kraje; jesteśmy na greckich wyspach, w następnej minucie w „Dżungli” pod Calais, w jeszcze następnej – w Afganistanie. Patrzymy okiem wybitnych operatorów z liczącej ponad 200 osób filmowej ekipy Aia. Jeszcze częściej patrzymy z dronów. Artysta czasem zstępuje na ziemię, by wybrać kogoś z tłumu i spojrzeć mu w oczy. W jednej ze scen strzyże włosy mężczyźnie z któregoś z obozów, bo wśród wielu talentów ma również smykałkę do fryzjerstwa. A potem leci dalej, do innego obozu, w inną strefę konfliktu, na inny szlak wędrówki ludów.

„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne
„Human Flow”, reż. Ai Weiwei, materiały promocyjne

Human Flow dowiadujemy się, że kiedy upadał berliński mur, było na świecie 11 krajów, które stawiały na granicach mury i ogrodzenia. Dziś jest ich 70. Granice dla jednych się zamykają, dla globalnych artystów – nie istnieją. Przed takimi artystami nawet Amazon, firma znana z kamiennego serca wobec swoich pracowników, odsłania ludzką twarz – to właśnie tę korporację Ai Weiwei namówił na sfinansowanie swojego epickiego filmowego przedsięwzięcia. Artyści mają sumienia, próbują dotknąć nieszczęścia. Ich moc jest wielka, lecz tak jak magia Midasa zarazem przewrotna: chcą zmienić świat i rzeczywiście go zmieniają – ale najczęściej tylko w sztukę.

Czytaj również:

Strasznie duża wolność tego, co robimy Strasznie duża wolność tego, co robimy
i
Klocuch, kadr z teledysku Kruci Gang, dzięki uprzejmości Galerii Komputer
Przemyślenia

Strasznie duża wolność tego, co robimy

czyli Klocuch w sztuce
Stach Szabłowski

Klocucha jako pierwsi próbowali mi pokazać moi synowie. Wtedy nie chciałem tego oglądać: poradziłem dzieciom, żeby poczytały książki, zamiast lasować sobie mózgi kontentem z YouTube’a.

Teraz Klocuch ma w Warszawie wystawę. W Galerii Komputer, w której wystawa jest wprawdzie offowa, ale artystycznie stuprocentowo wiarygodna, podobnie jak kuratorzy projektu. Zresztą, jaki sens ma dywagowanie o tym, co jest na offie, a co w mainstreamie, skoro chęć zobaczenia wystawy zadeklarowało ponad 20 tys. osób? Zainteresowanych Klocuchem jest więcej niż widzów, którzy w ciągu roku przychodzą do niejednej instytucji publicznej, na wszystkie wystawy razem wzięte. I kto tu teraz jest na offie?

Czytaj dalej