
Niektórzy mówią o nim: mag, inni wolą nazywać go po prostu geniuszem. Reżyser Piotr Dumała zaczynał jako konserwator warszawskich cmentarzy, dzisiaj rozsławia polską animację na całym świecie.
– Uświadomiłem sobie, że to już 40 lat. To był tak inny świat, tak inny ja i wszystkie konteksty były tak inne, że mam wrażenie, jakby te filmy w ogóle ktoś inny robił.
– A ten, który jest teraz, nadal chce robić filmy? – pytam.
– O tak, bardzo. Zamierzenia są chyba większe niż kiedykolwiek, choć na zupełnie stare lata pewnie wolałbym się zająć pisarstwem. Wystarczy kartka, ołówek, na papierze można całe światy pomieścić. Ale chciałbym też rzeźbić, zajmować się stolarstwem, ogrodem… Trudno powiedzieć, co życie przyniesie. I jakoś fajnie mi z tym, że nie wiem.
Warsztat przy Chłodnej
Sztuką, paradoksalnie, zaraził się od ojca, ślusarza. Miał może sześć, siedem lat, gdy zaczął przesiadywać w jego warsztacie. Pamięta widok: ojciec godzinami pochyla się nad tokarką, skupiony, jakby trochę oderwany od rzeczywistości. Warsztat znajduje się na warszawskiej Woli, najpierw przy ulicy Wolskiej, później przy Chłodnej.
Schodzą się do niego same oryginały – zwariowani mechanicy, szaleni wynalazcy, którzy świat widzą po swojemu. Jeden z nich wpada na pomysł maszynki do golenia na sprężone powierze, potem pracuje przez 10 lat nad silnikiem magnetycznym, który ma być rodzajem perpetuum mobile. Jego ojciec też ma czym się pochwalić. Na wieść o tym, że powstał silnik Wankla, konstruuje silnik trzysuwowy. Dalej – wymyśla nowy rodzaj temperówki, zapalniczkę dla