Jest jak dziecko, które wyszło pograć z innymi w piłkę, ale gdy ją kopie, zwykły obleczony w skórę balon szybuje wysoko w gwiazdy. Inne dzieci zadzierają głowy, piszczą z zachwytu, ale wiedzą, że z takim talentem się nie dyskutuje. Nie ma mowy o grze zespołowej z Ursulą Le Guin.
Żadnych bzdur ani pogadanek. Najwyżej 30 minut jej niepodzielnej uwagi i rozmyślań przekazanych drogą elektroniczną. „Ostatnio cholernie szybko się męczę. Oboje z mężem jesteśmy już w tak kruchej kondycji, że planowanie i patrzenie w przód okazuje się wysiłkiem, na który nie mogę sobie pozwolić” – odpisuje mi z gabinetu w pięknej, choć niepozornej wiktoriańskiej kamienicy w Portland. Dom stoi przy cichej ulicy, w rzędzie niemal identycznych, z krzewami róż strzegącymi wejścia oraz mosiężną kołatką w kształcie lwiego łba na drzwiach. Przypomina rezydencje z XIX-wiecznych powieści europejskich, które tak uwielbia. Przypadkowemu gościowi nic nie podpowie, że trafił pod dom wybitnej pisarki, jedynej obok Philipa Rotha wśród żyjących i wydawanych w prestiżowej serii Library of America. Wszystkie jej dzieła, teraz już oficjalnie zaliczane do klasyki, ukażą się w obleczonych czarną skórą tomach.
Z opisów domu sporządzonych przez dziennikarzy, których autorka zapraszała na rozmowy, gdy czuła się lepiej, wyczytuję dyskretnie umiejscowione wskazówki. We wszystkich pomieszczeniach książki. Portret Virginii Woolf przy kominku. Na półeczce w korytarzu, po drodze do kuchni, statuetka Hugo Award dla najlepszej powieści science fiction. Ta była pierwsza. I jako jedyna stoi na widoku. Pozostałe kilkadziesiąt nagród zamieszkuje rzadko odwiedzaną krainę strychu.
Ursula, po mężu Le Guin, mieszka tam od pół wieku. Jej bohaterowie przemieszczali się w tym czasie ku innym planetom i galaktykom, pchani magicznym wiatrem zdobywali brzegi odległych archipelagów i zanurzali się w podziemnych grobowcach. Bywali w sześciu światach Hain, na Ziemiomorzu i w całej Ekumenie. Zamieszkiwali różne epoki i wiele wymiarów czasu. „Ja siedzę przy biurku, a ich wysyłam w dalekie podróże. Poznaję światy ich oczami”.
Nie sposób policzyć, ilu istotom dała życie. Powołała do niego całe kultury i społeczeństwa, a wraz z nimi antropologiczne i etnograficzne detale, obyczaje, tradycje, święte teksty, kalendarze, języki, krajobrazy, zasady etyki, koncepcje polityczne, istoty humanoidalne i nie tylko, także złożone ekosystemy, zwierzęta i rośliny. Zastanawiam się, czy ją odwiedzają. Czy kiedy pije popołudniową herbatę na tarasie, przysiadają się do niej? Czy snują ciągi dalsze swoich życiorysów? A może tylko milczą i grzeją się w cieple domu, miejscu swych narodzin. I czy ona, dziś 88-letnia, wszystkich ich pamięta, zna z imienia?
„Są dla mnie prawdziwi. Podobnie jak wszystkie inne zdarzenia czy relacje, jakich doświadczyłam. Jedni trwają w pamięci, drudzy