
„Proszę nie porzucać SF… Pozostało nas jeszcze troje, może czworo. Nie może Pan tak zwyczajnie odpalić silników i zostawić nas na pastwę losu” – pisała Ursula K. Le Guin do Stanisława Lema na początku ich korespondencji.
W tej historii wszystko jest niezwykłe. Dwoje wybitnych autorów literatury fantastycznej, każde po swojej stronie żelaznej kurtyny. Oboje zniechęceni do gatunku, który uprawiają, choć każde z innych przyczyn. A do tego jeszcze jedno z nich nie zna angielskiego! Mimo tylu przeszkód Ursula K. Le Guin i Stanisław Lem przez lata pisali do siebie listy, w których wymieniali się przemyśleniami na temat własnej twórczości i kondycji literatury fantastycznej – czasami bardzo ostrymi. Ich korespondencja ukazała się niedawno w książce I mów, że moja chwała z przyjaciół się bierze. Listy 1972–1984. Przedstawiamy jej fragmenty.
Portland, 30 maja 1972
Szanowny Panie,
czytać Pańskie listy to jak wyjść z dusznego pokoju w objęcia chłodnego, wspaniałego wietrznego dnia! Trochę człowiekiem targa, ale jest czym oddychać!
[…]
Czytając Pański list, zastanawiałam się, czy w Ameryce rozróżnienie pomiędzy rzeczywistością a baśnią nie jest trudniejsze. Mamy tyle reklam, eskapistyczne mass media, tempo wydarzeń jest niesamowite – rozróżnienie naprawdę staje się trudne. Jeśli człowiek się nie upilnuje, wszystko może wziąć za bajkę, albo odwrotnie, wszystko potraktować ze śmiertelną powagą… Mam skłonność do popadania w tę drugą skrajność, na przykład czytam za dużo bajek SF tak, jakby to była prawdziwa fantastyka naukowa, a potem zgrzytam zębami i mam kaca moralnego, dopóki nie uprzytomnię sobie, jaka byłam niemądra.
[…]
KIEDY wydadzą więcej Lema po angielsku?? Tak, oczywiście, że chciałabym przeczytać Pańskie „bajki” – i wszystko inne.
Szczerze oddana
Ursula Le Guin
Zakopane, 22 czerwca 1972
Szanowna Pani,
abym mógł napisać coś nowego, co roku uciekam z Krakowa na miesiąc – w czerwcu – do Zakopanego (w Tatrach Wysokich). I tutaj właśnie z radością odebrałem Pani list. Również z radością donoszę, że Pani powieść Czarnoksiężnik z Archipelagu była dla mnie cudownym przeżyciem. Nie będę łgał, miałem pewne obawy, doszły mnie bowiem słuchy, że to „opowieść magiczna”, a ja nie mogę czytać nawet tak wybitnego twórcy jak Tolkien – działa on na mnie jak opium. Tymczasem Pani książka nie jest przeznaczona wyłącznie dla dzieci, powiedziałbym nawet, że przeznaczona