Płynna myśl Płynna myśl
Przemyślenia

Płynna myśl

Rozmowa z Thurstonem Moore'em
Adam Zdrodowski
Czyta się 7 minut

Sonic Youth poznałem w 1992 r. dzięki MTV. Utwór 100% miał styl i porażającą, buntowniczą energię, a klip z udziałem skaterów położył mnie na łopatki – byłem wtedy 13-latkiem zafascynowanym deską i kulturą skaterów. Album Dirty, z której pochodzi 100%, usłyszałem dopiero trzy lata później – znalazłem w szkole pirackie wydanie na kasecie. Wiem, że należało powiesić ogłoszenie i odszukać właściciela zguby, ale tego nie zrobiłem. Ta drobna kradzież okazała się początkiem wspaniałej przygody: po Dirty zacząłem zgłębiać przepastny katalog Sonic Youth; wiele lat później przełożyłem kilka wierszy z arkusza poetyckiego Thurstona Lion, a w 2015 r. spotkałem artystę po koncercie Thurston Moore Group show w warszawskim klubie Pardon, To Tu.

Najnowsze dokonania Thurstona to instrumentalny album Spirit Counsel (2019) i zapowiadana na wrzesień płyta By the Fire. Nowe wydawnictwa to świetny pretekst do rozmowy, ale nam udało się jeszcze pogadać o literaturze, strategiach przetrwania na scenie niezależnej oraz o sile i nadziei, tak niezbędnych w obliczu politycznej opresji i kryzysu klimatycznego. Pandemia uniemożliwiła nam spotkanie, jednak nie przeszkodziła nam w rozmowie korespondencyjnej.

Adam Zdrodowski: Jesteś wyjątkowo aktywny – prowadzisz label muzyczny i małe wydawnictwo, piszesz, redagujesz, udzielasz wywiadów i, oczywiście, tworzysz oraz nagrywasz nową muzykę. Co Cię napędza? Co sprawia, że zachowujesz świeże spojrzenie i kreatywność?

Thurston Moore: Nie czuję się aż tak aktywny. Chciałbym codziennie budzić się o świcie rześki, biec trzy mile, ćwiczyć jogę i spędzać resztę dnia, pisząc muzykę i teksty, pomagając Evie w pracy redakcyjnej, przy layoutach i produkcji płyt. Ja jednak lubię wszystko robić spontanicznie, a sprawy same znajdują swój rytm i strukturę. Myślę, że nie postrzegam tego w kategoriach „pracy”. Gdybym mieszkał w domku w górach na krańcu świata pewnie i tak robiłbym podobne rzeczy. Myślę, że moja „aktywność” jest w istocie bliska medytacji.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kilka lat temu przeprowadziłeś się z Nowego Jorku do Londynu. Co Cię przyciągnęło do tego miasta? Jak opisałbyś różnice między nowojorską a londyńską sceną muzyczną i poetycką?

Fantazjowałem o przeprowadzce do Londynu, odkąd w latach 70. usłyszałem angielskie zespoły punkowe i zobaczyłem zdjęcia w londyńskich tygodnikach muzycznych; wtedy jednak dużo ważnych dla mnie spraw działo się w Nowym Jorku i cieszę się, że się nie przeniosłem. A przyjechałem do Londynu już ładnych parę lat temu, żeby być z Evą, moją miłością, moją ukochaną, z którą wszystko robimy wspólnie. W końcu trafiłem na niesamowitą, otwartą scenę muzyków eksperymentalnych, i to w naszej okolicy. Poznanie Jamesa Sedwardsa i świetny kontakt z moją przyjaciółką Deb Googe z My Bloody Valentine to zrządzenie losu – znalazłem muzyków do solowego projektu i mogłem dalej nagrywać i występować.

W Twojej muzyce można wyodrębnić dwa nurty. Z jednej strony mamy indie/alternatywę/noise, oblicze mniej lub bardziej rockowe, jak w Sonic Youth, Chelsea Light Moving i Thurston Moore Group. A z drugiej strony: projekty eksplorujące muzykę współczesną, free jazz, improwizację, jak seria Sonic Youth Recordings albo nagrania z Matsem Gustafssonem, Yoko Ono, Johnem Zornem, Merzbowem, Ikue Mori i wieloma innymi. Jak mają się do siebie te dwa oblicza Twojej wórczości? Czy stajesz się inną osobą – albo wcielasz się w inną rolę – w zależności od rodzaju muzyki, jaką grasz?

Bez względu na to, w jakim w danej chwili grałem zespole, zawsze chciałem wyrażać się poprzez całą różnorodność nurtów i dyscyplin muzycznych, które mnie inspirują. Nigdy nie chciałem „brzmieć” jak ktoś inny, czy coś innego. Najważniejsze to znaleźć własne środki wyrazu. Później można tylko zdecydować, czy kawałek ma trwać trzy lub cztery minuty i mieć w miarę standardową rock’n’rollową strukturę – co uwielbiam – czy ma iść w kierunku innych form wyrazu, gdzie instrumentacja, kompozycja, czas trwania itd., radykalnie odbiegają od tradycyjnego rock’n’rolla czy tak zwanego przeciętnego doświadczenia słuchacza. Obydwa formaty, czy podejścia, są równie wartościowe, a zacieranie granic między nimi w jednym utworze lub piosence to zawsze duże wyzwanie i wielka frajda.

Właśnie: Stuart Berman z portalu muzycznego Pitchfork napisał, że Spirit Counsel, Twój ostatni album, jest „najlepszym wprowadzeniem do [Twojego] kanonu eksperymentalnego”. Rzeczywiście wydaje się, że Spirit Counsel to pomost pomiędzy rock’n’rollowym graniem a muzyką bardziej poszukującą. Można też jednak spojrzeć na wszystko, co robisz, jako całość. Zwróciłem uwagę na oksymorony, którymi lubisz się posługiwać: np. „ecstatic peace” (ang. ekstatyczny pokój) – fraza zapożyczona od Toma Wolfe’a – czy „noise meditation” (ang. hałaśliwa medytacja) z piosenki Sonic Youth Thunderclap for Bobby Pin, i wydaje się, że, trochę w duchu Williama Blake’a, chcesz połączyć przeciwieństwa, wyjść poza proste, binarne opozycje. Co powiesz na taką interpretację?

Zachować płynność myśli, płci oraz celu to być jednością ze wszechświatem. Nie od rzeczy jest przywołanie antybohatera, który na jednej pięści ma tatuaż „LOVE”, na drugiej – „HATE”. W istocie jednak wierzę, że wszystko ostatecznie zmierza ku dobroci i miłości. Dalajlama, dobry koleś, mówi, że jego jedyna religia to religia miłości. Tak trzeba żyć.

Podobna kwestia, ale tym razem związana z pisaniem: czy wyraźnie oddzielasz wiersze od tekstów piosenek, czy jednak zdarza się, że wiersz staje się tekstem piosenki, i vice versa?

Zdarza się, że szukając słów do piosenki, zaglądam do wierszy. Kiedy indziej przy pracy nad utworem pozwalam, żeby słowa pojawiły się same. Eva pisze piękne teksty i chętnie się nimi ze mną dzieli – wiele pojawiło się na kilku ostatnich płytach.

Jeszcze w USA prowadziłeś małe wydawnictwo Flowers & Cream Press, a teraz razem z Evą zajmujesz się Ecstatic Peace Library. Z jakimi wyzwaniami muszą się dziś mierzyć niezależni wydawcy? Jakie macie plany wydawnicze na najbliższą przyszłość?

Flowers & Cream zakończyło działalność po mojej przeprowadzce do Londynu. Prowadziłem je przez kilka lat z poetką Elaine Kahn. Sporadycznie pojawiają się posty dotyczące wydarzeń poetyckich. Ecstatic Peace Library to nasze – Evy i moje – wspólne przedsięwzięcie. Ostatnio wydaliśmy książki Davida Toopa (Flutter Echo: Living Within Sound), nieżyjącego już Adriana Henriego (I Want Everything to Happen) i Necrobutchera z zespołu Mayhem.

Interesujesz się kontrkulturą, punkiem, black metalem. Czy sądzisz, że katolickie wychowanie miało wpływ na Twoją buntowniczą, subwersywną postawę oraz na wybory estetyczne czy polityczne?

Raczej nie byłem gorliwym katolikiem, choć w rodzinie matki dużą wagę przykładano do zaleceń katechizmu. Religia jednak nie grała kluczowej roli w życiu naszej rodziny. Ojciec, przez większość życia kompletnie obojętny na religię, po czterdziestce żywo zainteresował się katolicyzmem, a przed śmiercią stał się o wiele bardziej pobożny niż którekolwiek z nas. Jeśli katolicyzm w ogóle miał wpływ na moją postawę, to tylko taki, że uchronił mnie, kiedy byłem nastolatkiem, przed wpakowaniem się w kłopoty, kiedy zepsucie wabiło lubieżnymi gestami.

Wyobrażam sobie, że pandemia koronawirusa była ciosem dla branży muzycznej. Jak sobie radzisz jako artysta, koncertujący muzyk – nie tylko ekonomicznie, ale też psychicznie?

Granie w trasie to moja praca, a teraz wszystko stanęło, co mnie martwi. Z drugiej strony – mogę się skupić na zadaniach, które wymagają spokoju, pozostawania w jednym miejscu, więc są i dobre strony tego przymusowego przestoju.

Byłeś częścią amerykańskiego undergroundu w latach 80., przetrwałeś prezydenturę Reagana. Czy te doświadczenia przygotowały Cię do radzenia sobie w dzisiejszym klimacie politycznym? Mam na myśli m.in. prezydenturę Trumpa, Brexit, wzrost siły radykalnej prawicy. Co w tak trudnej sytuacji może zrobić artysta?

To, co się dzieje, każe mi wierzyć, że możemy wznieść się ponad cynizm fałszywych liderów. Zawsze, ale to zawsze, musimy dawać odpór tym, którzy w imię swoich interesów, z chciwości, chcą dać więcej władzy jednym i uciskać oraz wykorzystywać innych.

A skoro już jesteśmy przy latach 80. – jak zapamiętałeś Madonnę u progu jej kariery?

Madonna była moją rówieśniczką, mieszkała w tej samej okolicy, chodziła do tych samych klubów i przez chwilę spotykała się z moim najlepszym przyjacielem. Zamieniliśmy ze sobą dosłownie parę słów. Kiedy jej popularność dosłownie eksplodowała, byłem w szoku, to wydawało się wręcz nierealne. Ludzi z mojego niezależnego, undergroundowego środowiska, którzy osiągnęli duży sukces komercyjny, jest zaledwie garstka. Przychodzą mi do głowy trzy postacie: właśnie Madonna, Basquiat, Keith Haring. Może jeszcze Beastie Boys – byli trochę młodsi i zaistnieli nieco później.

Właśnie udostępniłeś Hashish, kawałek z nowej płyty By the Fire, która ukazała się we wrześniu. W jakim duchu jest utrzymana całość?

W duchu przyjemności rozumianej jako broń wymierzona w głupców zagrażających tej planecie. Musimy pracować i śpiewać, żeby skierować uwagę ludzi na tę jedyną życiodajną rzecz – na naszą planetę, wraz z jej klimatem.

Thurston Moore:

Najbardziej znany jako jeden z założycieli (obok Kim Gordon i Steve’a Shelleya) Sonic Youth (zespół istniał w latach 1981–2011), prawdziwego giganta rockowej alternatywy. Grał też z Thurston Moore Group, Chelsea Light Moving i blackmetalową supergrupą Twilight. Do grona muzyków awangardowych, noise’owych i freejazzowych, z którymi współpracował, należą: Glenn Branca, Yoko Ono, John Zorn, Merzbow, Mats Gustafsson i Derek Bailey. Wśród wydawnictw z jego udziałem są np.: przekorny hołd dla Madonny i lat 80., zarejestrowany przez Sonic Youth i Mike’a Watta pod szyldem Ciccone Youth oraz EP-ka z coverami piosenek Borisa Viana. W 2019 r. Moore wydał album instrumentalny, Spirit Counsel. Najnowsza płyta, By the Fire, miała premierę 25 września 2020. Na razie dostępne są dwa single: HashishCantaloupe.

Thurston Moore jest również poetą (Stereo Sanctity: Lyrics & Poetry, 2015), redaktorem i wydawcą. Ecstatic Peace Library, które prowadzi z Evą Prinz, wydało ostatnio I Want Everything to Happen Adriana Henriego, Ripped & Torn: The UK’s Loudest Punk Fanzine, wybór materiałów z legendarnego punkowego fanzinu Ripped & Torn, ze wstępem Moore’a, oraz Death Archives: Mayhem 1984-94 Jørna „Necrobutchera” Stubberuda, wspomnieniową książkę basisty norweskiej blackmetalowej grupy Mayhem. Thurston Moore mieszka w Londynie.

Czytaj również:

Czemu tak nierychło, Panie? Czemu tak nierychło, Panie?
Przemyślenia

Czemu tak nierychło, Panie?

Jan Błaszczak

Twórcy albumu Requiem ludowe Adam Strug i Kwadrofonik sięgnęli po pieśni z niewznawianego od ponad wieku Śpiewnika Pelplińskiego. Paradoks polega na tym, że księgę wznowiono. Album natomiast przepadł.

Jakoś na początku października wybrałem się na pokaz filmu Eastern w reżyserii Piotra Adamskiego. Nie chcę zdradzać fabuły tej Lantimosowskiej, opartej na wyrazistym koncepcie produkcji, więc przytoczę tylko jego drobny fragment. Scenę pogrzebu, a w zasadzie następującej po nim stypy. W jej trakcie grany przez Marcina Czarnika Nowak intonuje jako głowa rodziny jedną z żałobnych pieśni zebranych w XIX-wiecznym Śpiewniku Pelplińskim. Po projekcji, na której obecny był reżyser, zapytałem go o tę scenę i wybór utworu. Adamski wyjaśnił, że decyzję o jego obecności podjął na ostatnią chwilę pod wpływem albumu Requiem ludowe. Gdy zaproponował jej wykonanie Czarnikowi, doszło do szczęśliwego zbiegu okoliczności, gdyż ten płytę Adama Struga i grupy Kwadrofonik znał niemal na pamięć i z przyjemnością podjął się zadania.

Czytaj dalej