Przemyślenia

Po co nam pamięć?

Włodek Goldkorn
Czyta się 4 minuty

Czy naprawdę potrzebujemy pamięci? Nie lepiej żyć w zapomnieniu? Tytułowy bohater opowiadania Jorgego Luisa Borgesa Pamiętliwy Funes pamiętał wszystko, gdyż na skutek wypadku został pozbawiony daru utraty wspomnień. Nie umiał jednak tak żyć, jego egzystencja stała się nieznośna. W słynnym opowiadaniu Biblioteka Babel argentyński pisarz mówił z kolei o bibliotece zawierającej wszystkie książki świata. Morał obu tych tekstów, zakładając, że utwory Borgesa jakiś morał mają, jest taki: pamięć to wspaniała rzecz, ale zapomnienie jest darem bogów. Czy aby na pewno?

Ireneo Funes żył w XIX w. Była to epoka odkrywania tajemnic przyrody i gwałtownej industrializacji. Nowoczesność wchodziła w fazę popytu na precyzję: potrzebowano precyzyjnego języka i precyzyjnych maszyn, precyzyjnej geografii i precyzyjnej broni palnej. Precyzja wydawała się kluczem do konstrukcji przyszłości, szła bowiem pod rękę z nauką i pozwalała szczegółowo przewidywać nadchodzące wydarzenia. Funes nie tylko wszystko pamiętał, lecz także zawsze wiedział, która jest godzina. Był więc monstrualnym wcieleniem precyzji.

Epoka, w której żyjemy dziś, epoka rozmaitych populizmów i nacjonalizmów, to czas wiecznej teraźniejszości. Przyszłość, a więc wyobraźnia – bo przyszłość jest wyobraźnią – została zniesiona, a przeszłość nie istnieje. Populizm jest pozbawiony pamięci i dlatego każdego dnia musi od nowa konstruować pojęcie ludu.

Ale problem z pamięcią i przyszłością można też opisać w inny sposób. Dziś wystarczy parę razy kliknąć na klawiaturze komputera, żeby w ciągu jednego dnia, na giełdach otwartych 24 godziny na dobę (kiedy następuje zamknięcie w Nowym Jorku, otwiera się giełda w Tokio; kiedy zamyka się giełda w Tokio, otwierają się giełdy na naszym kontynencie) zarobić więcej, niż kiedyś akumulowały trzy pokolenia przemysłowców.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

W tej sytuacji przeszłość zanika; tradycja nie jest nauką dla pokoleń, lecz materią do cynicznego użytku w kampaniach wyborczych i na seansach nienawiści wobec „kos­mopolitów” i „zglobalizowanych elit”. Zresztą my wszyscy, nie tylko ci, którzy obracają wielkim kapitałem, przyzwyczajeni jesteśmy natychmiast zaspokajać nasze potrzeby. Jeśli potrzebujemy informacji, nie czekamy na wiadomości w radiu lub telewizji, a tym bardziej na jutrzejsze gazety; z kieszeni czy torebki wyciągamy nasze smartfony i podłączamy się do sieci.

Kiedy czas znika albo staje pod znakiem zapytania, pojawia się nostalgia. Przyjmuje różne formy. Można jej używać jako czegoś w rodzaju produktu zastępczego, opowiadając o mitologicznym heroizmie przodków, o wyimaginowanej przeszłości, gdy wszyscy byli nobliwymi szlachcicami; w tej narracji każdy Polak miał w rodzinie poczciwego Zagłobę, bohaterskiego Wołodyjowskiego, lojalnego Kmicica. Podobna narracja każe nam wierzyć, że w sztetlu szewc był poetą, a krawiec filozofem; rabin był dowcipny i otwarty na świat, a kobiety były szczęśliwe pod jarzmem brutalnego patriarchatu i zasad religijnych.

Ale istnieje też nostalgia, która jest odkrywaniem pamięci pokonanych i obroną ich godności. W pamięci pokonanych są zalążki buntu przeciw dominacji wiecznej teraźniejszości, a obrona ich godności jest niezbędnym elementem konstrukcji przyszłości. Przed drugą wojną światową w Polsce istniała żydowska socjalistyczna partia Bund. Jej działaczem był m.in. Marek Edelman. Bund jako organizacja został zlikwidowany w komorach gazowych Treblinki i Auschwitz. Jak mawiał Edelman, bez bazy społecznej partia nie może istnieć. A jednak pamięć po Bundzie pozostała, jego sztandary widać na demonstracjach w obronie demokracji. Nie jest to tylko folklor młodych antyfaszystów z nostalgią patrzących na Polskę wielu narodów. Bund walczył o językowo-kulturową autonomię Żydów. Oczywiście nikt dziś nie mówi już w domu w jidysz i zanika literatura w tym języku. A jednak…

Pomysł Bundu był bardzo przejrzysty – w epoce, kiedy wielu ludziom wydawało się, że pojęcie obywatela pokrywa się z pojęciem języka, a nawet że Polakiem może być tylko katolik mówiący po polsku, istniała żydowska partia, która uważała, że można być obywatelem na różne sposoby. Dziś podobną dyskusję prowadzi się w wielu krajach Europy – problem integracji imigrantów wiąże się przecież z pytaniem, jak ludzie należący do różnych kultur i mówiący różnymi językami mogą wspólnie żyć w tych samych miastach, na tych samych ulicach.

Bohater Borgesa nie mógł znieść swoich wspomnień, ale my powinniśmy pielęgnować naszą pamięć. I gdy myślimy o lekcjach przeszłości, które mogą nam pomóc w myśleniu o przyszłości, myślmy pragmatycznie, co można uczynić dzisiaj, aby przywrócić wymiar czasu i pojęcie godności.

 

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej