Ponad półtora tysiąca lat temu coś wygnało paru europejskich myślicieli i wielu egipskich chłopów na pustynię. Porzucili rodziny, zrzucili ubrania i oddali się postom. Dręczyły ich demony, które i nam nie dają dziś spokoju.
W lizbońskim Muzeum Sztuki Dawnej można podziwiać tryptyk Hieronymusa Boscha przedstawiający kuszenie św. Antoniego. Czegóż tam nie ma! Antoni z pobożnie złożonymi rękami unosi się w powietrzu, leżąc na wznak na brzuchu skrzydlatej ropuchy, orszak diabłów pośpiesza do jaskini otwierającej się między pośladkami kogoś, kto stoi rozkraczony na czworakach, dwie kobiety odprawiają mszę, a pośród stworów, które tłoczą się, żeby przyjąć komunię, wyróżnia się mandolinista z twarzą wieprza i sową na głowie, Antoni patrzy na stół podtrzymywany przez nagie demony. Na stole – niby parodia Eucharystii – leży chleb i stoi kielich, z którego sterczy świńska noga. Gdzieś w tle płonie wieś. Patrzymy i zadajemy sobie pytanie: co tu jest pokusą? Dlaczego Antoniego nie wabią powszechnie znane uroki tego świata, lecz paskudne monstra oraz sceny bluźnierstwa i gwałtu? Co takiego dostrzegł artysta w historii świętego, że postanowił przedstawić go otoczonego ohydą i przemocą?
Droga do grobu
Historia Antoniego zaczęła się dość niewinnie. Żył w Egipcie mniej więcej od 250 do 357 r. Jego biograf, biskup Atanazy z Aleksandrii, podaje, że urodził się w małej wiosce w dość zamożnej rodzinie. Chyba był nieśmiały i wycofany: „Jako