Przemyślenia

Potrzeba zrozumienia

Tomasz Stawiszyński
Czyta się 4 minuty

Peter Sloterdijk – jeden z ostatnich żyjących „wielkich filozofów” – powiedział kilka lat temu, że najbardziej dojmującą współczesną potrzebą jest potrzeba zrozumienia. Zaskakujące, nieprawdaż? A może nawet prowokacyjne. Powiedzieć coś takiego w epoce rosnących nierówności społecznych, kryzysu finansowego, który pogrzebał marzenia o spokojnym, dostatnim życiu u wielu przedstawicieli klasy średniej, w epoce powszechnej destabilizacji i lęku przed zbrojnym konfliktem na skalę globalną – to powiedzieć rzecz w najlepszym razie kontrowersyjną. Lecz chociaż niemiecki myśliciel lubuje się w kontrowersjach (jedna z jego naczelnych tez brzmi na przykład: religia nie istnieje), to tym razem chodziło mu, jestem pewien, o rzecz banalnie oczywistą.

Nie ma działania bez rozumienia, nie ma praktyki bez teorii. Nie ma w ogóle nic bez rozumienia – parafrazując niegdysiejszego klasyka youtube'owych przebojów – bo kiedy go brakuje, istnieje wyłącznie bezładny, amorficzny dryf, bezwiedny potok zdarzeń, które dzieją się po prostu i same przez się. Tę prawdę znali już starożytni Grecy, którzy odróżniali logos od chaosu, to właśnie w tym pierwszym upatrując zasadę nadającą rzeczywistości elementarny kształt i strukturę. Żeby więc w ogóle zorientować się, co się z nami dzieje, kim jesteśmy, jakie wartości są dla nas istotne, w którym kierunku chcemy iść, a z którego przyszliśmy, oraz co z tego wynika – musimy poszukiwać zrozumienia. Co to znaczy? To znaczy – jak powiedziałby zmarły niedawno prof. Krzysztof Okopień – że musimy snuć opowieści o arche, czyli o tym, co było, o tym, skąd przyszliśmy i jakie są nasze korzenie, a także o telos, czyli o tym, co powinno być, dokąd, innymi słowy, kierują się nasze pragnienia, marzenia i cele. Ale też o tym, gdzie jesteśmy teraz – rozpięci pomiędzy tymi dwiema perspektywami.

Żeby jednak taka opowieść stała się w ogóle możliwa, potrzebne są odpowiednie warunki, w których może ona zaistnieć. Jakie? Oto pierwsze z brzegu. Przestrzeń dyskusji, rozmowy o sprawach najistotniejszych, spokojnej wymiany myśli, wizji, opowieści. Oraz język, z pomocą którego da się to wszystko wypowiedzieć. Bez tego – ani rusz. Bez tego żadnego zrozumienia nie będzie. Tylko ten dryf, amorficzność i bezład.

W rozmowie, którą możecie przeczytać w najnowszym numerze Przekroju, prof. Anthony Giddens gromi media za uproszczenia i pogoń za sensacją. Nienowy to argument, ale jeśli chodzi o polską medialną sferę – jak sądzę – wybitnie trafny.

Od wielu lat już to widzę, od wielu lat już to słyszę – z ust menedżerów, redaktorów, a także dziennikarzy. Słyszę mianowicie, że widzowie/czytelnicy/słuchacze potrzebują przekazu prostego, krótkiego, ograniczonego do elementarnego zasobu słów, kolorowego, sensacyjnego i emocjonującego. Żadnych głębszych myśli – to przecież jakieś „dywagi”, od których Czytelnik/Widz/Słuchacz odwraca się ze wstrętem. Żadnych wymagających zagadnień. Żadnych długich rozmów, długich tekstów, rozbudowanych narracji. On tego wszystkiego nie zniesie, on potrzebuje wyłącznie pstrokatej papki. No właśnie – on, Czytelnik/Widz/Słuchacz, ów wirtualny byt, z którym ci wszyscy menedżerowie medialni mają chyba iście telepatyczny kontakt, bo tak doskonale wiedzą, czego mu potrzeba, a czego powinien koniecznie unikać.

Słyszałem to wielokrotnie, a jednak moje doświadczenia pokazują, że jest dokładnie odwrotnie. Szczęśliwie – także, a może przede wszystkim dzięki świetnym ludziom, których w mediach miałem szczęście spotkać (bo przecież są tacy, jest ich właściwie całkiem sporo) – udaje mi się od lat rozmawiać w radiu o sprawach skomplikowanych i trudnych, i pisać o nich wcale nie najprostszym językiem.

 

I naprawdę przekonałem się wielokrotnie – i przekonuję się cały czas – że czytelnicy, widzowie i słuchacze nie mają nic wspólnego z tym, jak wyobraża ich sobie wielu włodarzy polskich mediów. Wystarczy tylko wyjść z tej koleiny, porzucić te bzdurne dogmaty oraz – last but not least – przestać traktować swoich odbiorców z góry. Bo przecież w tym przekonaniu, że lud potrzebuje wyłącznie intelektualnej miazgi jest coś głęboko pogardliwego.

Nie mówię, oczywiście, że to jest jakieś panaceum na dezorientację, jakiej chyba wszyscy dziś doświadczamy. Nic podobnego. Mówię tylko, że Peter Sloterdijk znacznie lepiej wyczuwa ducha czasów, niż wszyscy ci polscy menedżerowie medialni razem wzięci. Więc może warto go posłuchać, albo przynajmniej nie przeszkadzać tym, którzy chcieliby za jego intuicją podążać.

A, byłbym zapomniał – od tego żadne słupki nikomu nie spadną, możecie mi wierzyć. Niektóre się nawet podniosą. 

Czytaj również:

Filozofia: młot na dogmatyzmy Filozofia: młot na dogmatyzmy
Marzenia o lepszym świecie

Filozofia: młot na dogmatyzmy

Tomasz Stawiszyński

Dlaczego od bez mała 30 lat nie udało się wpisać filozofii na listę obowiązkowych przedmiotów szkolnych?

W czyim to jest interesie: żeby filozofii w szkołach nie było?

Czytaj dalej