Jeśli to prawda, jak twierdzą niektórzy fizycy i metafizycy, że suma energii w kosmosie jest skończona, to stoimy dziś przed ważnym problemem.
Pomyślmy przez chwilę. Pewnego dnia jakiś student może sobie nie poradzić ze wstaniem z łóżka; jakieś dziecko może nie mieć dość sił, by zamieszać łyżeczką; ktoś inny może się nie urodzić.
Dlaczego?
Bo ktoś inny nadużywa WiFi.
Otóż nikt nie może zaprzeczyć temu, że WiFi to energia.
Kiedyś Chińczycy nazywali to coś niewidzialnym chi; starożytni Grecy mówili o przenikającym świat logos; dziś imię tej boskiej i ożywczej siły brzmi WiFi.
W kieszeniach, w torebkach po prostu marnuje się życie.
– Nie używasz? To wyłącz – mówię wprost, w metrze, na ulicy, w knajpie, do znajomych i nieznajomych.
Powołana niedawno Liga Energetycznego Umiarkowania – o której z każdym dniem będzie coraz głośniej, choć póki co to jednoosobowa grupa – zajmuje się swoistą partyzantką, polegającą na kradzieży routerów. Ilekroć nie macie internetu, nie łudźcie się, że przyczyna podana przez operatora jest tą prawdziwą. Przyznaję jednocześnie, nie bez dumy, że jestem prezesem LEU.
Chciałbym w tym miejscu zachęcić innych do wspólnej batalii. Nie musimy się zrzeszać.
Na dobrą sprawę wystarczą nożyczki i przecięcie kabla.