O cenzurze kulturowej, przepisywaniu dzieł klasyków, czytaniu literatury rosyjskiej w obliczu wojny, fetyszu biblioteki, kulturze unieważniania i oczywiście o tym, co nam przeszkadza w czytaniu – rozmowa z literaturoznawcą i eseistą, profesorem Ryszardem Koziołkiem.
Aleksander Hudzik: Tytułuje Pan zbiór swoich esejów Czytać, dużo czytać, a ja bym chciał zapytać o to, co nam czytać zabrania. Zacznijmy od cenzury – tej politycznej i obyczajowej, bo zdaje się, że obie mają się nieźle.
Ryszard Koziołek: Czytania zabraniają nam przede wszystkim inne aktywności, które – o dziwo – 62% Polaków uznaje za bardziej interesujące lub ekscytujące. Cenzura, paradoksalnie, zachęca ‒ jak wszystko, co zakazane. Przede wszystkim dlatego, że stajemy się ciekawi, czego właściwie nam się zakazuje. Dziś cenzura państwowa – wyjąwszy media publiczne – w zasadzie nie istnieje, natomiast działa niesystemowa cenzura kulturowa jako odmiana opinii publicznej. Wywiera ona presję na autorów, wydawców i czytelników, aby unikali wypowiedzi krzywdzących, zwłaszcza wobec przedstawicieli grup słabszych, społecznie wykluczonych lub prześladowanych. Przedmiotem zakazu jest nie tyle sama treść, ile wywołane przez nią przeżycia emocjonalne, które są niewłaściwe. Dam przykład z Odysei, na pozór niewinny. Odyseusz wraca do Itaki, rozpra