
Mawiają, że dobra sztuka broni się sama, ale wyczucie czasu potrafi pomóc artyście, zły „timing” zaś może pogrzebać nawet najlepszą płytę. Zapytajcie artystów, których menedżerowie namówili do wydania płyty w grudniu. Albo tego samego dnia, kiedy ukazywał się album niekwestionowanej gwiazdy gatunku. Dlatego branża nie lubi premier niespodzianek, bo nagle okazuje się, że nie – ni stąd, ni zowąd – trzeba konkurować o uwagę mediów z Radiohead, Beyoncé czy Kendrickiem Lamarem. Z drugiej strony dobrze pamiętam o blackmetalowcach, którzy wpadli na wariacki pomysł, by wypuścić nowy materiał w tygodniu pomiędzy świętami a sylwestrem. W rezultacie z ich bezkompromisową twórczością zapoznali się niemal wszyscy użytkownicy portalu Myspace, który uczynił ich nagranie płytą tygodnia. Bo w zasadzie nie miał wyjścia. Zatem i na tym polu możliwe są niespodzianki, chociaż jedna kwestia nie pozostawia wątpliwości – warto wydać płytę w pierwszej połowie stycznia.
W pierwszych dniach roku następuje nagła przerwa w wydawniczym szaleństwie i nagle recenzenci nie za bardzo mają o kim pisać. We wszystkich mediach pojawia się kilka tych samych tytułów, spośród których czasem niełatwo znaleźć coś godnego polecenia. Wątpię, by akurat stroniący od głównego nurtu raper i producent Rory Ferreira brał pod uwagę takie niuanse, ale i bez względu na to bardzo ucieszyła mnie data premiery jego nowej płyty. Twórczość artysty znanego przede wszystkim pod pseudonimem Milo ma w sobie coś z etosu Yoniego Wolfa, Busdriver, Atmosphere czy MF Dooma – raperów, którzy od lat 90. nagrywali w kontrze do głównego nurtu (czy może raczej „nurtów” w amerykańskim rapie). Ferreira sam produkuje oraz wydaje swoje utwory, nie dba o promocję, nie podpina się pod modne tematy czy stylistyki. W jednym utworze uderza w podniosły ton i cytuje Jamesa Baldwina, by parę numerów później nawiązywać do bohaterów ulubionych seriali czy kreskówek, czym przypomina wspomnianego MF Dooma.
Z zamaskowanym raperem Danielem Dumile’em łączy go także fakt, że swoją muzykę wydaje pod różnymi pseudonimami. Po kilku latach nagrywania jako Milo narodziło się Scallops Hotel, które różni zakres obowiązków artysty – w tym drugim zajmuje się on także produkcją. I to założenie determinuje charakter Sovereign Nose Of Your Arrogant Face. Sporo tu eksperymentów, żartów, luźnych pomysłów porzucanych, zanim zdążymy się z nimi oswoić. Słychać tu echa utworów – również pochodzącego z Midwestu – środowiska Rhymesayers, a także Quasimoto czy Earla Sweatshirta. Dla fanów lo-fi rapu, nerdów i każdego, kto chce posłuchać wreszcie jakiejś płyty sygnowanej datą 2018.