Przybliżanie Algierii Przybliżanie Algierii
Doznania

Przybliżanie Algierii

Joanna Kinowska, Aneta Kowalczyk
Czyta się 5 minut

Jeśli jesteś w odpowiednim wieku, to masz szansę na to, że ktoś z rodziny bliskiej lub dalekiej, sąsiedzi czy znajomi, bywali w Algierii. W miejscu, które przyciągało rozszerzoną współpracą przemysłową z PRL-em i kraj, do którego inżynierowie i dyplomaci wybywali na kontrakty. Ewentualnie były jakieś kolonie do zaprzyjaźnionego kraju. Wtedy znasz jakieś drobiazgi, wiesz coś o pogodzie, o daktylach, jakieś zdjęcia z tamtejszym wspaniałym niebem, może coś z pustyni. Takie turystyczne, bo przecież egzotyczne.

Jeśli masz mniej lat, to posiłkujesz się raczej wiedzą ogólną. Nie jest to miejsce turystyczne, jeśli już i jeśli Afryka, to przecież jeździ się do Egiptu, a już prędzej do sąsiadów Algierii: Maroka i Tunezji. Być może wiesz, że to największy kraj w Afryce. Że Sahara i Albert Camus, bo o tym ostatnim mówili na lekcjach polskiego. Może też kojarzysz, że chociaż urodził się w Marsylii, to pochodzenia algierskiego jest również Zinédine Zidane. Z pewnością przypisujesz też słusznie islam jako wyznanie narodowe. I niepodległość od Francji od 1962 r. Może nazwa kraju mignęła w informacjach o kryzysie migracyjnym, bo Algieria leży na szlaku uchodźców. No i daktyle się kojarzą.

Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Rocher de Sel, Djelfa, Algieria
Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Rocher de Sel, Djelfa, Algieria

Deglet Nour – to ponoć najlepsza ich odmiana. Dosłownie znaczy: palec światłości. Z tego drugiego znaczenia skorzystał Tytus Grodzicki, tytułując swoją pierwszą książkę fotograficzną. Przed nami Algieria czarno-biała. Blisko i codziennie. Bez dramatów i konfliktów. Bez wymądrzania i cytatów z wielkich mistrzów. Jest jak jest. Trochę jak zapamiętał, a do tego trochę codziennego podglądactwa.

Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. M’Sila, Algieria
Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. M’Sila, Algieria

Grodzicki wie o Algierii zdecydowanie więcej niż statystyczny Polak i statystyczny Europejczyk. Mieszkał tam za młodu, kiedy ojciec dostał kontrakt. Zjeździł wtedy troszkę kraju. Po latach powrócił. Podróż to jednak niezupełnie sentymentalna. To nie odwiedzenie „starych śmieci”. To opowiadanie o tym kraju. Lepiej! O zwykłych ludziach w zwykłym mieście zajętych zwykłymi sprawami. Opowiadane z takiego bliska, że aż czuć zapach, ciepło nagrzanej powierzchni chodnika. Bliżej już nie można. Tu Grodzicki staje w szeregu z klasycznymi reporterami, tymi od „decydującego momentu” i tymi od „jeśli nie jesteś wystarczająco blisko”. Na dodatek w czerni i bieli. Nie ma tutaj tego – ponoć legendarnego – nieba, jest za to wyostrzony zmysł dotyku i węchu. Powierzchnie garniturów lśniących w słońcu, słodki zapach ciastka, aż się klei kartka książki. Blisko.

Jak sobie wyobrażasz Algierię, to widzisz kobiety w burkach, a raczej ich nie widzisz, bo przecież islam. Tymczasem Grodzicki czuje się tam jak w domu, jak wśród swoich. Chłopcy grający w piłkę, kobiety w autobusie, ożywiona dyskusja na ulicy. Uważny widz spostrzeże, że czasem aparat był niżej. To nie zawsze jest poziom oczu. Aparat musiał wypalić niezauważony, nie wzbudzając podejrzeń. Z biodra, jak mówią fotografowie. Jeśli niżej, to figury rosną. Monumentalne niektóre postaci. Kobiety szczególnie. Niezły parytet jak na kraj islamski.

Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Algier, Algieria
Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Algier, Algieria

No i te stereotypy. Jakoś trzeba sobie z nimi poradzić. Grodzicki wyszedł poza nie, do tego zdjęcia ułożyli Monika Szewczyk-Wittek i Filip Ćwik. Z dystansem, z zachwytem, z ciekawością. Historia płynie, ale czasem się zacina. Wtedy chłoniemy zdjęcie dłużej. Wgapiamy się i zawsze jest za to nagroda. Bo pomiędzy ujęciami też się dzieje. Jakby zostawiono miejsce na emocje widza, uważnego czytelnika.

Ale zaczyna się szorstko. Zdjęcia jakby z dowolnego miejsca basenu Morza Śródziemnego. Serio, to mogłyby być Maroko albo Turcja. Nawet Hiszpania! Zaczyna się ostro. A co ty wiesz o Algierii?! Świat zamknięty i unikatowy. Wielu próbowało opisać to miejsce. Czasem nadawali o pustyni, a czasem o ludziach. Nikomu się nie udało. Tak przynajmniej opisuje te próby Yasmina Khadra, algierski pisarz. Wytyka błędy, nawet Camusowi. „Algieria to feniks i salamandra jednocześnie. Żaden ogień jej nie zniszczy, żaden popiół nie zgasi tlącej się nadziei”. No, ale jak inaczej pisać o ojczyźnie? Z sentymentem (emigranta), z wiedzą o dziejach i przynależnością do narodu. Zawsze słodko-gorzko. Mamy to nad Wisłą. I to może też być znakomity klucz do tej lektury. Tak jak u nas. Normalnie.

Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Annaba, Algieria
Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Annaba, Algieria

„Przerzucam kolejne fotografie. Każda z nich w ułamku sekundy przenosi mnie w inny świat, prowokuje inne emocje, odczucia. Patrzę na nie, jak na coś znajomego, choć przecież nie było mnie tam, w tym momencie, nie widziałem tej chwili; ta kobieta ani ten mężczyzna nie patrzyli na mnie. A jednak oni oboje i każde z nich wydają mi się bliscy” – pisze Bartek Sabela, reporter wielokrotnie odwiedzający Algierię. Jego tekst jest na końcu, jakby upewnienie, że to, co właśnie widzieliśmy, to naprawdę najprawdziwsza i najzwyklejsza Algieria. Swój tekst kończy słowami: „Jeśli się mocno skupię, to z każdą fotografią poczuję te zapachy, usłyszę te rozmowy. A potem na twarzy odczuję lekki podmuch wiatru, zaś w nozdrzach – zapach pustynnego pyłu”. Potem zostaje tylko iść na pustynię, tę, o której wszyscy mówią. Grodzicki zostawił jej przedsmak i tym samym wspaniałą puentę.

Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Bou Saada, Algieria
Tytus Grodzicki, „Deglet Nour”. Bou Saada, Algieria

Czytaj również:

Negatywy z kredensu Negatywy z kredensu
i
okładka albumu „Augustis 2.0”, Białystok 2018
Opowieści

Negatywy z kredensu

Joanna Kinowska, Grzegorz Dąbrowski

My też mamy swoją Vivian Maier. Tylko nasza była facetem, rzemieślnikiem i prowadziła zakład fotograficzny przed wojną w Białymstoku. Czas, płeć, rodzaj zdjęć, doświadczenie – nic się nie zgadza z Maier. Poza tym, że najlepsze jego klatki, wspaniałe archiwum, poznaliśmy po jego śmierci. I podobnie jak amerykańska amatorka, tak i nasza Maier ma swojego promotora, który od pierwszego wejrzenia zafascynował się tymi kadrami i przez lata robi wszystko, by świat też mógł je obejrzeć.

Ze zdjęciami Bolesława Augustisa mogliście się już zapoznać w 2004 r. Szczególnie jeśli jesteście z Białegostoku. Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” publikował odnalezione fotografie. Czytelnicy masowo pomagali w lokalizacjach na nich ujętych, rozpoznawali znajome twarze. Wiele rozmów i prawdziwe śledztwo. Potem była wystawa w Galerii Arsenał, dalej w Berlinie podczas Europejskiego Miesiąca Fotografii. W 2010 r. powstała książka Augustis, w której znalazła się prawie setka zdjęć. Dobry start. Do dziś zdjęcia zjeździły kawał świata.

Czytaj dalej