Jeśli jesteś w odpowiednim wieku, to masz szansę na to, że ktoś z rodziny bliskiej lub dalekiej, sąsiedzi czy znajomi, bywali w Algierii. W miejscu, które przyciągało rozszerzoną współpracą przemysłową z PRL-em i kraj, do którego inżynierowie i dyplomaci wybywali na kontrakty. Ewentualnie były jakieś kolonie do zaprzyjaźnionego kraju. Wtedy znasz jakieś drobiazgi, wiesz coś o pogodzie, o daktylach, jakieś zdjęcia z tamtejszym wspaniałym niebem, może coś z pustyni. Takie turystyczne, bo przecież egzotyczne.
Jeśli masz mniej lat, to posiłkujesz się raczej wiedzą ogólną. Nie jest to miejsce turystyczne, jeśli już i jeśli Afryka, to przecież jeździ się do Egiptu, a już prędzej do sąsiadów Algierii: Maroka i Tunezji. Być może wiesz, że to największy kraj w Afryce. Że Sahara i Albert Camus, bo o tym ostatnim mówili na lekcjach polskiego. Może też kojarzysz, że chociaż urodził się w Marsylii, to pochodzenia algierskiego jest również Zinédine Zidane. Z pewnością przypisujesz też słusznie islam jako wyznanie narodowe. I niepodległość od Francji od 1962 r. Może nazwa kraju mignęła w informacjach o kryzysie migracyjnym, bo Algieria leży na szlaku uchodźców. No i daktyle się kojarzą.
Deglet Nour – to ponoć najlepsza ich odmiana. Dosłownie znaczy: palec światłości. Z tego drugiego znaczenia skorzystał Tytus Grodzicki, tytułując swoją pierwszą książkę fotograficzną. Przed nami Algieria czarno-biała. Blisko i codziennie. Bez dramatów i konfliktów. Bez wymądrzania i cytatów z wielkich mistrzów. Jest jak jest. Trochę jak zapamiętał, a do tego trochę codziennego podglądactwa.
Grodzicki wie o Algierii zdecydowanie więcej niż statystyczny Polak i statystyczny Europejczyk. Mieszkał tam za młodu, kiedy ojciec dostał kontrakt. Zjeździł wtedy troszkę kraju. Po latach powrócił. Podróż to jednak niezupełnie sentymentalna. To nie odwiedzenie „starych śmieci”. To opowiadanie o tym kraju. Lepiej! O zwykłych ludziach w zwykłym mieście zajętych zwykłymi sprawami. Opowiadane z takiego bliska, że aż czuć zapach, ciepło nagrzanej powierzchni chodnika. Bliżej już nie można. Tu Grodzicki staje w szeregu z klasycznymi reporterami, tymi od „decydującego momentu” i tymi od „jeśli nie jesteś wystarczająco blisko”. Na dodatek w czerni i bieli. Nie ma tutaj tego – ponoć legendarnego – nieba, jest za to wyostrzony zmysł dotyku i węchu. Powierzchnie garniturów lśniących w słońcu, słodki zapach ciastka, aż się klei kartka książki. Blisko.
Jak sobie wyobrażasz Algierię, to widzisz kobiety w burkach, a raczej ich nie widzisz, bo przecież islam. Tymczasem Grodzicki czuje się tam jak w domu, jak wśród swoich. Chłopcy grający w piłkę, kobiety w autobusie, ożywiona dyskusja na ulicy. Uważny widz spostrzeże, że czasem aparat był niżej. To nie zawsze jest poziom oczu. Aparat musiał wypalić niezauważony, nie wzbudzając podejrzeń. Z biodra, jak mówią fotografowie. Jeśli niżej, to figury rosną. Monumentalne niektóre postaci. Kobiety szczególnie. Niezły parytet jak na kraj islamski.
No i te stereotypy. Jakoś trzeba sobie z nimi poradzić. Grodzicki wyszedł poza nie, do tego zdjęcia ułożyli Monika Szewczyk-Wittek i Filip Ćwik. Z dystansem, z zachwytem, z ciekawością. Historia płynie, ale czasem się zacina. Wtedy chłoniemy zdjęcie dłużej. Wgapiamy się i zawsze jest za to nagroda. Bo pomiędzy ujęciami też się dzieje. Jakby zostawiono miejsce na emocje widza, uważnego czytelnika.
Ale zaczyna się szorstko. Zdjęcia jakby z dowolnego miejsca basenu Morza Śródziemnego. Serio, to mogłyby być Maroko albo Turcja. Nawet Hiszpania! Zaczyna się ostro. A co ty wiesz o Algierii?! Świat zamknięty i unikatowy. Wielu próbowało opisać to miejsce. Czasem nadawali o pustyni, a czasem o ludziach. Nikomu się nie udało. Tak przynajmniej opisuje te próby Yasmina Khadra, algierski pisarz. Wytyka błędy, nawet Camusowi. „Algieria to feniks i salamandra jednocześnie. Żaden ogień jej nie zniszczy, żaden popiół nie zgasi tlącej się nadziei”. No, ale jak inaczej pisać o ojczyźnie? Z sentymentem (emigranta), z wiedzą o dziejach i przynależnością do narodu. Zawsze słodko-gorzko. Mamy to nad Wisłą. I to może też być znakomity klucz do tej lektury. Tak jak u nas. Normalnie.
„Przerzucam kolejne fotografie. Każda z nich w ułamku sekundy przenosi mnie w inny świat, prowokuje inne emocje, odczucia. Patrzę na nie, jak na coś znajomego, choć przecież nie było mnie tam, w tym momencie, nie widziałem tej chwili; ta kobieta ani ten mężczyzna nie patrzyli na mnie. A jednak oni oboje i każde z nich wydają mi się bliscy” – pisze Bartek Sabela, reporter wielokrotnie odwiedzający Algierię. Jego tekst jest na końcu, jakby upewnienie, że to, co właśnie widzieliśmy, to naprawdę najprawdziwsza i najzwyklejsza Algieria. Swój tekst kończy słowami: „Jeśli się mocno skupię, to z każdą fotografią poczuję te zapachy, usłyszę te rozmowy. A potem na twarzy odczuję lekki podmuch wiatru, zaś w nozdrzach – zapach pustynnego pyłu”. Potem zostaje tylko iść na pustynię, tę, o której wszyscy mówią. Grodzicki zostawił jej przedsmak i tym samym wspaniałą puentę.