Negatywy z kredensu
i
okładka albumu „Augustis 2.0”, Białystok 2018
Opowieści

Negatywy z kredensu

Joanna Kinowska, Grzegorz Dąbrowski
Czyta się 6 minut

My też mamy swoją Vivian Maier. Tylko nasza była facetem, rzemieślnikiem i prowadziła zakład fotograficzny przed wojną w Białymstoku. Czas, płeć, rodzaj zdjęć, doświadczenie – nic się nie zgadza z Maier. Poza tym, że najlepsze jego klatki, wspaniałe archiwum, poznaliśmy po jego śmierci. I podobnie jak amerykańska amatorka, tak i nasza Maier ma swojego promotora, który od pierwszego wejrzenia zafascynował się tymi kadrami i przez lata robi wszystko, by świat też mógł je obejrzeć.

Ze zdjęciami Bolesława Augustisa mogliście się już zapoznać w 2004 r. Szczególnie jeśli jesteście z Białegostoku. Lokalny oddział „Gazety Wyborczej” publikował odnalezione fotografie. Czytelnicy masowo pomagali w lokalizacjach na nich ujętych, rozpoznawali znajome twarze. Wiele rozmów i prawdziwe śledztwo. Potem była wystawa w Galerii Arsenał, dalej w Berlinie podczas Europejskiego Miesiąca Fotografii. W 2010 r. powstała książka Augustis, w której znalazła się prawie setka zdjęć. Dobry start. Do dziś zdjęcia zjeździły kawał świata.

A zaczęło się od przypadkowego odnalezienia rolek filmów. Dwóch nastolatków zajrzało do starej szopy obok domu. Zobaczyli kredens i mnóstwo szuflad wypełnionych negatywami.

zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis
zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis

Autorem sukcesu Augustisa jest Grzegorz Dąbrowski, niegdyś fotoreporter, dziś naczelny białostockiego oddziału „Gazety”. To do niego trafiły negatywy. Momentalnie wiedział, co należy z nimi zrobić. Dąbrowski, człowiek instytucja, ojciec chrzestny współczesnych fotografów nawet nie tylko z regionu. Od zawsze promował innych – czy to organizując ogromną akcję i następnie wystawę Ex Oriente Lux, czy współtworząc galerię „Stotrzynaście”, czy odkrywając archiwa zapomnianych twórców z Podlasia, m.in. Antoniego Zdrodowskiego, Jerzego Kostko i innych w publikacji (i wielkim archiwum internetowym) Albom. Mam nadzieję, że i swoje zdjęcia kiedyś odkurzy i zabezpieczy, a przynajmniej wskaże szuflady, w których leżą negatywy. Tymczasem ciągle siedzi w archiwum Augustisa, w jego zdjęciach z lat 1935–1938 z Białegostoku. Jest ich ponad 10 tys. Skanuje, opracowuje, przekłada, organizuje wystawy, publikuje, edytuje. I właśnie spowodował wydanie kolejnej książki: Augustis 2.0.

Augustis dużo chodził po mieście. Robił zdjęcia – dziś powiedzielibyśmy uliczne, scenki z życia miasta. Robił też tzw. ulicówki, czyli był „lajkarzem”, jak nazywano fotografów na ulicach robiących zdjęcia przechodniom. Najlepiej w środku miasta, na promenadzie, gdy spacerowali odświętnie ubrani. Trzeba było znaleźć dobre miejsce i stać tam. Ludzie idą prosto w obiektyw aparatu Leica. Augustis robi zdjęcie. Gdy przechodnie się zbliżają, wyjmuje wizytówkę zakładu – tu będą do odbioru te fotografie. Rzecz szalenie popularna w międzywojniu. Dynamiczne, nowoczesne ujęcia, ludzie w ruchu i pięknie ubrani. W Augustis 2.0 „ulicówki” są na trzech wkładkach, żebyśmy nie zapomnieli, czym się przede wszystkim zajmował. Żebyśmy zobaczyli kontekst.

zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis
zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis

Scenki czy miasto to jest mniej ważne u Augustisa. Liczą się ludzie. I ich oczy. O ile patrzą. Dzieci mają wzrok rozbiegany, wyglądają jak w półśnie. Dorośli czasem zajęci czymś, nie spoglądają w obiektyw. Ale jak już patrzą, także na portretach, to dreszcze przechodzą. Bo jak oni patrzą?! Jak bardzo odświętnie. Jakie to dumne spojrzenia. Jak świdrują nas – oglądających. Czy ludzie idą, czy są w trakcie robienia czegoś, czy po prostu tam są i patrzą. Gdyby nie to, co już wiemy, co potem nadeszło. Bo przecież to Białystok chwilę przed wojną. Nieuniknione. O tym pisze Filip Springer na końcu książki, żeby zawrócili, bo jest jeszcze czas.

Trudno się odkleić od takich oczu. Ale jeśli spróbujemy, to jest w tych kadrach coś bardzo dziwnego. Coś wystaje, wyrasta, wychynie z boku. Popsuje kompozycję, która zresztą też jest sama w sobie dziwna. Ludzie raczej nie stoją na środku. Coś jakby tam nie gra, raz za blisko, raz za daleko. Ale obok i za nimi; doniczka na parapecie okna, uchylone drzwi, załom ściany, kawałek obrazka. Cały mikrokosmos.

Czy miało tak zostać? Zaglądanie w archiwa, w surowe negatywy to jest intymna sprawa. To drugi akt stworzenia. Co zostawić, jak pokazać. Niektóre tak pięknie spękane, malowniczo pobrudzone, wspaniale zniszczone. Patrzenie w archiwa to arcyodpowiedzialna robota. To też budzenie w sobie ciekawości dziecka. Zadawanie pytań, szukanie swoich tropów, zabawa w chowanego.

zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis
zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis

„Kiedy spoglądam na zdjęcia Augustisa, w pierwszej chwili ogarnia mnie niepokój, ale po chwili mija lub raczej schodzi pod próg świadomości – pisze Grzegorz Dąbrowski. – Narasta we mnie poczucie bliskości, wspólnoty z portretowanymi osobami. Oglądam te fotografie tak, jak oglądam album z rodzinnymi zdjęciami. Sentyment? Przecież to są zdjęcia zupełnie nieznanych mi osób. A jednak obchodzą mnie”.

zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis
zdjęcie z książki „Augustis 2.0” © Bolesław Augustis

Publiczne czy prywatne? Dla wszystkich czy tylko dla siebie? Kiedy i dla kogo te zdjęcia, te pozy i miny? Edycja prowadzi zupełnie dziko. Nie można tego przekartkować. Jedno zdjęcie z „tym” spojrzeniem hipnotyzuje i już nie wiesz, co chciałeś odczytać. Potem drugie i kolejne, i uśmiech, no musisz się ucieszyć. Uzmysłowić, że mieli świetny czas. Że ta fotografia jest tak uroczysta i tak odświętna. Że to jest wszystko specjalnie, że to ten moment „hej, stop, zapamiętajmy to teraz”.

To już nie jest odkrywanie Augustisa. W tytule jest wyraźnie zaznaczone: „2.0”. Żeby złapać kontakt ze współczesnym widzem? Czy to po prostu nowa wersja, ale dziwnie pisać „tom drugi”? Jeden i drugi trop się zgadza. Przedmiot to przepiękny, długo można przytulać i głaskać okładkę. Pierwszy album to rok 2010. Ten sam zespół: edycja, projekt graficzny, skany i przygotowanie zdjęć do druku, tłumaczenia. Minęło kilka lat zajmowania się archiwum, nowe wątki i inne konteksty. Nowa wersja odczytania. Ale jest jedna zasadnicza różnica między tymi książkami. Tam – jak w katalogu, dziele historycznym – precyzja dat, podpisów, odcyfrowane miejsca. Tu zaś – czytelnik zostawiony na głębokiej wodzie. Trzeba się poddać obrazom i płynąć. Skoczyć jak bohater z okładki.

9 września 1938 roku © Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku © Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku © Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku © Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl
9 września 1938 roku ©Bolesław Augustis/albom.pl

Czytaj również:

Sprzężone 
z Absolutem 
oko 
Vivian Maier
i
Autoportet, Nowy Jork, 18 października 1953
Doznania

Sprzężone 
z Absolutem 
oko 
Vivian Maier

W rubryce To lubię! artyści i krytycy mówią o dziełach, które noszą w pamięci, i o ich twórcach. O inspiracjach, wstrząsach artystycznych i zachwyceniach. Wrażeniach, które utkwiły pod powieką i zostaną tam na zawsze. 

Człowiek może zmienić poglądy, pozycję społeczną, zawód, obóz polityczny i pozostać sobą, ale nie może pozostać sobą, tłumiąc lub co gorsza wykorzeniając swoje naturalne skłonności estetyczne. To sięga zbyt daleko” – pisał Bronisław Łagowski w książce Co jest lepsze od prawdy?. Obcując z dowolną dziedziną sztuki, spuszczam niewidzialną roletę i czynię ucho głuchym na pochodzące z zewnątrz podszepty znawców. Pozwalam operować nienachalnej w innych sytuacjach intuicji, która ostatecznie decyduje, czy i jak mocno wychyli się wskaźnik zachwytu.

Czytaj dalej