Żaden sport nie jest tak bliski hiphopowemu sercu jak koszykówka. Gwiazdy NBA notorycznie pojawiają się w wersach amerykańskich raperów, poczynając od praojców gatunku z Sugarhill Gang. W kultowym utworze Rapper’s Delight z 1979 r. słyszymy: „I got a color TV so I can see the Knicks play basketball”. Najwidoczniej ekipa z New Jersey wytyczyła ścieżkę także na tym polu, bo od tego czasu kolejni twórcy z kręgu hip-hopu w swoich utworach dokumentują losy najlepszej koszykarskiej ligi świata. W nawiązaniach tych można odnaleźć pewne prawidłowości. U raperów z Nowego Jorku znajdziemy najwięcej odwołań do Knicksów, u tych z Zachodniego Wybrzeża – do Lakersów. Beastie Boys pewnie nie przez przypadek nawijają akurat o białym koszykarzu – Billu Laimbeerze, a Notorious B.I.G. – o równie wielkim Shaquille’u O’Nealu. Ten ostatni jest zresztą najznamienitszym reprezentantem stale powiększającej się grupy koszykarzy raperów. Do niej o mały włos nie należałby również Sheck Wes – jeden z najgłośniejszych debiutantów obecnego roku, który pasję do muzyki dzieli z pasją do koszykówki.
Urodzony w Harlemie Khadimou Fall ostatecznie postawił na hip-hop, czego rezultatem jest tegoroczny Mudboy. Śmiało można jednak założyć, że album nie zdobyłby takiego rozgłosu, gdyby nie NBA. A dokładniej – debiutujący w tej lidze koszykarz i przyjaciel rapera, któremu ten zadedykował swój pierwszy singiel –Mo Bamba. Utwór, który stał się hitem dopiero rok po wydaniu. Z pewnością popularność przyniosło mu zainteresowanie Wesem ze strony najbardziej znanych dziś raperów: Kanyego Westa i Travisa Scotta. Niewątpliwie jednak nieprzypadkowy był nagły wzrost zainteresowania singlem w momencie podpisania przez Bambę kontraktu w NBA. Utwór ten jest zresztą nie tylko najpopularniejszym fragmentem Mudboya, lecz także wycinkiem dość dobrze oddającym charakter tego albumu. Przebojowy, choć osadzony na bardzo minimalistycznym, powolnym bicie. Wpadający w ucho, choć przecież refren jest uroczo fałszowany. Za sprawą tegoż refrenu piosenka wydaje się całkowicie banalna, a przecież w zwrotkach raper dzieli się niewesołymi refleksjami o życiu w Harlemie.
Tym, co wyróżnia Shecka Wesa na tle innych trapowych gwiazd, są z pewnością flow oraz ekspresja. Mudboy to nie kolejny mumble rap. Nowojorczyk krzyczy i podśpiewuje, rozciąga sylaby i przyspiesza – dobrze czuje się na bitach. Podkładach mocno basowych, ale surowych, mrocznych, nawiązujących w subtelny sposób do nowojorskiej spuścizny. Pamiętajmy jednak, że wyróżnianie się technicznymi umiejętnościami na tle twórców trapu wciąż może oznaczać bycie jednookim w królestwie niewidomych. Nie zmienia to wszak faktu, że z największą rezerwą podchodzę do tekstowej warstwy Mudboya. Jak wspominałem, znajdują się tu ograne, ale jednak godne uwagi wersy, które giną w natłoku powtarzanego z uporem maniaka ad-libu, przerywnika, którym jest wszechobecne „bitch”. Dodatkowo pojawiają się tu momenty żenujące nawet jak na standardy nierzadko mizoginicznego trapu. Kiedy na przykład Wes rzuca, że nie plotkuje, bo plotkowanie to domena kobiet, czuję się nagle jak na wystawie prac Andrzeja Mleczki. I tenże wujowy wąs kładzie się cieniem na naprawdę niezłych produkcjach Shecka Wesa. Rapera, który zrobiłby lepiej, gdyby już pozostał przy tych koszykarzach.