Ja pas!
Opowieści

Ja pas!

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

W wywiadzie udzielonym szczecińskiemu raperowi Winiemu Katarzyna Nosowska pytana o najgłośniejszy hiphopowy beef 2019 r. opowiedziała się za Eminemem. Zachęcona aprobatą gospodarza idzie jednak krok dalej i dorzuca: „don’t fuck with the white guy”. W tym momencie można by się zastanowić, czy taka uwaga na tle rasowym jest rzeczywiście na miejscu. Tym bardziej, kiedy wypowiada ją artystka, która na swojej najnowszej płycie walczy – bardzo zresztą słusznie – z różnymi formami opresji. Na szczęście zanim takie pytania zrodzą się w naszej głowie, głos zabiera Wini. Zakłopotany gospodarz zauważa, że to nie do końca tak, ponieważ oponent Eminema – Machine Gun Kelly – jest również biały.

Brawa dla Państwa!

Fakt, że Nosowska po świecie hip-hopu porusza się po omacku, nie jest zaskoczeniem. Zresztą na płycie BASTA jest on dla niej jedynie narzędziem. Językiem, który akurat pasuje jej jako przekaźnik gniewu. Tworzywem, które jakoś intuicyjnie współgra z opowieścią o przemocy, pijaństwie i międzyludzkich patologiach. Hip-hop wydaje się ponadto wyborem idealnie skrojonym pod artystkę, którą zawsze cechowała lekkość w operowaniu słowem na poziomie semantycznym, ale także fonetycznym czy rytmicznym. I rzeczywiście ta sprawność jest największym atutem BASTA – rapująca Nosowska nie brzmi sztucznie. A to już sporo. Jej charakterystyczna barwa w połączeniu z dość agresywnym tonem wypada osobliwie, ale wiarygodnie. A gdy ta chropowatość głosu, spotęgowana przez walący po uszach miks, zaczyna męczyć, dostajemy śpiewany refren. W samą porę.

Takie to przykre

Jak w przypadku każdej płyty Nosowskiej wiele miejsca poświęca się tekstom. Tym razem są one komentowane tym bardziej, że artystka opowiada o własnych, niełatwych doświadczeniach. Sporo zamieszania zrobiło już singlowe Ja pas! – utwór bardziej EDM-owy niż hiphopowy i niemal zabawny za sprawą błyskotliwych metafor („Nie mów stary, że masz kaganiec, że masz na smyczy metylowego psa/ej, Ten pies Ci z filmu wyszarpuje klatki, a ostatni sezon z życia pies w całości zjadł”). A przecież nie ma wątpliwości, o czym jest ta piosenka. I ten rozdźwięk pomiędzy złożoną, przygnębiającą treścią a dyskotekową, dość prymitywną formą jest naprawdę intrygujący. Takich momentów jest tu więcej, by wymienić Goń czy Lanie, które wprowadzają podobny dysonans, żeniąc przebojowość z patologią.

Dosyć

Niestety, Nosowska nie zawsze jest w tak wysokiej formie. Już pal sześć refren o Hiroszimie, która ma „znów zatańczyć”, a przecież bawi się od dekad, bo mamy rok 2018, a nie 1945. Gorzej, gdy w Dosyć dostajemy siermiężną peryfrazą Kartezjusza i nieznośnym przedrzeźnianiem krytyków Taco Hemingwaya i Smarzowskiego. Czytałem też, że Mówiła mi matka zostało gdzieniegdzie odebrane jako kontrowersyjne, ale nie trzeba go zestawiać z pokazywanym w telewizji 20 lat temu Takiego pięknego syna urodziłam, by zauważyć, że ta piosenka nie wychodzi poza zbiór klisz, którymi operuje. Na koniec, w hip-hopie jest tyle mizoginii, że w jakimś sensie odświeżający bywa gniew kanalizowany w odwrotnym kierunku. Co nie zmienia faktu, że zgrzytam zębami, słuchając: „Ja rozumiem, że ciężko/Z nadmiaru wybrać tę jedną/Gdy zalega ci w workach/Masa nasion boleśnie”. Jeśli miało być po bandzie, to czasem już naprawdę lepiej pójść w wulgaryzmy. Bo miał być podręcznikowy diss, a jest podręcznik do WDŻ.

Kto ci to zrobił?

Pewnie nie zwracałbym aż takiej uwagi na powyższe wersy, gdybym mógł czasem zapomnieć się w serwowanej na BASTA muzyce. Niestety, spośród dziesiątek świetnych twórców bitów Nosowska sięgnęła po producenta Marii Peszek… I to chyba najlepszy moment na ostatni śródtytuł.

Ja pas!

Czytaj również:

Jeno z tego, co mnie boli
Przemyślenia

Jeno z tego, co mnie boli

Jan Błaszczak

Być może jestem w swoim postrzeganiu Eminema odosobniony, ale częściej myślę o nim nie w kontekście hiphopowej sceny, ale ducha czasów, w których zrobił oszałamiającą karierę. Ery sformatowanych pod telewizję antysystemowców. Kolorowych buntowników, którzy rozdawali środkowe palce na lewo i prawo, jakby kipiąc ze złości, że przyszło im żyć w czasach nudnego dobrobytu. W Stanach późnego Clintona, kiedy łatwo było uwierzyć w teorie o końcu historii. Mam wrażenie, że w tym okresie na ekranie telewizji toczyła się swoista gra – aby dodać trochę pieprzu nudnawej rzeczywistości numetalowcy, muzycy Rage Against The Machine czy właśnie Eminem udawali kontrkulturowców, podczas gdy establishment udawał oburzenie. W rezultacie jedni i drudzy robili pieniądze. Niemałe fortuny na zaciśniętych pięściach, środkowych palcach i innych pustych gestach.

Dziesiąty album Eminema przypomina mi tamte powszechnie ekscytujące, gniewne albumy. Z tą różnicą, że na Kamikaze od razu wiadomo, skąd bierze się gniew i w kogo jest skierowany. I tak możemy spojrzeć na tę płytę w kontekście hip-hopu i uznać, że jest to kontratak starej szkoły rapu na rosnący w siłę i – co gorsza – odnoszący się pogardliwie do tradycji trap. Ten zestaw piosenek to również historia konkretnych sporów i zniewag, na które Eminem odpowiada z podziwu godną skrupulatnością. Podniosły ton rapera i jego słabość do grubo ciosanych metafor prowokują mnie jednak do porównań odpowiadających jego stylowi. Napiszę więc, że Kamikaze to stare jak świat starcie podstarzałego wodza, samca alfa z podgryzającymi go pretendentami, którego stawką jest wszystko.

Czytaj dalej