
Pisarze i wydawcy opowiadają o próbach wykradania rękopisów, oszustwach i ostrej walce. Według nich współczesny rynek książki przypomina pływanie z piraniami. Przykłady? Proszę bardzo.
„Cześć, bardzo podobała mi się ta część i nie mogę się doczekać reszty Twojej powieści. Prześlesz mi ją, proszę, jak najszybciej?”. Takie maile, podpisane imieniem wydawcy lub agenta, trafiały do skrzynek autorek i autorów dopiero powstających książek. Rzadko wzbudzały podejrzenia. Do adresatów zwracano się po imieniu, nadawca doskonale orientował się w fabule i stopniu zaawansowania pracy nad tekstem, znał powiązania w literackim światku. Pisarze odpisywali i wysyłali swoje utwory. Właśnie w ten sposób pod koniec 2020 r. wydobywano od piszących nieopublikowane powieści. Oszustwo było zaplanowane na międzynarodową skalę. Na celowniku wyłudzaczy znalazły się takie nazwiska jak: Margaret Atwood, Ian McEwan, Jo Nesbø czy J.K. Rowling. Ale oszustów interesowały też eksperymentalne powieści debiutantów i zbiory opowiadań.
Po co złodzieje sporządzali swoją własną mapę powiązań między autorami, agentami, wydawcami i redaktorami? I po co im były nieopublikowane manuskrypty? Wciąż nie wiadomo.
Kiedy afera wyszła na jaw, w świecie wydawniczym zaroiło się od spekulacji. Wedle jednej z teorii, chodziło o jak najwcześniejsze pozyskanie informacji. Dla kogoś, kto zajmuje się ekranizacjami, nawet niezredagowany rękopis ma określoną wartość – jeśli „rokuje”, można z autorem zawczasu zacząć rozmowy o prawach do filmu. Inna teza zakłada, że oszustwa dokonali cyberprzestępcy, którzy handlują pirackimi filmami i książkami w dark webie – podobnie jak skradzionymi hasła