„Spartakus” Kirilla Simonova to balet, którego libretto gdzieś się zapodziało.
Tak w skrócie można opisać premierę w wykonaniu zespołu baletowego Teatru Wielkiego w Łodzi, która odbyła się na zakończenie 24. Łódzkich Spotkań Baletowych.
Trochę w tym chyba winy choreografa i tancerzy. Szkoda, bo temat został ujęty oryginalnie i przeniesiony we współczesne realia. Co więcej, Kirill Simonov, absolwent prestiżowej Akademii Baletu Rosyjskiego im. Agryppiny Waganowej i wykonawca wielu pierwszoplanowych ról w Teatrze Maryjskim w Sankt Petersburgu, inscenizacją zabrał głos w toczącej się w całej Europie debacie społecznej i politycznej – przyjmować uchodźców czy raczej zamykać przed nimi granice.
Również sposób interpretacji muzyki Arama Chaczaturiana odbiegał od wersji znanej z Teatru Bolszoj. Ciekawe, jakby ocenił to wykonanie sam kompozytor, który już w latach 60. XX w. stwierdził, że każdy teatr stara się po swojemu spojrzeć na jego partyturę i nie zawsze kończy się to sukcesem artystycznym.
Akcja baletu toczy się w porcie lotniczym, w którym stewardesy i stewardzi „Łódzkich linii lotniczych” przygotowują się do kolejnej podróży. Ale w wyświetlanych na monitorach napisach, oprócz informacji dotyczących rozkładu lotów i wiadomości telewizyjnych, pojawiają się też napisy przypominające hasła z wieców rewolucyjnych i nawołujące do sprawiedliwości społecznej.
Tytułowy bohater (w tej roli Gintautas Potockas) nie jest trackim gladiatorem, tylko młodym uciekinierem, który chociaż trudno dopatrzyć się w nim cech charyzmatycznego lidera, namawia swoją narzeczoną Frygię (Monika Maciejewska-Potockas) i innych towarzyszy podróży do nielegalnego przekroczenia granicy.
Pragnieniem choreografa było pokazanie ludzi, którzy nie zgadzają się na wykorzystywanie terroru w rozwiązywaniu codziennych problemów. W jego balecie przemoc wychodzi od przedstawicieli elity i władzy państwowej, kapitana Krassusa (Dominik Senator) i jego kochanki Eginy (Ekaterina Kitaeva-Muśko). Oboje doprowadzają do śmierci Spartakusa, wcześniej rozprawiając się z grupą również pragnących wolności hipisów.
Pomimo niełatwego, jak wynikałoby z libreta, tematu, w warstwie scenicznej panuje nastrój rewii. Inscenizacja jest pełna rozmachu, oczywiście w ramach możliwości łódzkiej sceny i liczebności zespołu. Simonov stworzył neoklasyczną choreografię z elementami tańca jazzowego. Rozbudował role żeńskie i męskie. Stworzył warunki do technicznego popisu nie tylko dla solistów, ale dla całego zespołu.
W gęsto ułożonych duetach jest dużo skomplikowanych przejść, rzuca się też w oczy ciekawe ułożenie pracy rąk. Wszystkie sekwencje ruchowe zostały dobrze zaplanowane w czasie i przestrzeni. Z koncepcją choreograficzną współgra scenografia i kostiumy, choć te ostatnie nie zawsze pomagają w interpretacji postaci. Zespół baletowy pokazał, że jest w świetnej kondycji fizycznej.
W całości przedstawienia zabrakło jednak kreatywnego aspektu choreografii. W ten sposób Irena Turska, znana teoretyczka tańca, określiła kiedyś dwie współrzędne i niezbędne w kompozycji tańca struktury. Jedna jest rezultatem myślowego organizowania treści, druga wynikiem fizycznego budowania formy. Główne zadanie choreografa, ale i artystów interpretujących dzieło polega na zespoleniu obu struktur w spójną całość. A ten element niestety podczas premiery zaginął.