Rozliczenie Rozliczenie
Przemyślenia

Rozliczenie

Paulina Małochleb
Czyta się 7 minut

Opisując złośliwość historii i ciążące nad bohaterami fatum, autorzy zdają się trawestować słowa ze Starego Testamentu: wszystko, co dane, zostanie odebrane. Każdemu z bohaterów świat ucieka spod stóp. Uporządkowane życie przewraca się do góry nogami. O książkach reportera Macieja Zaremby Bielawskiego Dom z dwoma wieżami i powieści Mikołaja Łozińskiego Stramer pisze Paulina Małochleb.

Maciej Zaremba Bielawski to reporter, który w 1968 r., jeszcze jako młody chłopak, wyjechał z Polski do Szwecji na fali czystek antysemickich. Mikołaj Łoziński, rocznik 1980, opublikował właśnie swoją trzecią powieść. Obaj wzięli na warsztat żydowską przeszłość swoich rodzin. Piszą o dziadkach, których życie w dużej części toczyło się w dwudziestoleciu międzywojennym w Tarnowie – niewielkim mieście, zamieszkiwanym po równo przez Polaków i Żydów. Każdy z nich opowiada konkretną historię, mocno zanurzoną w przeszłości, a jednocześnie obaj próbują pokazać fragment historii Europy, życie żydowskie w Polsce oraz relacje polsko-żydowskie do początku lat 40. Dla każdego z nich to historia o Polsce, ale nie tylko: to także uniwersalna opowieść o mechanizmach antysemityzmu, postawach społecznych, zachowaniach godnych największego potępienia i o heroicznym poświęceniu.

Zarembę Bielawskiego i Łozińskiego łączy jeszcze to, że snując opowieść o końcu świata swych dziadków, nie popadają w uogólnienia, nie stosują wielkich kwantyfikatorów. Te opowieści nie mają charakteru bajki o rozwarstwieniu klasowym, według której tylko inteligencja i ludzie wykształceni byli zdolni do ukrywania Żydów: ich bohaterom pomagają często ludzie prości, a szkodzą inteligenci i ludzie wysokiej kultury.

U Zaremby Bielawskiego, u którego opowieść dotyczy pozycji społecznej i możliwości zawodowych jego dziadka, sędziego Immerdauera oraz matki – w dwudziestoleciu młodziutkiej studentki – fikcja musi ustąpić miejsca prawdzie. Lila, po wojnie ukrywająca żydowską tożsamość, nigdy nie dzieliła się chętnie opowieściami o przeszłości. Fakty więc docierały do syna – przyszłego reportera – okrojone, zmienione, w krótkich, urwanych anegdotach rodzinnych. Dlatego Zaremba Bielawski musi przeszłość swojej rodziny rekonstruować z archiwów i teczek, dokumentów sądowych i prasy. Dopiero w tarnowskim archiwum, gdy słyszy z ust pracownika: „Ma pan wyjątkowe szczęście. Wygląda na to, że pański dziadek miał wrogów. Wtedy zostają dokumenty”, pojmuje, że ta pilnie strzeżona przeszłość skrywa trudne i smutne tajemnice.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Z archiwów wynika, że sędzia Immerdauer był sekowany przez tarnowskiego adwokata Juliusza Harbuta, stał się ofiarą jego donosów, oskarżeń o malwersacje finansowe, kradzieże, faworyzowanie wybranych oskarżonych na sali sądowej. Immerdauer musiał wielokrotnie wyjaśniać te oskarżenia przed policją i innymi urzędnikami. W końcu, gdy Harbut zwrócił się do sędziego z antysemicką tyradą, puściły mu nerwy i zaatakował adwokata na ulicy. Nie był to odosobniony, egzotyczny przypadek ówczesnego antysemityzmu. Córka sędziego marzyła o studiach medycznych, kompletnie wtedy dla niej niedostępnych z powodu obowiązywania ustawy „numerus nullus”, czyli zakazu dopuszczania Żydów na studia medyczne. Lila ukończy naukę, ale dopiero po wojnie, i to jako katoliczka o imieniu Elżbieta.

Zaremba Bielawski opowiada dzieje swej rodziny z perspektywy końca, w chwili, gdy losy wszystkich jej członków są już zakończone: dziadek zginął, matka przeżyła wojnę, skończyła medycynę, praktykowała w Polsce, ale musiała z niej emigrować. Nie uratowało jej małżeństwo ze słynnym lekarzem psychiatrą, potomkiem rodziny szlacheckiej, choć ten przez lata chronił ją i nie zgadzał się na zwolnienie jej z pracy – a takie nakazy otrzymywał od swoich przełożonych. Niczym w powieści kryminalnej rozwija, odkrywa kolejne fakty z ich życia, wcześniej zatajane. O swojej żydowskiej tożsamości dowiedział się w 1968 r., gdy miał 18 lat. W PRL-u właśnie rozpoczęła się antysemicka nagonka sterowana przez władze, mająca na celu wyznaczenie kozła ofiarnego po marcowych zamieszkach. Do tej pory Maciej myślał o sobie (bo tak został wychowany przez ojca) jako o potomku zubożałej rodziny szlacheckiej. Matka ujawniła historię swojej części rodziny tylko dlatego, że próbowała zmusić męża i synów do ucieczki z Polski. Pamięć o wojennych przeżyciach sprawiła, że, absolutne przerażona, przerwała milczenie. W 1968 r. Zaremba Bielawski odkrył nagle, że zgodnie z polską narracją tożsamościową, nie może być jednocześnie Żydem i potomkiem szlachty. Podkreśla jednak z całą mocą, że – choć wygnany, skazany na start w nowym kraju i nowym języku – nigdy nie czuł się ofiarą polskiego antysemityzmu i nigdy nie uważał go za cechę narodową. Wcześniej mówił raczej o antysemityzmie w Polsce, a nie o polskim antysemityzmie, uznając go za wypadkową dziejów, rodzaj ciśnienia epoki, pod którym ugięli się Polacy w latach 30. Dopiero gdy przyjechał do Polski jako mężczyzna w średnim wieku i rozpoczął śledztwo rodzinne, przekopywanie się przez teczki sprawiło, że przestał pisać o Polakach „my”, a zaczął pisać „oni”. Wchodząc coraz głębiej w historię swojego dziadka i jego prześladowania przez prowincjonalnego adwokata, zobaczył skalę zjawiska. Nazywa to „efektem Immerdauera”.

Rozrachunek z przeszłością, wyparta pamięć i milczenie jako strategia przetrwania są najważniejszymi tematami Domu z dwoma wieżami. Wokół nich Zaremba Bielawski plecie sieć swojej opowieści uzupełnionej o archiwalne dokumenty, psychoanalityczne opisy, zapiski z urywanych rozmów z matką, introspekcję we własne stany emocjonalne…

Inaczej działa Łoziński, dla którego fikcja staje się ważniejsza niż fakt. Autor Stramera nie chce dochodzić do opowieści o swoich krewnych przez archiwum, bo dokumentów o ubogiej żydowskiej rodzinie nie pozostało wiele i nie pozwalają one dotknąć konkretu, pokazać prawdziwego życia ze wszystkimi jego plastycznymi szczegółami. Wybiera więc narrację fikcjonalną, powieściową opowieść rozpisaną na głosy ośmiorga bohaterów: pradziadków i ich sześciorga dzieci, z których jedno stanie się w przyszłości jego dziadkiem. Stramer konsekwentnie zachowuje perspektywę wewnętrzną, skupia się na żydowskich bohaterach i ich świecie: ubogim mieszkaniu przy ulicy Goldhammera w Tarnowie, o studenckich bursach w Krakowie. Taki układ sprawia, że nie widzimy procesów historycznych zachodzących w polskiej części społeczeństwa, która w dużym stopniu pozostaje przed bohaterami zamknięta. Łoziński pokazuje ich rezultaty, gdy dotykają one kogoś z rodziny Stramerów. W mniejszym stopniu niż u Zaremby Bielawskiego jest to zatem opowieść o relacjach dwóch narodów, a bardziej saga rodzinna, opowiadająca o skomplikowanych wyborach życiowych młodych Stramerów.

Podczas gdy Zarembę Bielawskiego interesują zmiana i jej procesy, narastanie nastrojów i postaw antysemickich, Łoziński koncentruje się na środowisku żydowskim, pokazując jego wewnętrzne zróżnicowanie, różne postawy światopoglądowe, podejście do religii oraz tradycji. Pradziadkowie – Ryfka i Natan – są raczej mało wierzący, ale wierni tradycji. Historia następnego pokolenia to kolejny, nowy rozdział – synowie zaangażują się w ruch komunistyczny, jedna z córek zawrze związek z polskim adwokatem, druga zaś, najmłodsze dziecko, będzie wracać ze szkoły we łzach, nie rozumiejąc obraźliwych, ksenofobicznych uwag nauczycieli, przypominających, co Hitler robi w Niemczach z Żydami. Łoziński więc woli skupiać się na jednostkach, pokazuje ich motywacje i czyny. Opisuje konflikt między bundowcami i komunistami żydowskimi, bójki, do jakich dochodzi między bojówkami obu stronnictw. Rysuje kilkoma kreskami portret polskiego policjanta, który w latach 30. śledzi na ulicach komunistów, a w latach 40. staje się wiernym szpiclem Gestapo, wyłapującym Żydów. Opowiada o przemianie obleśnego Flądry, kolegi jednego ze Stramerów ze szkoły, który, choć w szkole zdecydowanie bardziej skupia się na masturbacji i fantazjach erotycznych, jako dorosły mężczyzna zostaje księdzem i bez wahania wystawia bratanicy Stramerów zaświadczenie o przyjęciu chrztu, ratując dziewczynkę z getta. Na rękach wyniesie ją stamtąd inna dobra dusza, jej dawna niania, polska chłopka, która w czasie wojny będzie wozić byłym pracodawcom jedzenie i pieniądze do getta, by w końcu uratować i przygarnąć ich dziecko.

Skupienie na pojedynczych postaciach nie oznacza tu wcale prześlepiania zmian. Łoziński inaczej jednak o nich opowiada, nie pisze nigdy otwartym tekstem, jak czyni to Zaremba Bielawski. Wybiera inny sposób: dostosowuje kryteria opisu do zmieniającej się rzeczywistości. Gdy początkowo przedstawia żonę najstarszego syna, Rudka, pokazuje ją jako mało atrakcyjną kobietę – z rzadkimi włosami i ciosanym, nieforemnym ciałem. Dopiero gdy trafiają do getta i niania jej córki próbuje ją namówić na ucieczkę, dowiadujemy się, że Ruth jest nie tylko nieatrakcyjna, ale też ma „zły wygląd” – semicką urodę w epoce, gdy o przetrwaniu, możliwości przeżycia decydują rysy możliwie najbardziej aryjskie.

Obaj autorzy zdają się trawestować słowa ze Starego Testamentu: wszystko, co dane, zostanie odebrane. Każdemu z ich bohaterów świat ucieka spod stóp. Uporządkowane życie przewraca się do góry nogami. Choć rodzinne więzi są najważniejsze, to one pękają pierwsze, rozpadają się najszybciej w obliczu zagrożenia. Trudne rozstania i wybory jednym ratują życie, ale często kosztem innych.

Ta złośliwość historii przeradza się w rodzaj fatum, które prześladuje bohaterów także w czasach pokoju. Przetrwanie nie przynosi odpoczynku, tylko poczucie winy, dalszy lęk, czujne obserwowanie świata wokół siebie i szukanie potencjalnych kryjówek, dróg ucieczki. A ktoś, kto nie dzielił tych doświadczeń, nigdy nie zrozumie takiego stanu i sposobu myślenia.

Zaremba Bielawski i Łoziński, choć napisali zupełnie różne książki, zdołali w wyczerpujący sposób przeanalizować relacje polsko-żydowskie i, każdy z nich na swój sposób, rozłożyli antysemityzm na czynniki pierwsze. Oskarżycielsko i koncyliacyjnie zarazem. Dwie narracje historyczne, które jednocześnie bardzo mocno osadzają się we współczesności – dawno nie mieliśmy tak ostrych, aktualnych opowieści.

Maciej Zaremba Bielawski, Dom z dwiema wieżami, tłum. Mariusz Kalinowski, Karakter 2018.

Mikołaj Łoziński, Stramer, Wydawnictwo Literackie 2019.

 

Czytaj również:

Siła płynie z ziemi – rozmowa z Małgorzatą Lebdą Siła płynie z ziemi – rozmowa z Małgorzatą Lebdą
i
Żeleźnikowa Wielka, zdjęcie: Małgorzata Lebda
Opowieści

Siła płynie z ziemi – rozmowa z Małgorzatą Lebdą

Paulina Małochleb

Mieliśmy piękne, a zarazem straszne dzieciństwo, które nie byłoby takie, gdyby nie bliskość lasu, intensywność pracy, czy cień ubojni – o życie na wsi, potrzebę kontaktu z naturą i wysokogórskie maratony Małgorzatę Lebdę pyta Paulina Małochleb.

Paulina Małochleb: Skąd się bierze siła?

Czytaj dalej