Cudowne dziecko
Nazywa się Bronny James, w październiku skończy dopiero 16 lat, gra w koszykarskiej drużynie Sierra Canyon School w Los Angeles. A publiczność nie może się doczekać, aż dorośnie. Bronny jest bowiem najstarszym dzieckiem LeBrona Jamesa, jednego z najlepszych koszykarzy w historii, gwiazdy ligi NBA. James senior od lat powtarza, że na koniec kariery chciałby zagrać w drużynie razem z synem. Na pierwszy rzut oka wydaje się to trudne, ale Jamesom może się udać. Raz, że 36-letni tata jest w świetnej formie, wciąż uchodzi za czołowego zawodnika ligi, nie narzeka na zdrowie. Nie ma powodu, by nie utrzymał odpowiedniego poziomu przynajmniej przez kolejne cztery lata (dopiero wtedy Bronny będzie mógł zostać zatrudniony w NBA). Junior z kolei wydaje się nieprzeciętnie utalentowany. Mierzy 193 cm i wciąż rośnie, już dziś kuszą go wyższe uczelnie z najlepszymi drużynami koszykarskimi w USA. Ci, którzy się znają, twierdzą, że mało jednak prawdopodobne, by przebił ojca. Ale od razu dodają, że drugiego takiego jak James senior może już nigdy nie być. Dziś Bronny jest po prostu obietnicą czegoś wyjątkowego – jeszcze nie zdarzyło się, by ojciec i syn zagrali jednocześnie w NBA. Publiczność chce go oglądać, więc stacja telewizyjna ESPN pokazała w tym sezonie aż 15 meczów Sierra Canyon School (nawet niektóre drużyny NBA były pokazywane rzadziej), na trybunach spotkania ogląda ponad 17 tys. widzów (średnia przebija drużyny uniwersyteckie), a profil Bronny’ego na Instagramie śledzi blisko 5 mln ludzi.
Zapłacili za Ronalda, nie dostali Ronalda
Po 312 dolarów wywalczyli przed sądem dwaj Koreańczycy, którzy poczuli się oszukani przez Cristiana Ronalda. Na tę sumę złożyły się cena biletów (60 dolarów, najdroższe kosztowały 360 dolarów) na letni sparing zespołu gwiazd ligi koreańskiej z Juventusem Turyn oraz odszkodowanie za „straty moralne” (252 dolary). Kibice argumentowali, że kupili wejściówki, bo na towarzyskie spotkanie w Seulu zapraszał z billboardów Ronaldo, media informowały, że gwiazdor zagra co najmniej 45 minut. Portugalczyk nie wstał jednak z ławki rezerwowych. Pod koniec meczu rozczarowane trybuny gwizdały i skandowały „Messi, Messi”. Włosi tłumaczyli, że Ronaldo był zmęczony, bo przez opóźniony lot drużyna wylądowała w Korei zaledwie sześć godzin przed pierwszym gwizdkiem. Tak naprawdę problem polega jednak na tym, że największe europejskie kluby w trakcie wypraw do Azji zachowują się jak niegdyś kolonizatorzy. Jadą nowe terytorium złupić i nic nie dać od siebie. Gdyby organizatorzy nie zapisywali w kontraktach, że Iksiński ma zacząć od początku i spędzić na boisku pół godziny, a Igrekowski musi grać co najmniej 60 minut, barcelony, reale i inne bayerny pewnie wysyłałyby na Daleki Wschód anonimowych juniorów. Nawet najbardziej precyzyjne zapisy niczego jednak nie gwarantują. Za przylot do Seulu Juventus