Roztańczona aktywistka Roztańczona aktywistka
i
Josephine Baker, zdjęcie: George Hoyningen-Huene, 1929 r., © George Hoyningen-Huene Estate Archives
Doznania

Roztańczona aktywistka

Stach Szabłowski
Czyta się 14 minut

Trwająca do maja 2024 r. wystawa poświęcona Josephine Baker nosiła tytuł Icon in Motion (Ikona w ruchu). Bo naturalnym żywiołem tej wszechstronnej artystki był właśnie gest, performans, taniec, którym rozgorączkowała międzywojenną Europę. 

Jednocześnie możemy dostrzec też pokazuje inną, równoległą dynamikę Baker – jej drogę od slumsów do renesansowego zamku, od półnagiej skandalizującej sensacji sezonu do udekorowanej medalami bohaterki wojennej, od ekscentrycznej diwy do działaczki politycznej – i wreszcie od gwiazdy rewiowej do ikony sztuki. 

Dziki taniec

Wchodzimy na wystawę (mozna było zobaczyć ją w Neue Nationalgalerie, Berlin, 26.01.2024–01.05.2024 – przyp. red.) i od razu natykamy się na projekcję archiwalnego filmu. Przenosimy się do paryskiej rewii Folies Bergère w połowie lat 20. XX w. Trwa przedstawienie, dekoracje są imponujące, scena została zamieniona w tropikalną dżunglę. Z jednej z palm schodzi Josephine Baker. Jest właściwie naga, na biodrach ma spódniczkę z 16 gumowych bananów. I zaczyna tańczyć tak, jak wówczas nie tańczył nikt. To dziki, pozornie wychodzący naprzeciw reakcyjnym, kolonialnym stereotypom, ale tak naprawdę nowoczesny i wywrotowy danse sauvage.

Z podobnym repertuarem Josephine Baker w 1926 r. przyjechała po raz pierwszy do Berlina. Wystąpiła w Nelson Theater na Kurfürstendamm w programie La Revue Nègre. „W Berlinie jest wspaniale! – zanotowała po występie – Czysty triumf. Noszą mnie tu na rękach. W żadnym innym mieście nie otrzymałam tylu listów miłosnych, tylu kwiatów i prezentów”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Rok przed przybyciem do Berlina Baker swoim tańcem wywołała sensację w Paryżu. Cztery lata wcześniej debiutowała na Broadwayu. A jeżeli cofniemy się 20 lat od berlińskiego występu, spotkamy ją w St. Louis w stanie Missouri. Tancerka przychodzi tam na świat w 1906 r. jako córka nastoletniej Carrie McDonald i Eddiego Carsona, perkusisty, który nie odegra w życiu Josephine większej roli; spłodzi jeszcze jej brata, a potem ulotni się, by więcej nie powrócić.

Matka marzyła o karierze tancerki, ale została praczką i sprzątaczką. Kiedy Josephine została już gwiazdą, w wywiadach z detalami odmalowywała obraz biedy, w której dorastała: czarne getto St. Louis, niedojadanie, dziurawe buty, szczury, eksmisje za niezapłacony czynsz, pracę zarobkową od ósmego roku życia. Miała 13 lat, kiedy po raz pierwszy wyszła za mąż, a niespełna 14, gdy została rozwódką. W jej świecie dzieciństwo trwało krótko i było prologiem do dorosłości, która niemal nieuchronnie upłynąć miała pod znakiem dyskryminacji rasowej oraz ciężkiej pracy wynagradzanej niedostatkiem. Jeżeli istniała droga ucieczki przed losem zgotowanym czarnoskórej dziewczynie przez amerykańskie społeczeństwo, Josephine musiała ją sobie wytańczyć.

Josephine Baker © from the collection: Langston Hughes, 1902–1967 / Photographs of Prominent African Americans. James Weldon Johnson Collection in the Yale Collection of American Literature, Beinecke Rare Book and Manuscript Library
Josephine Baker © from the collection: Langston Hughes, 1902–1967 / Photographs of Prominent African Americans. James Weldon Johnson Collection in the Yale Collection of American Literature, Beinecke Rare Book and Manuscript Library

Na początku XX w. tzw. czarne dzielnice były roztańczone – St. Louis nie stanowiło pod tym względem wyjątku. Josephine dorastała wraz z jazzem rodzącym się wówczas na amerykańskim Południu. Miała naturalny talent, kroków uczyła się na ulicy i w tancbudach, w których rozbrzmiewała nowa muzyka. W jednym z takich lokali od 13. roku życia pracowała jako kelnerka. Dwa lata później rzuciła robotę w knajpie, rodzinny dom oraz St. Louis i wyjechała w trasę z wędrownym zespołem jazzowym Dixie Steppers. Zwróciła uwagę muzyków swoim tańcem, więc zgodzili się, by dołączyła do grupy tworzącej oprawę choreograficzną występów. Podczas tournée ze Steppersami znów wyszła za mąż. Historia tego małżeństwa, podobnie jak pierwszego, liczona była ledwie w tygodniach, ale to właśnie pod nazwiskiem drugiego męża – Baker – miała przejść do historii.

Milowy krok w tym kierunku zrobiła w Nowym Jorku. Nie mogła trafić do miasta w lepszym momencie; na Broadwayu trwały przygotowania do premiery Shuffle along, pierwszego jazzowego musicalu napisanego, wyprodukowanego i wykonywanego wyłącznie przez afroamerykańskich artystów. Josephine marzyła, by znaleźć się na scenie. Uznano, że jest za młoda – nie ukończyła jeszcze 16 lat – ale zdołała zaczepić się przy przedstawieniu jako garderobiana. Podpatrywała starsze koleżanki, ćwiczyła i wkrótce potrafiła wykonać układ taneczny każdej z występujących w Shuffle along artystek. Dzięki temu stała się idealną zastępczynią chorych i kontuzjowanych tancerek; z rezerw przebiła się do pierwszego składu.

Shuffle along zagrano ponad pół tysiąca razy, zawsze przy pełnej sali. Hit? Absolutny, ale także coś więcej; pierwsza afroamerykańska produkcja, która przebiła się do białej publiczności. Niespodziewaną gwiazdą tego przeboju okazała się zaś nastolatka z St. Louis. Jej nazwisko trafiło na afisz. Ludzie przychodzili na musical nie tylko po to, żeby posłuchać rewelacyjnych jazzowych piosenek Eubiego Blake’a; pragnęli także zobaczyć Josephine Baker. Wkrótce stała się najlepiej opłacaną czarnoskórą chórzystką na Broadwayu.

Mimo to, kiedy dostała propozycję występu we francuskim musicalu La Revue Nègre, nie wahała się ani chwili i wyjechała do Paryża.

Josephine Baker, Paryż 1927 © James Weldon Johnson Memorial Collection of Negro Arts and Letters, Yale University
Josephine Baker, Paryż 1927 © James Weldon Johnson Memorial Collection of Negro Arts and Letters, Yale University

Dama z gepardem

Na berlińskiej wystawie znajduje się zdjęcie przedstawiające paryski Panteon –mauzoleum, w którym Republika Francuska od czasów rewolucji upamiętnia swoich wybitnych obywateli. W 2021 r. uhonorowania doczekała się Josephine Baker – zajęła miejsce obok m.in. Woltera, Rousseau, Aleksandra Dumasa czy Marii Skłodowskiej-Curie. „Nikt nie był bardziej francuski niż Josephine Baker” – powiedział prezydent Emmanuel Macron, który przewodził ceremonii wprowadzenia prochów tancerki do Panteonu. Zarazem została dopiero pierwszą uhonorowaną w ten sposób kobietą o innym kolorze skóry niż biały.

Międzywojenna Francja, do której przybyła Baker, była mocarstwem kolonialnym i w oczywisty sposób rasistowskim, ale rasizm, którego artystka doświadczała w Stanach, miał zupełnie inne oblicze. W dzieciństwie obserwowała pogrom, który biali mieszkańcy St. Louis urządzili czarnoskórym sąsiadom, linczując mieszkańców afroamerykańskiego getta i podpalając ich domy. Na Południu panowała segregacja – musiały minąć dekady, by osoba o czarnej skórze mogła zająć dowolne miejsce w autobusie albo usiąść w restauracji obok kogoś białego.

„Dla mnie – wspominała podczas przemówienia w 1952 r. – St. Louis przez długie lata było miastem strachu, upokorzenia, niedoli i terroru. Miastem, w którym w oczach białych czarny powinien znać swoje miejsce. I lepiej, żeby się tego miejsca trzymał”. W Nowym Jorku nazwisko Baker mogło trafić na afisz popularnego musicalu, ale poza sceną artystka stawała się znów jedynie czarnoskórą dziewczyną – o tym, jaka jest jej pozycja, brutalnie przypominano jej na każdym kroku.

W międzywojennej Francji kobiety nie miały wprawdzie praw wyborczych, ale państwo szczyciło się, że nie różnicuje obywateli ze względu na kolor skóry i – przynajmniej formalnie – wszyscy jego mieszkańcy są równi. W Paryżu Baker mogła wejść do kawiarni bez obawy, że nie zostanie obsłużona przez białego kelnera; bawiła się w towarzystwie białych osób i publicznie z nimi romansowała, nie lękając się, że zostanie za to zlinczowana. Oczywiście niemałą rolę w dostępie do tych „przywilejów” odgrywała jej sława, a wkrótce także bogactwo, ale w ówczesnych Stanach wszystkich pieniędzy świata byłoby za mało, żeby kupić czarnej kobiecie miejsce w towarzystwie, a nawet w eleganckiej restauracji. Francja wymagała od Baker jedynie, żeby grała swoją rolę. Więc – grała ją.

Na scenie była ucieleśnieniem kolonialnych fantazji białej publiki o egzotycznej piękności – dzikiej, rozerotyzowanej i półnagiej. Poza sceną kreowała się na ekstrawagancką diwę: jeździła po Paryżu powozem zaprzężonym w strusie, spacerowała po Champs Élysées z gepardem na smyczy. Miasto huczało od plotek o jej romansach i kokainowych orgiach, w których rzekomo miała brać udział. Nie dementowała tych pogłosek. Nie ukrywała też, że jej erotyczne przygody mają biseksualny charakter. W 1927 r., zaledwie dwa lata po przybyciu do Paryża, była najlepiej zarabiającą artystką estradową w Europie.

Kiedy ogląda się zgromadzone na berlińskiej wystawie zapisy wczesnych występów Baker, w głowie zapala się lampka alarmowa politycznej poprawności. Oto pochodząca ze slumsów artystka, która sceniczne szlify zdobywała na Manhattanie, wciela się w „dzikuskę” z Afryki, wypina pośladki, wywraca oczami, robi zeza, stroi groteskowe miny – Josephine była bowiem nie tylko urodzoną tancerką i przykuwającą uwagę słuchaczy wokalistką, ale miała również talent komiczny i chętnie wplatała w swoje występy elementy klownady.

Czyż postaci kreowane przez Baker w musicalach i wodewilach nie wpisują się w najgorsze rasistowskie stereotypy, w których osoba o innym niż biały kolorze skóry jest „egzotyczna”, a jednocześnie na swój sposób pocieszna? Na dodatek ta klisza zostaje podlana tłustą porcją seksistowskiego sosu; „tropikalna” dziewczyna jest zawsze roznegliżowana, jej seksualność ma „pierwotny” charakter: to obiekt pożądania tym doskonalszy, że dostępny, bo przecież „dzikich” nie obowiązują normy moralności krępujące ludzi cywilizowanych…

W latach międzywojennych czarnoskóra performerka innej roli zagrać w Europie nie mogła – miała do wyboru wyjść naprzeciw wyobrażeniom białych odbiorców albo nie zaistnieć wcale. Wywrotowość Baker nie polegała zatem na negowaniu rasistowskich stereotypów, lecz na ich przejęciu i przekuciu w emancypacyjne narzędzia. Owszem, występując na scenie, dostarczała pożywki dla rozkwitu kolonialnych fantazji o „pierwotnej” zmysłowości. Był to jednak prymitywizm przewrotnie przenikający się z nowoczesnością.

Josephine strzygła się na krótko, nosiła androgeniczną fryzurę zwaną eton crop, modną wśród flapperek – propagatorek specyficznej kobiecej subkultury, która w latach 20. stanowiła zarówno awangardę mody, jak i symbol zachodzących po zakończeniu wielkiej wojny przemian obyczajowych. Flapperki były wyzwolone seksualnie, uprawiały sporty, prowadziły automobile, epatowały rozrywkowym stylem życia – robiły rzeczy jeszcze niedawno zarezerwowane dla młodych mężczyzn. Last but not least, flapperki tańczyły jazz, ona zaś była prorokinią tej modernistycznej, amerykańskiej i, co istotne, czarnej muzyki.

Realna Josephine stanowiła uosobienie nowoczesności. Przebijała kolejne szklane sufity, upomniał się więc też o nią film. Produkcje, w których wystąpiła przed wojną, takie jak Zouzou (1934) czy Princesse Tam-Tam (1935), nie były może arcydziełami, ale Baker stała się ich gwiazdą – pierwszą czarnoskórą aktorką w historii francuskiego kina grającą główne role, a nie komiczne epizody czy postaci drugoplanowe.

Josephine Baker, zdjęcie: George Hoyningen-Huene, 1929 r., © George Hoyningen-Huene Estate Archives
Josephine Baker, zdjęcie: George Hoyningen-Huene, 1929 r., © George Hoyningen-Huene Estate Archives

Agentka, która kupiła zamek

Amerykańska performerka od przybycia do Paryża fascynowała artystów, którzy w latach międzywojennych stworzyli w tym mieście stolicę nowoczesnego świata sztuki. Picasso wychwalał jej charyzmę i szkicował portrety, Ernest Hemingway włóczył się w jej towarzystwie po barach, Jean Cocteau zaoferował przyjaźń i pomoc w wejściu do środowiska artystycznego. Związki Josephine z modernizmem to jeden z najważniejszych wątków wystawy w Berlinie. Obok archiwaliów i filmów z jej udziałem w Neue Nationalgalerie oglądamy poświęcone tancerce z St. Louis prace takich artystów z epoki, jak Sebastian Tamari, Henri Matisse czy Alexander Calder.

Status ikony, który w latach międzywojennych osiągnęła Baker, sam w sobie miał wymiar polityczny. Artystka nie zamierzała jednak zadowolić się rolą żywego symbolu emancypacji; była świadoma swojego politycznego potencjału i nie wahała się go wykorzystać. Icon in motion zaczyna się od obrazu performerki tańczącej w spódniczce z bananów, które miały prowokować w umysłach podnieconej publiczności falliczne skojarzenia. Finałowa część wystawy ukazuje artystkę jako obywatelkę, działaczkę, moralny autorytet.

Prezydent Macron podczas przemówienia w Panteonie powiedział, że „Josephine Baker stała zawsze po właściwej stronie historii”. Jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej zaczęła działać w ruchu antyfaszystowskim, udzielała się w walczącej z rasizmem grupie Licra. Po 1939 r. francuski wywiad zaproponował jej współpracę; zgodziła się bez wahania. „To Francja uczyniła mnie tym, kim jestem – powiedziała. – Paryżanie dali mi wszystko, co mam. Jestem gotowa oddać im życie”.

Jako artystka estradowa Josephine podróżowała po Europie i Afryce Północnej. Zapraszano ją na ekskluzywne przyjęcia, bywała w ambasadach, spotykała wysoko postawione osobistości, również związane z faszystowskim obozem państw Osi. Wizerunek rozbawionej gwiazdy okazał się świetną przykrywką dla działań wywiadowczych. Josephine zbierała informacje, a raporty pisała atramentem sympatycznym na partyturach piosenek.

Po upadku Paryża wstąpiła do ruchu oporu i związała się z Wolnymi Francuzami generała de Gaulle’a. Wojnę ukończyła w stopniu porucznika francuskich sił powietrznych; dostała przydział do lotnictwa, ponieważ poza niezliczonymi talentami miała także smykałkę do latania i jeszcze przed wojną wyrobiła sobie licencję pilotki. W pierwszych latach po zwycięstwie nad faszyzmem często można było zobaczyć ją w oficerskim mundurze. Świetnie prezentowały się na nim odznaczenia, którymi została obsypana jako bohaterka wojenna; znalazła się wśród nich Legia Honorowa – najwyższe wyróżnienie przyznawane przez Republikę Francuską.

Oglądana z dystansu biografia Josephine Baker przypomina bajkę – oczywiście w wersji dla dorosłych, biorąc pod uwagę pikantne szczegóły z życia bohaterki. Byłaby to historia podobna do tej o Kopciuszku, gdyby nie fakt, że tancerka została księżniczką bez pomocy księcia. Nie obyło się jednak bez baśniowego zamku.

W 1947 r. Josephine kupiła w Akwitanii renesansowe zamczysko z przełomu XV i XVI w. Nazwała je Château des Milandes i starała się na terenie swojej rozległej posiadłości urządzić hybrydę parku rozrywki z utopią. Kluczowym elementem tej ostatniej były dzieci; Baker nie doczekała się naturalnych potomków, ale po wojnie adoptowała dwanaścioro podopiecznych w różnym wieku i z różnych stron świata, m.in. z Japonii, Afryki Północnej i Ameryki Południowej. Swoją wielorasową rodzinę nazwała Tęczowym Plemieniem – adoptowane dzieci uczyła śpiewać i tańczyć; ich występy należały do najważniejszych atrakcji czekających na turystów odwiedzających zamek.

W 2003 r. w wywiadzie dla „USA Today” aktorka Angelina Jolie wskazała Tęczowe Plemię jako „model wielonarodowej rodziny tworzonej poprzez adopcję” oraz jako źródło osobistej inspiracji dla jej własnego familijnego projektu, również opartego na adoptowaniu dzieci z różnych stron świata. Kultura celebrycka ma u Josephine ogromny dług; z jej biografii można uczyć się, jak być sławną, jak budować własny mit, posługując się wszelkimi dostępnymi środkami – od talentu poprzez erotykę aż po ekstrawagancję, gepardy i renesansowe zamki. Lekcję Josephine należy jednak przerobić do końca. Sława nie była dla niej celem samym w sobie, lecz wysokooktanowym paliwem, którym zasilała swoje przedsięwzięcia aktywistyczne.

Jeden z ostatnich obrazów, które oglądamy w Neue Nationalgalerie, ukazuje Josephine u boku pastora Martina Luthera Kinga. W latach 50. artystka postanowiła zainwestować symboliczny kapitał, który zgromadziła jako tancerka, wokalistka, aktorka, symbol seksu, zuchwała szpiegini i bohaterka wojenna, w Ruch Praw Obywatelskich walczący w Stanach o zniesienie segregacji rasowej.

Marsz na Waszyngton 

We Francji Baker mogła odbierać Legię Honorową w Pałacu Elizejskim, ale Stany Zjednoczone pozostawały dla niej wrogim terenem. Jeszcze w latach 30., kiedy w Paryżu była u szczytu sławy, wyruszyła na podbój ojczyzny – i poniosła porażkę. Wystąpiła na Broadwayu i zebrała fatalne recenzje naszpikowane rasistowskimi epitetami. Na początku lat 20. Ameryka zgodziła się na Baker występującą w afroamerykańskim musicalu i nawet ją w takim przedstawieniu oklaskiwała, ale czarnoskórej artystki w roli gwiazdy nie potrafiła zaakceptować. Nowojorski „Times” napisał, że poziom jej występów jest być może zadowalający dla Paryża, ale w Ameryce każdy widzi, że to zwykła „czarna dziewucha” (Negro wench), która zadziera nosa; w Stanach takich „dziewuch” są tysiące. Pokonana i rozżalona artystka zrzekła się amerykańskiego obywatelstwa i uciekła do Francji, gdzie ją kochano.

Do Ameryki ponownie zaczęła regularnie przyjeżdżać w latach 50. Była dojrzalsza, ale i o wiele bardziej konfrontacyjnie nastawiona. Przed wojną polityczne znaczenia miała sama jej obecność na scenie. Teraz nie wahała się zabierać głosu i nazywać problemu rasizmu po imieniu. Okazało się, że Ameryka wciąż nie była gotowa na Josephine i jej dyskurs. W prasie zaczęto oskarżać ją o szerzenie komunistycznej propagandy; w końcu władze unieważniły jej wizę, której jako obywatelka Francji potrzebowała, żeby przebywać i występować w USA. Przez kilka lat nie miała wstępu do ojczyzny; zakaz cofnęła dopiero administracja prezydenta Kennedy’ego.

Wróciła, by 28 sierpnia 1963 r. wziąć udział w historycznym Marszu na Waszyngton, podczas którego Martin Luther King wygłosił słynne przemówienie zaczynające się od słów I have a Dream… (Mam marzenie…). Zanim jednak słowa te wybrzmiały, głos zabrała Baker. Weszła na scenę w mundurze francuskiej armii, udekorowanym orderami za wojenne zasługi; nie występowała jako legendarna gwiazda rozrywki, lecz bojowniczka, weteranka walki, którą toczyła nie tylko za Francję, ale również, a właściwie przede wszystkim, przeciw rasizmowi, faszyzmowi, dyskryminacji, niesprawiedliwości.

„Bywałam w pałacach królów i królowych oraz w domach prezydentów. I wiele więcej. Ale w Ameryce nie mogłam wejść do hotelu i wypić filiżanki kawy. I to mnie wkurzyło. A kiedy się wściekam, otwieram swoją niewyparzoną gębę. I wtedy lepiej uważać, bo kiedy Josephine otworzy usta, usłyszą to na całym świecie – wołała, a pod koniec dodała: – Nie jestem już młodą kobietą, przyjaciele. Moje życie jest za mną. Nie płonie we mnie zbyt wiele ognia. Ale zanim zgaśnie, pragnę, żebyście wykorzystali to, co ze mnie pozostało, aby rozpalić ten ogień w sobie. Abyście mogli dalej działać i abyście mogli robić to, co ja uczyniłam. Wtedy, kiedy mój ogień wygaśnie i pewnego dnia pójdę tam, gdzie wszyscy odchodzimy, będę naprawdę szczęśliwa”.

Słuchało jej ćwierć miliona ludzi zgromadzonych na Marszu – największa publiczność, przed jaką kiedykolwiek stanęła. Był to też jej najważniejszy występ – tak jakby cała burzliwa i przypominająca baśń kariera Josephine była drogą prowadzącą do tego miejsca i tego momentu.

Wystawa „Josephine Baker. Icon in Motion”, Neue Nationalgalerie, 26.01.2024–01.05.2024 © Neue Nationalgalerie, Staatliche Museen zu Berlin
Wystawa „Josephine Baker. Icon in Motion”, Neue Nationalgalerie, 26.01.2024–01.05.2024 © Neue Nationalgalerie, Staatliche Museen zu Berlin

 

Wystawa „Josephine Baker. Icon in Motion”, Neue Nationalgalerie, 26.01.2024–01.05.2024 © Neue Nationalgalerie, Staatliche Museen zu Berlin
Wystawa „Josephine Baker. Icon in Motion”, Neue Nationalgalerie, 26.01.2024–01.05.2024 © Neue Nationalgalerie, Staatliche Museen zu Berlin

Ikona sztuki

Jeżeli przemawianie u boku Martina Luthera Kinga było apogeum epopei Josephine Baker, to wpisanie jej dorobku w kontekst sztuki jawi się jako domknięcie tej opowieści.

Wystawa poświęcona Josephine Baker sąsiaduje z inną ekspozycją, której bohaterem jest największy żyjący niemiecki malarz Gerhard Richter. Czy trzeba lepszego dowodu na sprawczą moc sztuki? Świat, w którym afroamerykańska performerka rewiowa oraz malarskie sumienie Republiki Federalnej mogą spotkać się w prestiżowym muzeum sztuki, jeszcze niedawno wydawał się utopią. Dziś jest rzeczywistością. I niemała w tym zasługa Josephine Baker.

Inicjatorem poświęconego jej projektu jest Klaus Biesenbach, niemiecki kurator gwiazdor. To on stworzył Berlin Biennale, zakładał kultowy instytut KunstWerke, potem kierował zespołem kuratorskim w nowojorskim MoMA; w swoim dorobku ma m.in. słynną wystawę Mariny Abramović Artystka obecna, która z awangardowej performerki z byłej Jugosławii uczyniła globalną gwiazdę popkultury. Trzy lata temu Biesenbach wrócił do korzeni, czyli do Berlina, aby dyrektorować w Neue Nationalgalerie.

W Neue Nationalgalerie archiwalia, filmy i dokumenty związane z Baker zestawiono nie tylko z poświęconymi jej dziełami klasyków modernizmu, lecz również z pracami współczesnych twórców i twórczyń. Jest wśród nich m.in. Simone Leigh, afroamerykańska rzeźbiarka, która reprezentowała USA na ostatnim Biennale w Wenecji i zdobyła Złotego Lwa dla najlepszej artystki biorącej udział w tym wielkim przeglądzie sztuki.

Znamienne, że podczas tej samej edycji Biennale można było zobaczyć samą Josephine Baker. Kuratorka weneckiej imprezy, Cecilia Alemani, włączyła filmowe zapisy jej tańca do wystawy głównej. Świat sztuki upomina się o Baker, wskazując, że choć pracowała w przemyśle rozrywkowym, to jej dorobek nie mieści się w historii kultury popularnej; dziś jest dyskutowany w kategoriach dziejów performansu i twórczości zaangażowanej. W ten sposób opowieść zatacza koło. Dla Josephine Baker sztuka stała się najpierw trampoliną do społecznego awansu, potem narzędziem osobistej emancypacji, a wreszcie instrumentem politycznym. To właśnie poprzez politykę – dyskurs antyrasistowski, feministyczny, emancypacyjny, obywatelski – odkrywamy dziś Baker na nowo, odzyskując ją jako artystkę, którą zawsze była.

Josephine Baker. Icon in Motion
Neue Nationalgalerie, Berlin, 26.01.2024–01.05.2024


Zacytowane wypowiedzi Josephine Baker w tłumaczeniu autora tekstu.

Czytaj również:

Hasior i Rycharski w Sopocie Hasior i Rycharski w Sopocie
i
Władysław Hasior – Daniel Rycharski, „mogę wam opowiedzieć o sobie o was”; fot. Tomasz Maryks, zdjęcie dzięki uprzejmości PGS
Opowieści

Hasior i Rycharski w Sopocie

Czyli niewygodny człowiek i bohater naszych czasów
Stach Szabłowski

Do tej wystawy musiało w końcu dojść. Daniel Rycharski prowadzi dialog z twórczością Władysława Hasiora w sopockiej Państwowej Galerii Sztuki. Ten pierwszy to bohater naszych czasów, drugi nie żyje od 25 lat i jest legendą poprzedniej epoki, a jednak ich głosy co chwila wchodzą w rezonans.

Artystów łączy nie tylko pokrewieństwo wrażliwości wyrastającej z chłopskiego doświadczenia – lecz także wspólny temat. Obaj mówią o przemianach kultury ludowej poddanej ciśnieniu nowoczesności. Władysław Hasior opowiada tę historię w kontekście ekonomiczno-społecznej rewolucji, która dokonała się na wsi w czasach PRL-u. Daniel Rycharski przedstawia ciąg dalszy opowieści, rozgrywający się na tle polskiej transformacji ustrojowej, współczesnego turbokapitalizmu i globalizacji.

Czytaj dalej