Samotne duchy metro-polis Samotne duchy metro-polis
Przemyślenia

Samotne duchy metro-polis

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Na przełomie lat 20. i 30. XX w. dynamicznie rozwijające się miasta i równie dynamicznie rozwijające się kino spotkały się na chwilę pod szyldem tzw. symfonii miejskich. Filmowcy pokroju Waltera Ruttmanna czy Dzigi Wiertowa chwycili wówczas za kamery celem uchwycenia na gorąco rytmu, w jakim pulsuje metropolia. Nakręcone przez nich awangardowe dokumenty – Berlin: Symfonia wielkiego miasta (1927 r.) czy Człowiek z kamerą filmową (1929 r.) – stanowiły dynamiczną pocztówkę chwytającą Zeitgeist. I stanowią ją do dziś. Tymczasem, w ciągu niemal 100 lat, jakie upłynęły od czasów symfonii miejskich, kino i miasta zdynamizowały się jeszcze bardziej – ale też spowszedniały. Przy okazji przybyło innych środków przekazu, innych mediów. Mimo to miasto i jego arterie wciąż pozostają kluczowym węzłem komunikacyjnym, swoistym fizycznym hardware’em wobec internetowego, bezcielesnego software’u. Przypomina o tym 21 x Nowy Jork, dokument będący symfonią miejską na dzisiejsze czasy.

Film Piotra Stasika ładnie zresztą przegląda się w 7-minutowym Manhatta (1921 r.) Charlesa Sheelera i Paula Stranda, uznawanym za prekursora „symfonicznego” gatunku. Podobnie jak Sheeler i Strand Stasik kieruje przecież swój obiektyw na Nowy Jork. W filmie Amerykanów obrazy miasta przeplatane były fragmentami pism Walta Whitmana, u Polaka komentarz tworzą natomiast strzępy wypowiedzi bohaterów układające się w poetycki strumień świadomości. Znamienna zmiana perspektywy. Manhatta stanowił pean na cześć miasta, nowojorskie ulice oglądaliśmy w nim z uprzywilejowanej, „obiektywnej” perspektywy, „czytaliśmy” je przez pryzmat słów poety przyglądającego się gwałtownemu rozwojowi Stanów Zjednoczonych. Tymczasem już sam tytuł filmu Piotra Stasika sugeruje fragmentaryczność spojrzenia. Stasik – nie-Amerykanin, obcy – patrzy z parteru, nawet niżej: z poziomu podziemi metra. Jego kamera jest blisko ludzi, a ich głosy układają się w wielokształtną, wielojęzyczną narrację. I jeśli z tego gąszczu wyłania się jakaś myśl przewodnia, jakiś punkt wspólny, to daleko mu do podniosłego, afirmacyjnego tonu sprzed prawie 100 lat.

Reżyser mówił w wywiadach, że planował zrobić film o byciu wolnym w wielkim mieście. Nowy Jork – światowa stolica kultury – wydał mu się idealnym miejscem do realizacji tego projektu. I faktycznie, patrząc przez obiektyw Stasika na perony, zaglądając z nim do wagonów, widzimy ekscentryczną zbieraninę. Raperzy, tancerze, muzycy, iluzjoniści, drag queens, rysownicy, turyści z aparatami telefonów wycelowanymi w świat. Każdy inny, każdy jakiś, niebojący się swojej odmienności, dumny ze swej indywidualności. Czyżby? Przepytując kolejnych nowojorczyków dokumentalista – ku swojemu zdziwieniu – odkrył, że na pozór silni i intrygujący, niemal wszyscy jego rozmówcy w rzeczywistości czują się wyalienowani, desperacko poszukują kontaktu. To wolne, ale samotne duchy nawiedzające podziemia nowojorskiego metra.

Film Stasika przypomina o Wstydzie Steve’a McQueena, gdzie byle wymiana spojrzeń między pasażerami metra – bohaterem granym przez Michaela Fassbendera a siedzącą naprzeciw kobietą – naładowana była potencjałem flirtu, seksu, może i miłości. W 21 x Nowy Jork nie ma jednak nawet tego podstawowego kontaktu, patrzenia sobie w oczy. Ludzie zdają się podróżować obok siebie, zamknięci we własnych głowach, zapętleni w posępnych monologach wewnętrznych. „Chodzimy ze sobą już od trzech lat, to dużo jak na Nowy Jork” – mówi Stasikowi jeden z bohaterów, wyjątkowo szczęśliwie zakochany mieszkaniec metropolii samotników. I brzmi to strasznie ponuro. Inna bohaterka stwierdza: „W małym mieście ludzie szybciej się decydują, tu jest większy wybór”. Efekt: wieczne niespełnienie. Współcześni „wielkomieszczanie” wydają się rozdarci między ciągłym rozpamiętywaniem utraconych miłości a oczekiwaniem na romantyczny – albo chociaż seksualny – cud. W ciągłym zawieszeniu, w ciągłym pędzie, uwięzieni wraz ze swoimi żalami i marzeniami w wagonach metra jak w puszkach.

W tym konfesyjnym tonie, w portrecie wielkomiejskiej samotności, tkwi jednak zalążek słabości filmu. Stasik nieco zbyt ufnie oddaje głos swoim bohaterom. Nagromadzenie indywidualnych love stories i prywatnych matrymonialno-kosmologicznych dywagacji daje efekt odwrotny od zamierzonego: gubi się to, co unikatowe, zaczynają przemawiać stereotypy. Prawdy uogólniają się więc do półprawd i wychodzi film, jakich wiele: o samotności w wielkim mieście. O tym, że w domach z betonu (czy raczej wagonach ze stali) nie ma wolnej, nie ma żadnej, miłości. 21 x Nowy Jork rekompensuje jednak tę słabość wartkim, porywającym stylem. Reżyser odnajduje rytm wielkiego miasta w transowych podkładach muzycznych, elektronicznych rytmach i ambientowych plamach dźwięku, które przenikają się z industrialnym pejzażem dźwiękowym tuneli metra, z białym szumem dworcowego gwaru. Ktoś mówi o randkowaniu w sieci, ktoś przegląda na smartfonie Tindera, wszyscy pędzą gdzieś w jednym wagonie. Internet, telefon, metro – Stasik bez słów przypomina, że wszystko to narzędzia komunikacji. Ustawia długie, statyczne ujęcie peronu, ludzi i – wtem! – ostre cięcie, wjazd pociągu, niczym glitch, niczym zakłócenie transmisji. Tradycja dawnych symfonii podtrzymana.

Czytaj również:

Humor z zeszytów greckich Humor z zeszytów greckich
i
Giuseppe Maria Crespi, „The Wedding at Cana”, 1686 r., Wirt D. Walker Fund (domena publiczna)
Dobra strawa

Humor z zeszytów greckich

Łukasz Modelski

Wytrawne wino to w wielu językach wino „suche”. Dania ostre są „hot”, czyli gorące, rybę skrapiamy cytryną, powolnych nazywamy flegmatycznymi, a gwałtownych – cholerykami. Te przekonania, nazwy i obyczaje zawdzięczamy greckim dietetykom, którzy definiując właściwości pokarmów, ustalili kulturowe kody.

Piąte i czwarte stulecie przed Chrystusem było w Grecji okresem szczególnego intelektualnego fermentu i myślowym skokiem w nowoczesność. Podczas gdy jońscy filozofowie przyrody mieli nadzieję na odkrycie uniwersalnej zasady rządzącej rzeczywistością dzięki obserwacji świata zmysłowego, Sokrates – uznając te poszukiwania za jałowe – skoncentrował się na badaniu ludzkiej duszy (psyche). Niemal równolatkiem Ateńczyka był Demokryt, pochodzący z niezbyt wówczas popularnej trackiej Abdery. Według niego świat składał się z niepodzielnych atomów, a struktura przedmiotów oraz ich cechy – w tym smak – miały zależeć od ich kształtu i ułożenia. Słodycz na przykład zapewniały atomy gładkie, gorycz zaś chropawe. Niezależnie od słuszności ich teorii wiedza wynikała już z rozumowania, a nie doświadczenia, co stanowiło zapowiedź nowych czasów.

Czytaj dalej